27.Mój kochany idiota

1K 74 105
                                    


Dzisiejszy dzień był niezwykle ciepły. Była to rzadkość w obliczu kończącego się lata. Niebo coraz szybciej ciemniało, a noce stawały się naprawdę chłodne.

Siedziałem na schodach przed domkiem i z zamkniętymi oczami chłonąłem całym sobą promienie słońca. Wiatr był lekki i niósł zapach pól i łąk, co przyprawiało mnie o lekki uśmiech. Z rozkoszowania się tą sytuacją wyrwały mnie czyjeś kroki za moimi plecami. Nie otwierałem jednak oczu, wiedziałem, kogo mogłem się spodziewać. To Sebastian usiadł po chwili przy moim boku.

Czułem, jak się we mnie wpatruje i oczami wyobraźni widziałem ten jego błogi, beztroski uśmiech, który zdobił jego twarz coraz częściej. Zapewne tkwiłbym tak jeszcze przez chwilę i udawał, że człowiek obok nie istnieje, gdyby brunet nie zdecydował się na wyrwanie mnie z zamyślenia. Zrobił to jednak tak przyjemnie i delikatnie, objął ramieniem i do siebie przyciągnął, że chętnie otworzyłem oczy i wróciłem do rzeczywistości. Widząc, że zwracam już na niego uwagę, faktycznie uśmiechnął się w ten przyjemny sposób i zaczął gładzić moje włosy.

- Nie chcę wracać do Nowego Jorku. -powiedziałem, opierając głowę o jego ramię.

Kochałem duże miasta, nie wyobrażałem sobie obecnie życia w środowisku innym niż to pełne drapaczy chmur i ludzi żyjących w pośpiechu. Nieraz mnie to wyczerpywało, ale czułem przy tym, że to jest właśnie rzeczywistość, w której czuję się dobrze. Do niedawna było mi niezwykle śpieszno do powrotu, nudziłem się i nie mogłem zrozumieć fenomenu otaczającej nas zieleni, a potem naprawdę spodobał mi się ten spokój. Może też wolne, które doceniłem w momencie, kiedy moje samopoczucie się poprawiło, a sam urlop zbliżał się ku końcowi. Ale chciałem tu zostać jeszcze trochę, zobaczyć jak cała ta okolica wygląda zimą czy późną jesienią, kiedy drzewa pozbywają się liści. Wiedziałem jednak, że to niemożliwe. Teraz, kiedy wychodzę na prostą, nie mogę się zatrzymywać w takim miejscu. Muszę stanąć przed tym, co zostawiłem w Nowym Jorku.

- Ja też. Ale od początku wiadomo było, że Boston to tylko chwilowe rozwiązanie. Czeka na nas codzienność, do której będziemy się musieli na nowo przyzwyczaić.

Codzienność to słowo, które większości ludzi kojarzy się ze znużeniem i porażką, jaką odnieśli. Prozą życia, od której jako dzieci chcieli uciec. Ale dla mnie i Sebastiana po tym wszystkim codzienność była rajem. Codzienność oznaczała, że znów wszystko byłoby na swoim miejscu.

- Ważne, że będziesz ze mną. - powiedziałem, łapiąc go za rękę. Mężczyzna w odpowiedzi splótł nasze place razem i pogłaskał wierzch mojej dłoni. - Wykorzystajmy ten dzień. 

Ożywiłem się nagle, podnosząc głowę z jego ramienia. To było prawie jak jakieś olśnienie. 

- Jakieś pomysły? - wstał i wyciągnął do mnie dłoń, z jego pomocą również się podniosłem. Tym razem już nawet nie musiałem go na nic namawiać, chyba też chciał zrobić coś ciekawego.

- Na miasto, później na plażę. - powiedziałem, lekko ściskając jego dłoń.

Ostatnio często ciągałem Sebastiana po Bostonie. To miasto zaczęło intrygować mnie prawie tak jak Nowy Jork, chciałem poznać wszystkie jego zakamarki i tajemnice. Poza tym uwielbiałem morze. Dopiero po tym wyjeździe doszło do mnie, jak bardzo. Co prawda mój ukochany gustował w górach i czasem były o to spory, ale zazwyczaj godził się w końcu na wyjazd do miejsca z ładną plażą i błękitnym morzem. A mimo to dopiero teraz, w trakcie tego przymusowego pobytu w Bostonie, naprawdę pokochałem te niepozorne skupiska wody.

- Dobrze. - powiedział, głaszcząc mnie po policzku.

W ostatnich tygodniach stał się o wiele czulszy i częściej zgadzał się na moje prośby. Być może wciąż martwił się o to, że mnie straci lub przejmuje się tym, że moja śmierć była tak bliska. Nam obu mój wybryk naprawdę zaszkodził.

- Dzięki. - stanąłem na palcach i pocałowałem do krótko w policzek.

Pov.Sebastian

Na mieście w ostatnich dniach lata było dużo ludzi. Tłoczyli się przed klubami, przesiadywali w knajpkach czy zalegali na ławkach, śmiejąc się i dokazując swoim znajomym. Nadchodził kres wakacji, zapewne dla wielu turystów tak jak i dla nas był to ostatni dzień w Bostonie. I pewnie tak jak i my chcieli znów w pełni poczuć klimat tego miejsca, na dobrze zapamiętać wszystko, co przeżyli i czuli, kiedy przyjechali tu, aby odpocząć od pracy czy szkoły. Co prawda ja z Cielem byłem tu z nieco innego powodu, ale chłopak idący przy moim boku wydawał się zadowolony. Trzymał mnie nieustannie za rękę i rozglądał się na boki. Być może też starał się po prostu zapamiętać ten widok.

Po chwili wędrówki postanowiliśmy wstąpić do kawiarni po lody. Nawet tam, bardziej niż na słodyczach skupiłem się na Cielu, który, jak to on, umazał się na policzku lodem truskawkowym. W ostatnim czasie często kupowałem mu coś słodkiego, apogeum tej beztroski nastąpiło dziś. Dostał ode mnie watę cukrową, karmelowy popcorn i te nieszczęsne lody. Dzięki temu wydawał się szczęśliwszy, choć wiedziałem, że cukier w jego organiźmie zapewni mu sporo energii aż do późnej nocy.

- Na plażę chodźmy. - powiedział w pewnej chwili i nim zdążyłem odpowiedzieć, złapał mnie za rękaw i pociągnął w odpowiednim kierunku.

Skubany wiedział już nawet, jak trafić z rynku na plażę. Szybko pojął drogę do najważniejszych punktów Bostonu, mimo, że zanim zapamiętał drogę z domu do uczelni, to kilkanaście razy się zgubił.

Na plaży nie było wielu ludzi. Było to nietypowe, zazwyczaj w tak ciepłych dniach zarówno starsi, jak i młodsi lubili zalegać bezczynnie na piasku. Ale dziś? Dzisiaj nic, zero, tylko kilka samotnych jednostek rozkładających koce, aby się trochę poopalać.

- Widzisz jak mało osób? Życie nas lubi. - puścił mi oczko i poszedł przed siebie, wzdłuż plaży.

Słońce chyliło się ku zachodowi, panujący dotychczas skwar przemieniał się w przyjemne ciepło. Było miło i aby było jeszcze milej, złapałem go za rękę. Lubiłem, gdy był blisko, szczególnie teraz, kiedy się uśmiechał. Miał najpiękniejszy uśmiech na świecie.

Kiedy tak szliśmy, niebo niczym w jakiejś słabej kreskówce zaczęło zachodzić szarymi chmurami. A kiedy zaczął padać deszcz, rozwiązała się tajemnica pustek na plaży. Przed przyjazdem nie sprawdzaliśmy pogody, zaufaliśmy, że słońce zostanie już do końca dnia. Jak się jednak okazało, ''trochę'' się pomyliliśmy. Wystarczyła chwila, aby zaczęło lać jak z cebra. Szybko się okazało, że nie muszę wcale wchodzić do morza, aby doszczętnie zmoknąć. O dziwo mój partner się tym nie przejął, jedynie z dziarskim uśmiechem patrzył na plażę i piasek, który przez wodę zrobił się kilka odcieni ciemniejszy.

- No i teraz jesteśmy całkiem sami. - zaśmiał się, niezwykle zadowolony z tego, że tylko my byliśmy na tyle szaleni, aby zostać tu w ulewę.

Rozejrzałem się po okolicy. Faktycznie, wszyscy pozbierali manatki i zwiali, choć wątpię, aby nie zmokli po drodze do domu czy hotelu.

- Będziesz chory. - mruknąłem obowiązkowo, wiedząc jednak, że Ciel i tak nic nie zrobi, aby nie być.

- A ty tylko o jednym. - westchnął teatralnie, stając w miejscu.

Również się zatrzymałem, po jego wyrazie twarzy wnioskując, że gorączkowo się nad czymś zastanawia. Z tego myślenia musiał się w jego głowie narodzić jakiś szatański pomysł, bo spojrzał na mnie z psotnymi ognikami w oczach. O jego nikczemnych zamiarach dowiedziałem się już chwilę później, kiedy to śmiejąc się, wepchnął mnie do wody. O nie, kochany, nie ma tak.

W akcie zemsty złapałem go za rękę i pociągnąłem do siebie, przez co też wylądował w wodzie. Tym razem to ja zacząłem się śmiać z jego zdziwionej miny. Chyba chciał coś powiedzieć, jednak zamiast tego również zaczął się śmiać. W końcu przestał, objął mnie za szyję i zaczął normować oddech, lekko kaszląc, bo chyba nałykał się nieco wody przy tym niespodziewanym nurkowaniu.

- Idiota. - burknął po chwili, oplatając mnie nogami wokół pasa.

- Ale twój. - wyszczerzyłem się, na co dostałem w zamian teatralne przewrócenie oczami.

- Tak, tylko mój. Mój kochany idiota. - powiedział, stykając razem nasze czoła.

- Kocham cię. - mruknąłem, patrząc w jego błękitne tęczówki, które w tej pozycji były zaskakująco blisko tych moich.

- Ja ciebie też. - powiedział, jak zawsze po takim wyznaniu lekko mnie całując.

A później? A później wróciliśmy do domku, w którym przespać mieliśmy ostatnią naszą noc w tym miejscu. Umyliśmy się i przebraliśmy, wciąż śmiejąc przy tym jak głupi. A potem zbliżyliśmy się do siebie tak, jak zbliżyć się mogą najbardziej ludzie, którzy naprawdę się kochają. I było to zbliżenie naprawdę tęskne i szczęśliwe. Potem poszliśmy spać i w chwili kiedy nie mogłem zmrużyć oka, przyglądałem się ukradkiem Cielowi, zastanawiając się nad tym, jak magiczna jest świadomość, że cały twój świat leży obok i przez sen mruczy twoje imię.


Witam moje jelonki. Za chwilę koniec drugiej części, wow. Ogólnie jest rozdział, bo muszę się pożalić. Stałam przy kasie w kauflandzie i przede mną stał gość z żywym karpiem w reklamówce. I on ciągle jebał głową tego karpia o wszystko. Kasy, stoiska, no po prostu wszystko. Biedne karpie ;-;

PS z czasu sprawdzania książki: Być może to traumatyczne wydarzenie sprawiło, że obecnie jedyne zwierzęta, jakie lubię to ryby.

PSYCHOLOG || SEBACIELWhere stories live. Discover now