Rozdział 64

17K 787 213
                                    

Brooke POV'

Już następnego dnia, mogłam wrócić do domu, z czego byłam niesamowicie szczęśliwa. Szpitale miały coś do siebie, że sam fakt, iż człowiek tam przebywa czuje się nagle gorzej. Ich specyficzny zapach był męczący, więc jedynie o czym byłam w stanie myśleć przez ostatnie 24 godziny - pomijając czas kiedy spałam, to mój powrót do domu.
Moje ciało było obolałe, ból głowy był prawie nie zauważalny, za to siedmioosobowa grupa, która nie opuszczała mnie nawet na minutę - była doskonale zauważalna.

- Naprawdę sobie poradzę. - Wymamrotałam, kiedy Justin zniósł mnie ze schodów przed szpitalem, a James od razu chwycił moją torbę niosąc ją do samochodu.

- Nie chce, abyś upadła i zrobiła sobie większą krzywdę. Jesteś osłabiona. - Justin pocałował moje czoło i usadził mnie na tylnym siedzeniu auta.

Postanowiłam nie wszczynać kłótni przed szpitalem, więc usiadłam wygodnie i zacisnęłam wargi, kiedy Justin wyszarpnął pas z moich dłoni i sam mnie zapiął.

Droga do mieszkania trwała już pół godziny, ponieważ w NY o tej godzinie ruch  był największy, a ja miałam ochotę wysiąść na każdych światłach, na których zatrzymywał się samochód, gdy James, Justin, Rachel i Luke co chwilę pytali czy dobrze się czuje. Jake, Chris i Matt pojechali taksówką, ponieważ w naszym samochodzie nie było już miejsca, za co byłam wdzięczna, ponieważ nie byłam pewna czy jestem w stanie wytrzymać następne pytania, kolejnych trzech osób.

- Słuchajcie, naprawdę doceniam waszą troskę i jest mi niezmiernie miło, że tak się o mnie martwicie, bo to oznacza, że jednak jestem w pewnym stopniu dla każdego z Was ważna, ale naprawdę możecie przestać pytać o mój stan zdrowia co minutę. Nic nie zmieniło się od chwili, gdy opuściłam szpital i tak pozostanie, teraz będzie tylko lepiej. - Zaczęłam, kiedy Rachel obróciła głowę w moją stronę na następnych światłach.

- Cholernie nas wystraszyłaś. Nie sądzę, abyś ruszyła się przez kolejny rok gdziekolwiek beze mnie lub bez Justina.- Przewróciłam oczami na Jamesa i spojrzałam na Justina, dostrzegając jego przeszywające spojrzenie i poważny wyraz twarzy.

- Chyba nie mówicie poważnie. - Zmarszczyłam brwi, wyglądając przez okno.
Do mieszkania została nam tylko ulica.

- Cholernie poważnie, maleńka. - Justin odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy i zacisnął szczękę przypatrując się mojemu siniakowi na twarzy.

- Kiedy wylatujemy? Wydaję mi się, że Matt mówił coś, że powinieneś być na miejscu kilka dni wcześniej. - Spróbowałam zmienić temat.

- Wylecimy pojutrze. - Skinęłam głową zadowolona i ponownie spojrzałam za szybę.

* * *

Dwa dni później z ulgą rzuciłam się na łóżko hotelowe w Atlancie. Syknęłam, kiedy moje obolałe żebra dały o sobie znać.

- Kurwa, uważaj mała. - Justin rzucił walizki koło łóżka i podszedł do mnie, podciągając mnie delikatnie na poduszki. 

- Już w porządku. - Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy jego zdenerwowane spojrzenie biegało od mojej twarzy do klatki piersiowej i z powrotem. 

- Dobrze. - Justin usiadł obok mnie na łóżku i chwycił moją dłoń. - Nie chciałem Cię denerwować przed lotem, ale jest mała szansa, że zatrudniłem ponad dziesięciu ludzi, aby pomogli nam wsadzić Petera i brata Evelyn na długie lata do paki i możliwe, że jest też tutaj lekarz, który będzie pilnował twojego zdrowia.

Jęknęłam, zasłaniając twarz ręką.

- Mówiłam, że nic mi nie jest. - Wymamrotałam ignorując napływające do głowy wspomnienia z alejki w Nowym Jorku. 

BOKSER | Justin Bieber ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz