17.Wyprawa do lasu

1.1K 73 111
                                    


Pov.Ciel

Otworzyłem powoli oczy i po chwili bezczynnego leżenia spojrzałem na Sebastiana śpiącego przy moim boku. Nic dziwnego, że do teraz drzemał, z uwagi na noc wypełnioną moimi koszmarami nie mógł zbytnio wypocząć. W związku z tym uznałem, że nie będę go budził, jedynie przeczesałem czule jego włosy. Skoro to ja zapewniłem nam bezsenną noc, jestem mu wręcz winien odrobinę spokoju.

Kiedy wstałem z łóżka, a moje bose stopy spotkały się z chłodną posadzką, zadrżałem. W mieszkaniu po nocy było chłodno, co za tym idzie, chętnie podszedłem do szafy i przebrałem się w dres. Potem nałożyłem już tylko czarne trampki i opuściłem domek, za którego progiem czekał na mnie świat pachnący zbliżającym się dniem. Powietrze po wczorajszym deszczu wciąż było rześkie i wilgotne, niebo z uwagi na wschód słońca przybrało oszałamiające barwy.

Zacząłem iść przed siebie, czując, jak moje buty wilgotnieją od deszczu, który osiadł na źdźbłach trawy. Z początku nie wiedziałem, gdzie się udam, jednak gdy mój wzrok padł na las, to tam skierowałem swoje kroki. Rósł niedaleko domu i podświadomie od początku chciałem tam zajrzeć, więc tym lepiej, że nadarzyła się okazja.

Jak się okazało, w lesie pachniało jeszcze inaczej, drzewa miały tą swoją specyficzną woń. Wśród koron było jednak chłodniej, przez co potarłem ramiona. Z początku chciałem wyjść w bluzie od dresowego kompletu, ale później zdecydowałem się jedynie na koszulkę, co było błędem, który nie skłonił mnie jednak do powrotu.

Rozejrzałem się, odkrywając, że las nie był gęsty, ale drzew było wystarczająco, abym nie mógł dostrzec, dokąd sięga. Podejrzewałem, że był mały, na taki mi wyglądał, ale jak było naprawdę? Nie myśląc nad tym zbyt dużo, przedzierałem się przez krzaki i zarośla, co jakiś czas roniąc sobie dłoń o jakiś kolec lub wystającą gałąź. Nie było tu żadnej wytyczonej ścieżki, tak jakby nikt nie był tutaj od bardzo długiego czasu. W sumie było to prawdopodobne, las nie należał chyba do nikogo, o ile Sebastian nie odziedziczył go z domkiem. Chętnie go o to potem zapytam, dowiem się, czy faktycznie jestem pierwszym człowiekiem od dłuższego czasu, który eksploruje te tereny.

Rozejrzałem się, dostrzegając przy okazji, że przez korony drzew zaczęło przebijać się słońce, które w trakcie mojej wędrówki znalazło się dość wysoko na niebie. Kiedy tak wpatrywałem się w te promienie światła, dostrzegłem w górze coś dziwnego. Coś, co wyglądało jak umieszczone na jednym z drzew. Zaciekawiony podszedłem w stronę tego obiektu, stając w końcu pod pokaźnym drzewem, na którym się znajdował. Pień był gruby i miał dobre sześć metrów, w jego ogromnej koronie ostatkami sił trzymał się mały domek wyglądający na robotę jakiegoś młodego człowieka. Konstrukcja wyglądała na starą, była podniszczona i zapewne po części zeżarta przez korniki. Przegniła drabinka nie zachęcała do stanięcia na którymś z jej stopni. Mimo to im więcej widziałem zniszczeń i znaków, że domek jest stary i nieużywany od dawna tak jak i ten las, tym bardziej chciałem znaleźć się w środku.

Podszedłem do drabiny i potrząsnąłem nią, ciekaw czy stare drewno wytrzyma taką próbę. Wytrzymało, jedynie w kilku miejscach lekko zaskrzypiało, ale nie odpadła żadna część. Było to trochę straszne, ale przygryzłem w zastanowieniu wargę i pomyślałem, że przecież w ostatnim czasie sporo schudłem. Nim się obejrzałem byłem już w drodze na górę, testując każdy szczebel, na którym miałem stanąć. Co prawda stopnie z każdym moim krokiem okrutnie skrzypiały i uginały się, ale żaden się nie złamał, ani jeden nie odpadł. W końcu dotarłem na sam szczyt, gdzie zastałem klapę. Przyznam, że podniesienie jej nie było proste, była dość ciężka i przez te lata trwania w jednej pozycji wydawała zespolić się z domkiem, ale w końcu mi się udało. Uniosła się i opadła, tym samym wzniecając tumany kilkuletniego kurzu.

Kaszlnąłem i zamknąłem oczy, machając ręką, aby rozwiać nagromadzony pył. Kiedy ten znów opadł na brudną podłogę, wspiąłem się wyżej i rozejrzałem po wnętrzu. Panował tu mrok, a to za sprawą otworu, który miał służyć za okno. Prowizoryczna szyba była zakurzona, do tego przykryta materiałem przypominającym koc. Gdy go zdarłem, do środka momentalnie napłynęło wystarczająco światła, abym mógł zobaczyć, gdzie dokładnie się znalazłem. Tak jak sądziłem, w środku domek również wyglądał na robotę kogoś mało doświadczonego, mimo to wydawał się stabilny. Miał nie więcej niż cztery metra i nosił na sobie ślady dziecięcej obecności. Na ścianach domku powieszone były plakaty superbohaterów z kolorowych gazetek, nieco zabawek, sporo kredek i kartek, które zżółkły, wystawione na upływ czasu i słoneczne promienie. Oprócz tego znalazło się też kilka bardziej użytecznych drobiazgów takich jak latarka, pufa, kilka koców i poduszek oraz dwa pudła, którymi zamierzałem się zaraz zająć.

Wpierw podszedłem do małego stoliczka, zastanawiając się jak dziecko (bo pewnie dzieckiem był właściciel lub właścicielka domu) zdołało wtargać tu ten mebel. Na jego blacie zobaczyłem kredki i niedokończony rysunek. Był to motyl, co prawda pokolorowany tylko w połowie i lekko pofalowany, bo dach w tym miejscu wydawał się lekko przeciekać, ale widać było w tej pracy doświadczoną rękę. Nie zainteresowałem się tym jednak na długo, lepsze wydały mi się dostrzeżone już wcześniej pudła. Klęknąłem i otworzyłem jedno z nich, zdziwiony tym, jak dobrze uchroniły one przed kurzem i wilgocią rzeczy w środku. Zacząłem je przeglądać, w pierwszej kolejności misia, który patrzył na mnie z tęsknotą, zapewne nieprzytulany od dawna. Zrobiło mi się go nieco żal, bo mimo że jego futerko było nieco zmechacone, a oczka wyblakłe, jego oblicze wciąż było pocieszne. Objąłem go więc krótko i posadziłem sobie na kolanach, udając się po tym w dalszą drogę śladami czyjejś przeszłości.

Wyjąłem dwa opakowania zapasowych baterii, kilka długopisów, scyzoryk, nożyczki, flamastry, gwoździe i młotek (zapewne do drobnych prac remontowych) oraz dużo słodyczy. Najwięcej było chyba żelków oraz ciastek czekoladowych, rzecz jasna sporo po dacie ważności. Co prawda byłem zdania, że czekolada się nie psuje, jednak nie ośmieliłem się nawet otworzyć tych, jak głosiło opakowanie, dobre dziesięć lat po terminie.

Postanowiłem zająć się drugim pudłem. Jego otworzenie okazało się bardziej skomplikowane. W porównaniu do pierwszego pudełka było drewniane, a nie plastikowe, do tego zabezpieczone kłódką. Przez chwilę obracałem ją w rękach i zastanawiałem się jak sprostać temu wyzwaniu. W końcu zdecydowałem się na użycie gwoździ, które znalazłem wcześniej przy młotku. Wziąłem jeden z nich i zacząłem gmerać w zamku, co okazało się nieco trudniejsze niż na filmach. Zrezygnowałem dopiero jakieś pół godziny później, kiedy byłem już mocno zirytowany i zmęczony. Jak się okazało, to wtedy wpadłem na inny pomysł, a mianowicie, zamiast otworzyć kłódkę cywilizowaną metodą, kilka razy uderzyłem w nią młotkiem.

Po paru uderzeniach kłódka opadła na podłogę, wydając przy tym stłumiony brzdęk. W jednej chwili euforia okazała się na tyle silna, że zmęczenie przestało mieć jakąkolwiek wartość. Chciałem zobaczyć, co jest w skrzyni, a skrywała ona stos komiksów o super bohaterach, ułożonych w równym rządku i zachowanych w nienagannym stanie. Oprócz zniszczeń typowych dla dzieł czytanych wiele razy nie posiadały innych uszczerbków. Zacząłem wyjmować te, zapewne dla dzieciaka, który przebywał w tym domku, największe skarby, układając je w stosik. Okazało się, że to aż pięćdziesiąt numerów, cała seria. Skrywały one jednak pewną tajemnicę, miały też inny cel niż jedynie spocząć w pudle i umilać czas swojemu właścicielowi. Na dole skrzyni, w której leżały była kartka z kilkoma cyframi.

Wyjąłem ją i odłożyłem na stolik obok, nie wiedząc, czy to jakiś tajny kod, data śmierci ulubionego bohatera czy może pin do banku, który dzieciak wymyślił sobie w głowie. Niezbadane są dziecięce fantazje i wyobrażenia. Co za tym idzie, nie poświęciłem jej zbyt wiele uwagi, zamiast tego wyjąłem latarkę, która nie działała. Mając nadzieję, że to jedynie kwestia baterii,  rozerwałem ich zapasowe opakowanie z zamiarem wymiany. Niestety jedna z tych, które znajdowały się w latarce, była wylana, więc zrezygnowany wyjąłem je i odrzuciłem za siebie. Do moich uszu doszedł wtedy dźwięk typowy dla uderzenia metalu o metal, choć lekko stłumiony. Odwróciłem się i spostrzegłem moje baterie, które leżały na podłodze, kilkanaście centymetrów od ściany, na której wisiał koc. Kiedy go zerwałem, moim oczom ukazał się mały, pordzewiały sejf.


Witam moje jelonki. No cóż, dzisiaj hallowen, więc macie nexta. Życzę udanego cukierkowania i żeby jak najmniej starszych babć was pogoniła, wy małe szatany obchodzące hallowen. Życzę również udanej zabawy osobom, które zostały w domu ^^ Ja siedzę w nim dzisiaj cały dzień, więc mam dużo czasu na pisanie. Mam nadzieję, że cieszycie się z takiego bonusowego rozdzialika i standardowo widzimy się znów w poniedziałek!

PS: Takie małe pytanko. Ile według was mam lat? Nie daję głosu osobom, które znają mnie prywatnie i wiedzą xD

PS2 z czasu sprawdzania tej książki: Kiedyś mój wiek był szokiem, zazwyczaj było och i ach nad moją twórczością, bo taka młoda, a już tak dobrze pisze. Cieszcie się tym okresem, o ile ktoś też bardzo docenia waszą twórczość z uwagi na wiek, potem człowiek dorasta i ludzie stają się bardziej krytyczni.

PSYCHOLOG || SEBACIELWhere stories live. Discover now