9.Spokojnie, kochanie

731 48 34
                                    


Dzień zaczął się naprawdę dobrze. Tryskałem energią i dobrym humorem, mimo że jak zawsze musiałem udać się do pracy. Ruch, jaki w niej dzisiaj zastałem był wyjątkowo umiarkowany, nie zastałem głuchej ciszy ani tłumów, czyli jak dla mnie idealnie. Niemalże w podskokach udałem się do swojego gabinetu, gdzie zasiadłem w ulubionym fotelu i zgarnąłem z blatu notesik.

Za chwilę miał przyjść mój nowy pacjent. Ta chwila zawsze napawała mnie małym podekscytowaniem i radością, nawet jeśli te kilka lat temu moim pacjentem okazał się... Cóż, to chyba już nieważne. Nie chciałem nawet myślami wracać do tego, od czego z czasem nauczyłem się dystansować.

W tym właśnie momencie usłyszałem otwieranie się drzwi, przez które wszedł dość młody chłopak. Miał naprawdę jasne blond włosy i oczy w odcieniu przenikliwej zieleni, wydawać by się mogło, że prześwietlał nimi ludzi na wylot.

- Dzień dobry. - powiedział, zajmując miejsce naprzeciwko.

- Dzień dobry. - uśmiechnąłem się na przywitanie, jak to już miałem w zwyczaju. Kiedy jednak zobaczyłem, że mi się przygląda, przełknąłem ciężej ślinę.

- Nazywa się pan Ciel, prawda? - zapytał po chwili, na co w odpowiedzi jedynie kiwnąłem głową. - Michaelis?

- Michaelis to nazwisko Sebastiana Michaelisa, mojego męża. Ja dalej jestem Phantomhive. - oparłem policzek na dłoni, również uważnie go oglądając, jako że on bacznie wgapiał się we mnie.

Tak, nie przybrałem nazwiska Sebastiana. Wolałem swoje, a on to rzecz jasna uszanował. Tak jak ja uszanowałem to, że nie będzie miał mojego.

Pamiętam, że stresowałem się, mówiąc mu o tym, że chcę zachować nazwisko. Jak się jednak okazało nie było potrzeby tak się denerwować. Mój ukochany po prostu wzruszył ramionami, zapewniając mnie, że to całkowicie w porządku. Myślę, że rozumiał moją tęsknotę za rodzicami i to, że nazwisko jest jedną z niewielu rzeczy, jaka mi po nich pozostała.

- Czyli się nie myliłem. - rzekł po chwili, wyglądając, jakby wpadł właśnie na coś genialnego. - Ale ty mnie pewnie nie pamiętasz, prawda?

- Nie bardzo. Mieliśmy już okazję się spotkać? - zapytałem, starając się wygrzebać go gdzieś z pamięci.

Blondyn był młodziutki, musiałem pogodzić się z tym, że mam już więcej niż szesnaście lat, więc osoby w wieku mojego nowego pacjenta mogłem widzieć jeszcze za dzieciaka. Jak się okazało, tak też było w tym przypadku.

- Widzieliśmy się dawno temu. Miałem jakieś pięć lat, może trochę więcej. Mówiłem, że chcę zostać fryzjerem. Potem spotkaliśmy się jeszcze kilka razy, ale Sebastianowi i mojego ojcu pogorszył się kontakt. - powiedział, czekając, aż to sobie przypomnę.

Potrzebowałem dłuższej chwili, aby wygrzebać go z odmętów świadomości. Faktycznie był kiedyś ktoś taki, chłopiec o iście niewinnym uśmiechu, mały blondynek z dużym marzeniem, które miało być jednocześnie uczczeniem pamięci jego zmarłej matki. Nasze pierwsze spotkanie było dniem, w którym zrobił mi z włosów kocie uszka i Sebastian po raz powiedział mi, że jestem słodki.

- Pamiętam. - uśmiechnąłem się do niego przyjaźnie, już mniej spięty niż wcześniej. - Łukasz, tak?

- Zgadza się. - potwierdził, wygodnie się rozsiadając. - Na dobrą dekadę zapomniałem, że kiedykolwiek cię o to pytałem, ale czuję się trochę usatysfakcjonowany, wiedząc w końcu, jaki wybrałeś zawód.

- Racja. Mnie też wypadło z głowy, że miałem ci powiedzieć. - podrapałem się lekko po karku. - Jednak wydaje mi się, że mamy ważniejsze sprawy. Z czym do mnie przychodzisz?

Zlustrowałem go dokładnie wzrokiem, zastanawiając się, kiedy tak wyrósł. Według moich obliczeń miał już piętnaście lat, czyli mniej więcej tyle ile miałem ja przy naszym pierwszym spotkaniu. Czy naprawdę stałem się tak stary? Nie dostrzegałem upływającego czasu, wciąż czułem się jak tamten szesnastolatek, który znalazł się w końcu w przyjaznym otoczeniu, więc bawi się i korzysta z życia. Każde urodziny były dla mnie po prostu urodzinami, minął kolejny rok, który jednak nic zazwyczaj nie zmieniał. A jednak gdzieś w głębi serca bolał mnie upływający czas, z którego w takich momentach jak ten zdawałem sobie świadomość. Tęskniłem za młodością, tym z jaką lekkością planowałem przyszłość. Dorosłość miała dopiero nadejść. Czułem się usatysfakcjonowany miejscem, w którym się znalazłem, ale nie miałem już czystej karty, na której dopiero zapiszę swoją historię. Wypełniłem jakąś jedną trzecią wolnego miejsca.

- No tak. - zreflektował się, poważniejąc. - Jestem nimfomanem.

Na jego słowa zakrztusiłem się kawą, której postanowiłem w tamtym momencie skosztować. Ciężko było usłyszeć to od osoby, którą najbardziej znałem z czasu, kiedy nie umiała przeliterować swojego imienia.

***

- Dobrze, pogadamy na kolejnym spotkaniu. - powiedziałem, kiedy zegar wybił odpowiednią godzinę.

- Dobrze, dziękuję za dziś. - podniósł się z kanapy i wyciągnął w moim kierunku dłoń, którą uścisnąłem.

- Nie ma za co, to w końcu moja praca. - powiedziałem z najmilszym uśmiechem, na jaki mogłem się zdobyć. - Mogę mieć pytanie?

-Pewnie. - powiedział, wkładając ręce do kieszeni kremowych spodni.

- Udało ci się zostać fryzjerem? Albo robisz coś w tym kierunku? - zapytałem, ciekaw, jaką drogą w końcu poszedł. Gdy był dzieckiem, wydawał się zdecydowany, ale nie ma co oczekiwać po pięciolatku realnego planu na przyszłość.

- W jakim ty świecie żyjesz? - zaśmiał się, najwyraźniej rozbawiony moim pytaniem. - Aktualnie zajmuję się przekazywaniem takiego białego proszku dzielonego na działki. Fryzjerstwo jest w porządku, ale nic się na tym nie zarobi. Zresztą rzuciłem niedawno szkołę, a raczej staram się to zrobić. Trzeba kombinować, proszę pana.

Powiedział tak beztrosko i radośnie, jakby handlowanie narkotykami to była aktywność typowa dla ludzi w jego wieku. Potem wyszedł tak, że zauważyłem to dopiero po fakcie, mimo że byłem prawie pewny, że odpowiedziałem mu na pożegnanie.

Wciąż miałem przed oczami jego twarz, delikatny uśmiech i bystre, zielone oczy skryte połowicznie przez grzywkę. Sweterek w kolorze karmelu, bardziej odsłaniający jedno z ramion. Zasiadłem w fotelu i myślałem o moim nowym pacjencie, tym jaki był za dziecka. Miał jakąś pasję i marzenie, które z wiekiem tak po prostu umarło.

,,Żyjemy w naprawdę chorym świecie''. Przypomniały mi się moje własne słowa, kiedy próbowałem sobie odebrać życie. Teraz zmieniłbym je na: ,,żyjemy w naprawdę dziwnym świecie''. Ale ja mam swój własny świat. Piękny, dobry, odcięty od tych wszystkich złych rzeczy, na przykład piętnastolatków handlujących narkotykami, mimo że wyglądało na to, że wyrosną na dobrych i uczciwych ludzi.

Westchnąłem cicho i spojrzałem na długopis w mojej dłoni, który dotąd obracałem. Mój świat może i był ograniczony, rzadko myślałem o zepsuciu panoszącym się w samym Nowym Jorku, a co dopiero na świecie, ale cieszyłem się ze spokoju, jaki mi to dawało. Szczególnie kiedy Sebastian był częścią mojego świata.

***

- Sebastian? - zagadnąłem w drodze do domu.

Na ulicach były dość duże korki, w końcu na początku weekendu wszyscy w pośpiechu wracali do domu, aby poleniuchować przez kolejne dwa dni. Cieszyłem się z tych wolnych chwil, bo dostawaliśmy z Sebastianem takowe co dwa tygodnie. Tyle że od czasu spotkania z Łukaszem dręczyła mnie jedna kwestia.

- Hm? - mój ukochany przeniósł na mnie wzrok. Mógł sobie na to pozwolić, jako że staliśmy na czerwonym świetle.

- Czy ja jestem stary? - zapytałem, podciągając kolana pod brodę.

- Co? - wyglądał na zdezorientowanego.

- Czyli tak. - mruknąłem płaczliwie, opierając czoło o kolana.

Przez chwilę nastała między nami cisza. Sebastian pewnie myślał co powiedzieć, jak zaprzeczyć w zadowalający mnie sposób. Nigdy nie wierzyłem w płytkie słowa, krótkie nie lub tak, albo (to, czego nienawidziłem najbardziej, a często słyszałem od innych w takich sytuacjach) ,,nie przesadzaj''. Szlag mnie trafiał w takich momentach i on dobrze o tym wiedział.

- Skarbie... - zaczął, po chwili jednak przerywając. - Ty płaczesz?

- Nie. - zaszlochałem, ocierając ukradkiem łzy, których nie chciałem. Niestety jak zawsze przyszły same i nie chciały mnie opuścić.

- Kochanie, spokojnie. - wyciągnął dłoń i zaczął głaskać mnie po włosach. - Nie jesteś stary, tak? Jeszcze całe życie przed tobą.

Po jego słowach rozpłakałem się bardziej, mimo że nie miałem powodu do histerii. Być może miałem po prostu dziś taki płaczliwy humor, nie wiem, ale naprawdę ciężko było mi się uspokoić. Mój mąż za to jak zawsze spisał się na medal, odpiął pas i nachylił się, przytulając mnie.

- Mój idiota. - zaśmiał się, mocniej mnie obejmując.

Uśmiechnąłem się na jego słowa i zamknąłem oczy, wtulając twarz w jego ramię. Jak zawsze potrafił mnie pocieszyć. Sprawić, że wszystkie smutki znikały nawet w sytuacji tak abstrakcyjnej, jak ta. Wiedziałem, że tylko on potrafi tego dokonać.


Witam moje jelonki. Wlatuje drugi obiecany tego dnia wigilijny rozdzialik, tak ogólnie wow, wygrzebałam postać Łukasza z rozdziału, który pisałam rok temu bez czytania go, może jednak nie mam aż tak chujowej pamięci xD W każdym razie do następnego moi kochani, mam nadzieję, że się podobało ^^

PS z czasu sprawdzania książki: Chujową pamięć to ja mam przez całe życie i niestety nic się w tej kwestii nie zmieniło.

PSYCHOLOG || SEBACIELWhere stories live. Discover now