6.Zimna rzeczywistość

1.3K 112 43
                                    


Zerwałem się w środku nocy zlany zimnym potem i pierwsze co zrobiłem, to spojrzałem na budzik. Była równo pierwsza. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz obudziłem się o tej porze. Ścisnąłem w rękach materiał kołdry i oddychając głęboko, spojrzałem na Sebastiana. Musiał być naprawdę zmęczony, skoro nie zbudził go ruch materaca. Zazwyczaj jego sen, być może z uwagi na te wszystkie lata ze mną, stał się płytki. Z czułym uśmiechem pogłaskałem go po włosach i kiedy to również go nie obudziło, oparłem się o ścianę, przypominając sobie swój sen.

Biegłem korytarzami szpitala, tego, w którym pierwszy raz spotkałem Sebastiana oraz, niestety, Aloisa. Było pusto, żadnych pacjentów, żadnych lekarzy ani pielęgniarek. Wyglądało na to, że nie było wokół żywej duży, lecz mimo to światła były pozapalane, jakby obiekt tętnił życiem. Oświetlały drzwi, było ich pełno. Tabliczki mówiły o gabinetach zabiegowych lub tych lekarzy. Na samym końcu były te od sali, w której po raz pierwszy zobaczyłem mojego oprawcę. Odetchnąłem głęboko i wszedłem do środka, gdzie na łóżku siedziałem ja i Alois, tyle że w młodszych wersjach. Blondyn akurat namawiał mnie wtedy do zabrania ze sobą paru cukierków, od boku oglądałem swoje mgliste wspomnienie.

Czemu te cztery lata temu musiałem wbiec akurat do tamtej sali? Gdyby nie ten zbieg okoliczności, nic by się nie wydarzyło.

We śnie zamknąłem wrota i udałem się na dalsze zwiedzanie szlakiem tajemniczych drzwi. Rozglądałem się jednak uważnie i w pewnym momencie dostrzegłem korytarz, którego podłoga zniknęła pod płatkami kwiatów. Płatkami czerwonej róży. Wszedłem w ten odłam szpitala i wydawało mi się, że znów czuję duszący zapach tych roślin, choć w śnie podobno jest to niemożliwe. Szedłem jednak niestrudzenie i ignorując rażącą w oczy czerwień, dotarłem do końca mojej wędrówki. Nie kojarzyłem tego skrzydła ani drzwi na samym końcu, więc był to zapewne jedynie wytwór mojej wyobraźni. Mimo że otoczenie nie było znajome i czułem w środku niepokój, chwyciłem za klamkę, wchodząc do pokoju, w którym zastałem ciemność. Jedynie jedna, słaba żarówka oświetlała pomieszczenie, rzucając nikły blask na mały kąt. Cała reszta wciąż była mroczna, zagadkowa, niemożliwa do sprecyzowania.

Kiedy na dobre przekroczyłem próg, drzwi się za mną zamknęły. Z ciemności wynurzyła się wtedy jakaś postać, zmierzając nieubłaganie w moim kierunku. Zobaczyłem nietypowo jasne włosy i niebezpieczny błysk, który odbił się w niebieskich oczach, gdy złapały one skrawek światła. Alois podszedł do mnie i przyciągnął do siebie, przytulając tak mocno, że miałem wrażenie, że się duszę. ,,Tęskniłem'', szepnął mi przy tym na ucho, przygryzając jego płatek. Pamiętam, że zacząłem się wtedy mocno wyrywać, ale on trzymał mnie mocniej, dalej był silniejszy i opętany niczym bezwzględna bestia. Znów wyszarpywał ze mnie wszystko, co najcenniejsze, kiedy błądził dłońmi pod materiałem mojej koszuli. Były zimne, mimo że we śnie też nie powinienem tego czuć. Pamiętam, że płakałem wtedy z bezsilności, ale nie zwrócił na to uwagi.

Z ciężkim sercem wróciłem ze swojej sennej wizji i znów spojrzałem na ukochanego, gładząc jego włosy. To mnie uspokajało. Mimo to wiedziałem, że już nie zasnę, więc westchnąłem, wstałem z łóżka i przebrałem się w dres, opuszczając następnie mieszkanie. Nie było to odpowiedzialne, Nowy Jork był w końcu królestwem przestępczości, ale żywiłem nadzieję, że nikt mnie nie pobije. Aby się w tej kwestii wspomóc, narzuciłem na głowę kaptur, co czyniło mnie dla otoczenia mniej rzucającym się w oczy. Swoje kroki pokierowałem do parku, gdzie zająłem jedną z ławek, tą która umiejscowiona była przy dużym jeziorze. Podciągnąłem kolana pod brodę i przyglądałem się tafli wody, po której błądziły chłodne promyki światła z latarnii. Byłem bardzo rozkojarzony, nie wiedziałem co się wokół mnie dzieje. Do rzeczywistości przywołał mnie dopiero ból. Ktoś złapał mnie za włosy, odchylając moją głowę do tyłu.

- Co taki dzieciak robi w parku o drugiej w nocy? - głos napastnika był gburowaty i jednocześnie kpiący.

Kiedy mnie puścił, mimowolnie obejrzałem się do tyłu. Jak się okazało, dopadło mnie kilka nastolatków, zgadywałem, że poniżej osiemnastego roku życia. Nie wyglądali na członków gangu, jednak w Nowym Jorku nawet uczniowie liceów tworzyli sobie małe, mogące jednak mocno uprzykrzyć życie grupki.

- Ja? Nic. - próbowałem udawać pewnego siebie.

Jeden z nich podszedł do mnie i wyciągnął z kieszeni nóż, jednym sprawnym ruchem go otwierając. Spojrzałem mu wtedy w oczy, widząc, że oba mają diametralnie różny, nienaturalny kolor. Soczewki. Znalazł sobie zjebaną gangsterską stylówkę.

Wstałem z ławki, czując, jak wraz z tym do mojej piersi zostaje przyłożona ostra końcówka noża. Zacząłem się cofać. Nie oglądałem się za siebie, przez co koniec brzegu poczułem dopiero wtedy, kiedy grunt osunął mi się spod nóg. Krzyknąłem wtedy mimowolnie i wpadłem do jeziora, czując, jak moje ubranie momentalnie nasiąka lodowatą wodą. Zacisnąłem powieki. Musiałem coś zrobić, inaczej wyjdę z wody i nie dadzą mi spokoju. Nie chcę być w środkowych stronach gazet jako ofiara jednego z licznych nożowników.

W moment podjąłem decyzję co dalej. Wypłynąłem na powierzchnię i udawałem, że się topie. Po mniej więcej dwóch minutach znów zanurkowałem pod wodą i wpłynąłem najgłębiej, jak się dało, nawet jeśli chłód powodował sztywnienie kończyn. Miałem kartę pływacką, jednak oni nie mogli o tym wiedzieć. Zacisnąłem więc powieki i czekałem, mając nadzieję, że nie uduszę się od coraz mniejszej ilości tlenu w moich płucach. Problemem było też coś, co ocierało się co jakiś czas o moje nogi. Ryby? Na to wygląda.

Czas dłużył mi się niemiłosiernie i przez to nie wiedziałem, czy odczekałem wystarczająco długo, ale wypłynąłem, będąc już na granicy omdlenia. Ledwie wdrapałem się na brzeg i krztusząc się wodą, starałem się łapać jak największe oddechy. Oczy szkliły mi się od kaszlu i beznadziejności całej tej sytuacji. Przez mój stan droga do domu trochę mi zajęła, ale kiedy już przekroczyłem próg, poszło gładko. Umyłem się, nie zapominając o rytuale z żyletką, po czym przebrałem w ciuchy odpowiednie do pracy. Nie kładłem się już. Kiedy na niebie widać było pierwsze promienie słońca, z mojego zachowania zniknął ostatni ślad mówiący o tym, że miał miejsce jakikolwiek incydent.

***

- O wow, ty już na nogach? Mamy jakieś święto?- Sebastian zaśmiał się, widząc mnie urzędującego w kuchni z samego rana. Zazwyczaj piąta była dla mnie nieosiągalną godziną.

- Tak jakoś... Nie mogłem za bardzo spać. - powiedziałem, posyłając w jego stronę spokojny uśmiech.

W tym czasie udało mi się zrobić śniadanie i przeczytać trochę książki, tym samym chociaż na moment odrywając myśli od tego wszystkiego, co się obecnie działo. Mimo to z radością przyjąłem fakt, że ukochany był już ze mną. Objął mnie i pocałował czule w policzek, tym samym sprawiając, że czułem się już naprawdę dobrze. Przynajmniej chwilowo.

- Jedz, bo ci wystygnie. - upomniałem, sadzając go naprzeciwko talerza z grzankami i jajecznicą.

- Dziękuję księżniczko. - powiedział, po czym pocałował mnie raz jeszcze i wziął się do jedzenia.

Wtedy ja również zająłem się śniadaniem. Zastanawiałem się wcześniej czy mu nie powiedzieć co się stało, że nie daję sobie rady z tym wszystkim. Że koszmary wróciły i cała ta sprawa z Aloisem mnie wykańcza. Wystarczyło mi jednak jedno spojrzenie na jego uśmiech, abym wiedział, że nie jest to dobry pomysł. Przyglądałem mu się, kiedy jadł i wzdychając cicho, doszedłem do jednego wniosku. Nie zepsuję naszego szczęścia.


Witam moje jelonki. Nadszedł poniedziałek! Dzisiaj znowu stawiamy na akcję. Poza tym chcę was o coś zapytać. Wydaje mi się, że ta książka z rozdziału na rozdział jest coraz gorsza. Co o tym myślicie? Tylko szczerze proszę.

PSYCHOLOG || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz