Rozdział 57

19.2K 965 40
                                    

Brooke POV'

Od jakichś dwóch minut przyglądałam się widokom za oknem nie opuszczając przy tym łóżka, do którego przyniósł mnie Justin po ocknięciu się. Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie dlaczego zemdlałam, aż w końcu przypomniałam sobie sprzeczkę z Justinem i zdjęcia.

- Na pewno wszystko w porządku? - Do moich uszu po raz kolejny dotarło to samo pytanie. Przeniosłam spojrzenie na Justina i złapałam jego dłoń, zaczynając bawić się jego palcami.

- Mówiłam już. Czuję się trochę zmęczona i boli mnie głowa, ale jest w porządku. Nie martw się, wszystko jest dobrze.

- Może powinniśmy pojechać do lekarza, żeby sprawdzić czy na pewno wszystko okay.- Szatyn zmarszczył brwi.

- Po prostu trochę się zestresowałam i emocje przejęły nade mną kontrole, wszystko jest w porządku, naprawdę. - Justin westchnął i objął mnie ramieniem, przytulając do siebie.

- Nie masz pojęcia jak mnie wystraszyłaś. Mam nadzieję, że wiesz, że jesteś przy mnie bezpieczna, a teraz kiedy wiem co może Ci grozić, nie wyjdziesz nigdzie sama, dobrze? Jeśli będziesz chciała wyjść poza hotel idziesz prosto do mnie i nie zwracasz uwagi czy właśnie ostro trenuje. Przychodzisz prosto do mnie, żadnej samowolki, rozumiesz?

- Tak. - Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie, abym teraz wyszła gdziekolwiek sama. Nie do czasu, aż będę wiedziała, że mój największy koszmar gdzieś tam jest i znowu na mnie poluje.

- I przepraszam za tamtą sytuacje na korytarzu. Nie przemyślałem sprawy. - Justin oparł głowę o moją.

- Nie mówmy już o tym. - Wtuliłam się bardziej w Justina i zamknęłam oczy.



Kiedy ponownie się obudziłam miejsce obok mnie było zimne, a z salonu dobiegały przytłumione głosy. Podniosłam się na ramionach w górę, przetarłam twarz dłońmi, a następnie zsunęłam się z łóżka, na bosaka wychodząc z pokoju.
Jako pierwszy zauważył mnie James i od razu ruszył w moją stronę, chwytając mnie w ramiona i mocno przytulając.

- Udusisz mnie. - Wymamrotałam, kiedy jego ramiona zacisnęły się mocniej na moich żebrach.

- Wszystko w porządku? - James odsunął się i spojrzał prosto w moje oczy, wzdychając. - Nie pozwolę, abyś przechodziła przez to ponownie, jasne? Nikt z nas na to nie pozwoli. - Ponownie mnie przytulił, zaczynając bujać naszymi ciałami.

W mojej głowie automatycznie pojawiły się wspomnienia, kiedy osiem lat temu wróciłam do domu ze szpitala. Wtedy dwudziestoletni James bujał mną w ten sam sposób, próbując uspokoić mój płacz, kiedy wpadłam w jego ramiona.
Objęłam ramionami równie mocno brata i wtuliłam twarz w jego szyję, próbując powstrzymać płacz.

Dopiero po chwili dotarło do moich uszu ciche szlochanie. Uniosłam głowę z ramienia brata i zauważyłam szlochającą w koszulkę taty, mamę. Spojrzałam na brata, uśmiechając się wymuszenie.
Nie chciałam, aby rodzice również musieli ponownie zmierzyć się z moim koszmarem. Chciałam przetrwać to sama, nie sprawiając przy tym przykrości i problemów nikomu mi bliskiemu, ale wiedziałam, że nie poradzę sobie sama. Potrzebowałam wsparcia, potrzebowałam wiedzieć, że sobą ze mną ludzie, którzy mnie kochają.
Odetchnęłam głęboko i podeszłam bliżej zebranych.

- Mamo, nie płacz, proszę. - Wymamrotałam.

Nie chciałam płakać, ale nie mogłam nad sobą zapanować, kiedy patrzyłam na smutek bliskich mi ludzi, którzy byli ze mną w najgorszym momencie mojego życia i przechodzili wraz ze mną moje załamanie. To oni wiedzieli najlepiej jak wtedy wyglądałam i jak się czułam, i wcale nie mogłam dziwić się ich reakcji. Rozejrzałam się dookoła, poszukując wzrokiem Justina. Bokser był moją blokadą, która jako jedyna mogła chociaż przez chwilę powstrzymać napływającego do mojej głowy myśli i wspomnienia. Mogłam skupić się tylko na nim i na tym jak bardzo go kocham i jak ważny dla mnie jest. Justin jakby wyczuwając o czym myślę podszedł do mnie i uniósł mój podbródek do góry, tak abym patrzyła prosto w jego oczy.

- Kocham cię. - Uśmiechnął się.

- Ja też cię kocham. - Pochyliłam się do przodu, całując delikatnie jego usta.

- Myślę, że powinniśmy dać im trochę spokoju. Poza tym wszyscy musimy trochę ochłonąć, bo przy takim podejściu do sytuacji nawet powietrze staje się depresyjne. Pogadamy jeszcze raz jutro. Chodź, mamo. - James podszedł do naszej mamy i odebrał ją od taty, kierując się do wyjścia. Za nimi ruszyli pozostali, uśmiechając się do nas po drodze.

Kiedy drzwi zatrzasnęły się za Mattem, Justin złapał moją dłoń i wyjął z kieszeni telefon przez chwilę coś na nim klikając, a następnie odłożył urządzenie na niewielką komodę obok nas. Kiedy pierwsze dźwięki piosenki Don Diablo - Head Up opuściły urządzenie spojrzałam na Biebera, podnosząc do góry brwi.

- Co robisz?

- Chce żebyś ze mną zatańczyła. - Wyciągnął w moją stronę drugą dłoń, uśmiechając się rozbrajająco, więc nie mogłam mu odmówić. Chwyciłam jego wyciągniętą rękę, a Justin praktycznie od razu przyciągnął moje ciało do swojego, łapiąc mnie w talii i unosząc do góry, a następnie zakręcił się parę razy. Pisnęłam, zamykając oczy. Uchyliłam jedną powiekę, kiedy poczułam podłogę pod stopami, a Justin w tej samej chwili przechylił lekko moje ciało do tyłu. Zaśmiałam się, kiedy ugryzł mój nos i wyprostował się razem ze mną, zaczynając się wygłupiać nie puszczając mnie przy tym. Nie mogłam już opanować śmiechu, kiedy puścił mnie i upadł na kolana, kręcąc głową i ciałem we wszystkie strony. Złapał dłońmi moje biodra i pociągnął mnie w swoją stronę kładąc się na podłodze. Złapał moje dłonie i ucałował powoli ich wierzch. Z uśmiechem oparłam swoje czoło o jego w momencie, kiedy piosenka zaczęła zbliżać się do końca.

- Nie masz pojęcia jak bardzo cię kocham. Dziękuje. - Naprawdę doceniałam to, że Justin próbował ponownie wywołać na mojej twarzy uśmiech i zająć moje myśli czymś innym.

- Chyba właśnie mam pojęcie. To może być odrobinę mniej niż ja ciebie. - Mrugnął okiem i delikatnie przekręcił nasze ciała tak, że tym razem to ja leżałam na podłodze. Najpierw pocałował moją szyję, a następnie moje usta. Oddałam pocałunek, a kiedy zaczęło brakować nam powietrza w płucach Justin wstał i podał mi dłoń, pomagając mi się podnieść.

Następnego dnia, już w o wiele lepszym humorze, zeszłam na śniadanie wraz z Justinem, trzymając się za ręce. Wczorajszego wieczoru - zanim zasnęłam - przez chwilę ponownie złapał mnie mój depresyjny stan, lecz Justin dobitnie przekonał mnie, że zrobi wszystko, aby z mojej głowy nie spadł nawet jeden włos, a ja mu wierzyłam. Szatyn odpuścił sobie dzisiejszy trening i było mi z tego powodu trochę głupio, ponieważ doskonale wiedziałam, że to przeze mnie, a Justin musiał ćwiczyć, ponieważ najważniejsza walka była coraz bliżej, lecz nie byłam w stanie go przekonać, aby nie niszczył swojego harmonogramu dnia przeze mnie.

Około godziny piętnastej zostałam w towarzystwie Rachel, ponieważ Justin pojechał gdzieś wraz z Jamesem i Mattem.

- Naprawdę fajnie się na was patrzy. - Spojrzałam na szatynkę i uśmiechnęła się.

- To była najlepsza decyzja w moim życiu, no wiesz... zostanie rehabilitantką i posłuchanie brata, aby spróbować u was.

- Ja też się cieszę. - Rachel podeszła do małej szafeczki znajdującej się w jej pokoju i wyjęła butelkę wina. - Co ty na to?

- Jasne. Masz jakieś kieliszki?

- Powinny być tam. - Wskazała na mały aneks kuchenny, więc wstałam z sofy i zaczęłam przeszukiwać szafki. - Mam!

Wróciłam do salonu i zaśmiałam się, kiedy dostrzegłam siłująca się z korkiem Rachel. Kiedy w końcu szatynce udało się otworzyć butelkę, usiadłyśmy na kanapie przed telewizorem i włączyłyśmy jakąś popularną komedie.

BOKSER | Justin Bieber ✔Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang