17.Wolę trupy

593 41 22
                                    


Pov.Sebastian

Przemierzałem brudne ulice Nowego Jorku, mrużąc oczy, aby nie przeoczyć w tłumie granatowych włosów. Niestety nie dostrzegłem ukochanego wśród tłumu śpieszących się ludzi, tak jakby chłopak rozpłynął się, nie dając mi szansy wyjaśnić moich okropnych słów. Ktoś obcy mógłby stwierdzić, że nie powiedziałem niczego aż tak złego, do tego nie chciałem, ale ja wiedziałem, że były to słowa wielkiej wagi. Miałem świadomość, jak bardzo skrzywdziłem nimi Ciela. Uznałem, że naprawdę muszę go przeprosić, porozmawiać o tym, co zaszło. Zadzwoniłem, aby namówić go na powrót do domu, ale nie odebrał. Nie wiem, czy jeszcze dzisiaj to zrobi. Oby był teraz w bezpiecznym miejscu.

Pov.Ciel

Wydobyłem z kieszeni telefon, słysząc dobrze mi znaną melodyjkę. Kiedy jednak zobaczyłem, kto dzwoni, prychnąłem i schowałem urządzenie tam, gdzie było, ówcześnie je wyciszając.

- Sebastian dzwoni? - zapytał trzymający się przy moim boku Undertaker.

To na niego wtedy wpadłem i okazała się to dość korzystna wtopa. Dziwak zaproponował, że mogę póki co pójść do niego, dzięki czemu nie musiałem już szukać jakiegoś zacisznego kąta. Co prawda wolałbym wrócić do domu niż przesiadywać u kolegi z pracy, ale nie byłem chyba jeszcze gotowy na konfrontację z Sebastianem. Czy można to nazwać uciekaniem? Zapewne to właśnie teraz robiłem, ale na razie wolałem się skryć niż przeżyć to, co czeka mnie po powrocie do naszego mieszkania.

- Tak. - westchnąłem, wchodząc z nim na klatkę schodową, kiedy mężczyzna wstukał odpowiedni kod.

- Odbierz. - mruknął, stając ze mną pod jednymi z drzwi, które otworzył kluczami z postarzałym breloczkiem przedstawiającym trupią czaszkę.

- Nie. - pokręciłem głową, przekraczając próg.

Mieszkanie urządzone było w ciemnych barwach, tak pasujących do zarządcy zakładu pogrzebowego, jak kazał się nazywać właściciel tych czterech kątów. Czarne i srebrne bibeloty zdobiły ciemne półki, przez dość wąskie okna wpadało zdecydowanie mniej światła niż do mojego mieszkania. Kiedyś już tu byłem, wraz z Sebastianem załatwialiśmy jakąś sprawę związaną z pracą. Niewiele pamiętałem z tamtej wizyty, przez co teraz z ciekawością się rozglądałem, zapominając o celu niespodziewanej wizyty.

- Odbierz. Na pewno się martwi. - Adrian oparł się o framugę drzwi i bez słowa sprzeciwu dał mi się rozejrzeć.

- Nie mam ochoty z nim z rozmawiać. - mruknąłem smętnie, patrząc na ułożone w równym rzędzie książki. Boki większości z nich były w takiej kolorystyce jak całe mieszkanie.

- I tak kiedyś będziesz musiał. Nawet nie kiedyś, za niedługo. - zostawił mnie, udając się do kuchni.

Usłyszałem trzaskanie szafek, a potem dźwięk gotującej się w czajniku wody. Pewnie poszedł zrobić herbatę, pomyślałem od razu. Ja poświęciłem tę chwilę na przemyślenie jego słów. To oczywiste, że niedługo będę wręcz zmuszony do kontaktu z Sebastianem. W końcu mam w mieszkaniu wszystkie moje rzeczy, w tym ubrania i część papierów do pracy. Nie rwało mi się jednak na razie do wyjaśniania sporu. Wyjąłem z kieszeni telefon, tak jak sądziłem, nie widząc więcej zignorowanych połączeń. Zapewne domyślił się, że to bez sensu.

- Dziękuję. - powiedziałem wdzięcznie, dostając od niego jeden z kubków wypełnionych gorącym naparem. Nie zauważyłem nawet, kiedy mężczyzna wrócił do salonu.

Upiłem łyk aromatycznej herbaty, czując, jak wraz z tym po moim gardle rozchodzi się przyjemne ciepło. Dokładnie wyczułem też kilka łyżek cukru, co skutecznie poprawiło mi humor.

- Możesz u mnie siedzieć, ale musisz powiadomić Sebastiana. - usiadł na kanapie i pociągnął mnie lekko za rękaw, abym zrobił to samo. Posłuchałem tego niemego polecenia.

- Nie ma mowy. - zaprotestowałem momentalnie, jednak skuliłem się w sobie, widząc jego karcący wzrok.

- Pewnie zastanawia się, czy wszystko z tobą dobrze. Trzymanie w sekrecie tego, gdzie jesteś, jest dziecinne i nieodpowiedzialne. - cóż, ubodło, ale miał rację.

- Nie chcę z nim rozmawiać. - mimo wszystko trzymałem się uparcie swego, tak jak on uparcie nakłaniał mnie do kontaktu z mężem.

- Teraz dam ci spokój, ale przed dwudziestą zbierz się w sobie i do niego zadzwoń. Albo chociaż napisz. - powiedział, na co odetchnąłem z ulgą.

- Zadzwonię. - obiecałem niechętnie.

- Wspaniale. - zachichotał i podał mi jedno z ciasto-kostek, które zawsze miał przy sobie.

Znajomy, słodki smak pozwolił mi się trochę odprężyć. Rzecz jasna nie załagodził jednak smutku, który pojawiał się, ilekroć przypominałem sobie słowa ukochanego. Powtarzałem sobie stale, że nie chciał, że było to impulsywne, że na pewno tak nie myśli, a jednak przy każdym roztrząsaniu tego czułem się na nowo zraniony.

- Powiesz, o co dokładnie chodziło? - oparł się wygodnie o wezgłowie kanapy i posłał mi wyczekujące spojrzenie.

Chciał, więc opowiedziałem mu, na nowo odtwarzając w głowie tamte chwile. Zdawał się mnie nie słuchać, bardziej zajęty ciastkami, ale czasem posyłał mi ukradkowe spojrzenie na znak, że mam kontynuować. Swoją opowieść zakończyłem w momencie, w którym ze łzami w oczach opuściłem mieszkanie.

- Jak z dziećmi. - pokręcił głową. - Dlatego wolę trupy.

***

Leżałem na potwornie twardej kanapie, z tego powodu (a może i wciąż buzujących we mnie emocji) jedynie przewracając się z boku na bok. W Adrianie lubiłem tę prostolinijność i szczerość, to, że zawsze najbardziej cenił siebie, chociaż teraz nie pogardziłbym większą gościnnością z jego strony i miększym posłaniem. Może łatwiej byłoby mi usnąć i oderwać od dręczącej mnie rzeczywistości. Poza tym kanapa wyglądała na nową, ale pachniała starocią z domieszką czegoś tajemniczego. Może trupów? Ciężko powiedzieć, nie miałem jeszcze okazji takowych wąchać.

- Cholera. - syknąłem, kiedy podniosłem się i usłyszałem skrzyp gdzieś w dole kręgosłupa.

Moje plecy przyzwyczaiły się do miękkiego łóżka w naszej małżeńskiej sypialni, a nie twardej kanapy byłego grabarza. Mimo to nie narzekałem, wersalka wpisywała się w koszta, jakie ponosiłem w zamian za swobodę. Dzięki schronieniu w domu mężczyzny nie musiałem martwić się już dziś konfrontacją z Sebastianem. Zaczęły nachodzić mnie jednak pewne wątpliwości. Wziąłem niechętnie telefon w momencie, w którym wybiła trzecia w nocy.

Rzecz jasna nie posłuchałem Adriana, nie wysłałem mężowi przed dwudziestą żadnej wiadomości. Pokusiłem się o to dopiero teraz. Napisałem, gdzie jestem, że mam się dobrze i nie musi się o nic martwić. Faktycznie zachowywałem się nieodpowiedzialnie i dziecinnie, nie mówiąc mu co ze mną. Już spokojniejszy (ale tylko delikatnie) odłożyłem telefon i otuliłem się kocem, który pachniał tak samo, jak kanapa. Wtuliłem się w materiał i starałem się choć na chwilę zmrużyć oko. Czułem się jak wtedy u Somy. Znów bałem się spotkania z osobą, którą kochałem.


Witam moje jelonki. Jak tam koronaferie? Powiem wam, że u mnie dobrze. ''Oswoiłam'' się trochę z sytuacją i na nowo odzyskuję siły do pisania :P Mam nadzieję, że wy zdrowi, a rozdzialik się podobał.

PSYCHOLOG || SEBACIELWhere stories live. Discover now