26.W zdrowiu i w chorobie

2.4K 171 17
                                    


Pov.Ciel

Tym razem los postanowił nie być dla mnie tak łaskawy. Zachorowałem. Zachorowałem i to porządnie. Miałem wysoką gorączkę, kaszlałem i bolało mnie gardło. Byłem bardzo osłabiony, nie miałem siły zwlec się z łóżka. Czasami chciało mi się płakać z tej bezradności, ponieważ byłem uzależniony od Sebastiana, który przynosił mi jedzenie i leki. Bardziej od ciała cierpiała jednak dusza. Wciąż nie pozbierałem się do końca po wydarzeniach z najgorszej nocy w moim życiu. Widmo Aloisa nagminnie odwiedzało mnie w sennych koszmarach, nie dając mi ani na chwilę o sobie zapomnieć. W pewnym momencie doszło do mnie, że już nigdy nie zapomnę.

- I jak się dziś czujemy? - zagadnął wesoło Sebastian, wchodząc do pokoju z miską rosołu i lekami.

Uśmiechnąłem się na to pytanie. To samo powiedział lekarz, kiedy widziałem mojego opiekuna po raz pierwszy. Dziś ten pełen pasji psycholog wydawał się szczęśliwy, choć jako brawurowy kłamca widziałem, że jedynie gra. Grał specjalnie dla mnie, abym nie smucił się, nie pogrążał bardziej w rozpaczy. Patrząc jednak w jego oczy, od razu dostrzegałem ten ból i strach o moją osobę, moją przyszłość. Na razie przysiadł jednak obok, tacę z miską i lekami odkładając na bok.

- Bywało lepiej. - przyznałem, odpowiadając w końcu na jego pytanie.

Nim się obejrzałem, jak zawsze nakarmił mnie i podał lekarstwa. Miałem wrażenie, że tabletki i syropy, których zażywałem ostatnio spore ilości, tak naprawdę nie działają. Czułem się po nich tak samo źle. Moje ciało trawiła gorączka, przez co dłoń Sebastiana na moim czole wydała się nienaturalnie zimna. Przymknąłem oczy, czując, że znów zaczyna mnie ogarniać zmęczenie.

- Niedobrze. - mruknął, ja nie musiałem nawet pytać skąd jego zmartwienie.

Prawie ciągle gorączkowałem, normalna temperatura przychodziła na godzinę, czasem dwie. Żadne cudowne leki nie działały, więc pozostało mi jedynie wytrzymywać. Było to jednak na tyle ciężkie, że i tym razem niepostrzeżenie usnąłem.

Pov.Sebastian

Kiedy oddech chłopaka się unormował, jeszcze długo siedziałem na brzegu łóżka. Przyglądałem się jego zarumienionej twarzy zastygłej w wyrazie pozbawionym mizerności. Cholernie się o niego martwiłem, jednak nie mogłem nic zrobić. Przez telefon lekarz zapewniał mnie, że Ciel jest bardzo chorowity i każde przeziębienie przechodzi w ten sposób, jednak nie czułem się tym uspokojony. Jedyne co jednak mogłem zrobić i co zresztą zrobiłem teraz, to podarowanie mu odpoczynku. Chciałem, żeby się dobrze regenerował, a do tego potrzeba dużej ilości snu. Tak naprawdę ja też chętnie bym się zdrzemnął, jednak zamiast tego zrobiłem sobie kawę i usiadłem do pracy.

Pov.Ciel

Chłopak siedział na łóżku, nasłuchując dźwięków z dolnego piętra. Małżeństwo, które akurat się nim opiekowało, przechodziło właśnie lekki kryzys. Kobieta wyjechała z tego powodu do matki, sadystyczny mężczyzn został, sprawując nad nim pieczę. Nastolatek słyszał jedynie szum telewizora, który transmitował wiadomości. Po nich zwyrodnialec zazwyczaj ucinał sobie drzemkę.

Mimo że czuł się względnie bezpiecznie, młodzieniec przysunął pod drzwi śnieżnobiałą komodę. Po tym ocenił efekt swojej pracy, stwierdzając, że powinno wystarczyć. Wiedział, że to i tak nie zatrzymałoby mężczyzny, ale na pewno opóźni jego reakcję na tyle, aby mógł zrealizować swoje plany. Zadowolony z tego posunięcia, sięgnął pod łóżko po małe, metalowe pudełeczko. Po uchyleniu wieka jego oczom ukazała się żyletka, dwa kawałki bandaża, a na samym spodzie zdjęcie rodziców. Jego najcenniejsze rzeczy. Wyjął zawartość pudełka, wzrok na dłuższą chwilę zawieszając na fotografii. Mimowolnie uśmiechnął się, odkładając wizerunek rodziców na bok. Interesowało go to, co kryło się pod nim. Było to kilkanaście małych tabletek, które teraz wysypał na pościel.

Zbierał je od ponad tygodnia, skrzętnie i z najwyższą ostrożnością. Mężczyzna, który miał go jak na razie pod opieką, był bardzo chorowity. Brał wiele leków, nie kryjąc tego przed nim. Nie krył też tego, gdzie medykamenty się znajdują. Tymczasem chłopak był czasem naćpany, z reguły w dołku, ale przejścia nie zabiły w nim smykałki do przekrętów. Wiedział, że wzięcie jednego całego opakowania od razu zostałoby zauważone, a wina przypisana właśnie jemu. Wymyślił więc plan. Codziennie, kiedy mężczyzna szedł się myć, on wkradał się do kuchni i brał po jednej tabletce z każdego opakowania. Tylko jednej, liczba niezwykle bezpieczna jak na głupca, który się nim obecnie opiekował.

Chłopiec po chwili wyciągnął z kieszeni telefon i słuchawki. Od zawsze lubił muzykę, wiedział, że jeśli ma przy czymś odejść to właśnie w jej towarzystwie. Już po chwili w jego uszach rozbrzmiewała ulubiona melodia, na tyle głośna, aby zagłuszyć myśli prowadzące do zwątpienia. Po tym niezwykle z siebie zadowolony ułożył się na łóżku i pozbierał wszystkie tabletki. Łącznie było ich dwadzieścia osiem, ładna, parzysta liczba. Leki na serce, wątrobę, tarczycę oraz mocne środki przeciwbólowe. Przez chwilę przyglądał się ich kolorowym otoczkom, po czym zamknął oczy i wrzucił sobie wszystkie do ust. Potem popił je przygotowaną wcześniej wodą, a gdy brał do ręki zdjęcie rodziców, zdziwił się, że umieranie jest tak piekielnie łatwe. Dwójka dorosłych ze zdjęcia uśmiechała się, jakby chcieli powiedzieć ''tak, to naprawdę proste. Cieszymy się, że znalazłeś wyjścia ze swojego cierpienia''.

- Mamo, Tato... Już, już niedługo. - szeptał, przytulając do siebie zdjęcie.

Zamknął oczy, a kiedy poczuł, jak robi mu się niedobrze i gorąco, wyobrażał sobie, że w progu bram niebieskich spotyka rodziców. Ach, cóż to będzie za spotkanie. Jak to będzie znów czuć dłoń ojca mierzwiącą włosy, matkę przytulającą go jak wtedy, kiedy był dzieckiem.

Mimo lecących z oczu łez i coraz gorszych objawów przedawkowania, wciąż się uśmiechał. Nie słyszał, że ktoś dobija się do drzwi pokoju. Że biała komoda odsuwa się coraz bardziej, ponieważ ktoś napiera na wrota do jego tymczasowego królestwa. Nic nie słyszał, nie umiał poczuć świata tak, jak wcześniej. Odchodził.

Zerwałem się do siadu tak, jakbym nigdy nie był chory. Zimny pot spływał mi po plecach, ręce niesamowicie się trzęsły. Nigdy nie śniły mi się tak bliskie wydarzenia, zawsze były to urywki z dalekiej przeszłości. Dodatkowo to było zbyt realne. Tak, jakbym przeżywał swój prawie koniec od początku.

Wstałem z łóżka, nic sobie nie robiąc z zaleceń lekarza nakazujących mi leżenie. Następnie, lekko się chwiejąc, poszedłem do salonu, gdzie spotkałem pogrążonego w wirtualnym świecie Sebastiana. Nie usłyszał mnie, więc podszedłem do niego od tyłu i przytuliłem, z ulgą stwierdzając, że plecy czarnowłosego są przyjemnie zimne. Na ten gest mój opiekun lekko drgnął, odwracając się w moim kierunku.

- Miałeś leżeć. - upomniał, co wcale mnie nie zdziwiło. Mimo to odmruknąłem coś na ten zarzut, jednak wątpię, aby mnie zrozumiał. Po chwili poczułem na policzku dłoń równie zimną co jego plecy. - Zły sen?

Ach, jak on mnie dobrze znał. Pokiwałem głową, przez co poklepał swoje uda, na których zgodnie z poleceniem usiadłem. Oparłem przy tym głowę o jego ramię, czując się tak, jakbym był po niezłym maratonie. Cóż, emocjonalnym na pewno.

- Śnił mi się wieczór, w którym próbowałem się zabić. - powiedziałem po chwili, i przez moment pomyślałem, że wyznawanie mu takich rzeczy jest równie łatwe co śmierć. Chociaż biorąc pod uwagę to, że dalej żyłem, być może to nie do końca tak. - Prawie tak, jakbym znów tam był.

Sebastian nie odpowiedział. Zamiast tego pocałował mnie, najpierw w czoło, potem w usta. Czułem, że się uśmiecham i czuję większy spokój, nawet jeśli senna wizja wciąż była bardzo dokuczliwa.

- Film? - zapytałem, patrząc na mnie z łagodnością, która wydawała się wrodzona.

- Komedia? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie, przyprawiając go tym o uśmiech. Dobrze było uśmiechać się we dwójkę, szczególnie w tak ponurej chwili.

- Może być. - jeszcze raz ucałował mój policzek.


Witam moje jelonki! No i zaczęły się wakacje. Chcę ogłosić, że z tej okazji rozdziały będą częstsze, jednak wena trzyma mnie krótko. Może od czasu do czasu oprócz poniedziałków wrzucę coś nadprogramowego w inny dzień. W każdym razie nie miałam pomysłu na dzisiejszy rozdział. Natchnienie przyszło razem z piosenką My Demons, która jest ze mną od dawna i przez swój klimat kojarzy mi się z tragedią (chociaż z billdipem i dziwnymi artami z tego shipu też, więc nie do końca umiem stwierdzić jakie uczucia we mnie budzi ta nuta). I tak... to właśnie ta piosenka była ''ostatnią'' piosenką Ciela.

PS: Właśnie zorientowałam się, że jestem na wattpadzie już od roku. Był to dla mnie szok, bo wciąż wydawało mi się, że założyłam to konto zaledwie miesiąc temu. Przerażające, jak szybko mija czas.

Notka z drugiego sprawdzania tej książki: dalej lubię My Demons, ale gdybym pisała to obecnie, Ciel zapewne słuchałby jakiejś wesołej, skocznej piosenki.

PSYCHOLOG || SEBACIELWhere stories live. Discover now