20. Wskrzeszenie

466 61 11
                                    




Trzydziestego grudnia dość intensywnie zastanawiałem się nad jedną rzeczą. Mianowicie — co zgotuje mi jeszcze los? Ile jestem w stanie znieść?

Nie ulegało wątpliwości, że byłem silniejszy, niż przeciętny człowiek. Każdy z nas był. Ludzie na ogół byli słabi i łatwo się załamywali. Niestety część mnie nadal była człowiekiem, dlatego też ulegałem złym nastrojom.

Kilka razy w życiu przestałem się starać i walczyć. Pierwszy kryzys przeżyłem, gdy Peggy Richards okazała się psychopatyczną suką, gotową wbić mi kołek w serce. Kolejny nastąpił zaledwie kilka lat później, w momencie, gdy Linda Montroce zdecydowała, że nie chce ze mną być. Dziwnym trafem, będąc nieczułym i pozbawionym człowieczeństwa krwiopijcą, zazwyczaj cierpiałem przez baby. Być może moja miłość do Peggy nie była prawdziwa i tak naprawdę nie miała żadnego sensu, jednak z Lindą było inaczej. Przy Lindzie czułem się po prostu dobrze. Tylko że wiele się zmieniło. Nie byłem tym samym Nathanem, co pięćdziesiąt lat temu.

Niedawno znowu chciałem się poddać. Cała ta sytuacja z Cooperem coś we mnie zmieniła. Oczywiście przed rodziną oraz znajomymi grałem całkowicie niewzruszonego. Przecież nie mógłbym im się przyznać do tego, że tamta pamiętna sobota całkowicie zryła mi psychikę. Ale może tego potrzebowałem? Może musiałem sobie uświadomić to, że byłem zwykłą bestią?

Przez lata wcale się tym nie przejmowałem. Żyłem po to, żeby zabijać.

Ale czy to mogło być jakkolwiek dobre? Przecież to już z założenia było pozbawione wszelakiej moralności. Dlaczego więc próbowałem to jakoś usprawiedliwiać? Czemu chciałem, aby było to dobre? Dopiero w momencie, gdy okazało się, że jestem chʼį́įdii, zrozumiałem, że ja chyba po prostu muszę być zły. Nie mogłem przed tym tak po prostu uciec. Po części to zaakceptowałem. Więc dlaczego druga część mnie wcale nie chciała się z tym pogodzić?

Przeżyłem już wiele. Od śmierci wszystkich członków biologicznej rodziny, aż po śmierć Veronici i dowiedzenie się niezbyt wygodnej prawdy o samym sobie. Byłem tak cholernie zepsuty i pusty. Może byłem pieprzonym męczennikiem, ale naprawdę czułem, że wszystko wokół przelatuje mi przez palce.

Uniosłem wzrok na Theo oraz Clarę, którzy gorliwie przeszukiwali moją szafę i wydałem z siebie ciche westchnięcie.

— Nate! Czy ty naprawdę planowałeś spędzić sylwestra w dresach? — zapytała dziewczyna, zakładając ręce na swoje piersi. Theo, który stał obok niej, oparł się bokiem o moją szafę i z wesołą miną przyglądał się Clarze, która chyba zbyt przesadnie gestykulowała.

— Tak, a co? — spytałem znudzonym tonem.

Dziewczyno, zostaw te dresy w spokoju. Są wygodne i ciepłe.

Powiedz Haley, żeby przyszła jutro na korki do ciebie, to wspólnie ci coś wybierzemy. Bo twój gust — zrobiła krótką przerwę na to, aby ciężko westchnąć — nie istnieje. W zasadzie to nigdy nie istniał. No może w prehistorii, ale moda nieco poszła do przodu.

Przewróciłem oczami na jej uwagę. Niech w końcu zostawi moje dresy w spokoju albo ją zagryzę. Serio.

— Albo po prostu do niej napiszę — skwitowała, po czym wyciągnęła ze swojej kieszeni telefon.

Prędko wstałem z łóżka i ruszyłem w jej stronę. Wyrwałem z jej dłoni urządzenie, po czym schowałem je za plecami. Od razu posłała mi podejrzliwe spojrzenie.

— Albo nie — odrzekłem, unosząc do góry jedną z brwi.

Od momentu naszej iście przyjemnej rozmowy w moim samochodzie, nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Nie chciałem do niej pisać, dzwonić ani nawet o niej słyszeć. Było mi zdecydowanie lepiej bez żadnego kontaktu z tą cholerną blondyną.

My Ethereal - I TOMWhere stories live. Discover now