7.Na końcu czeka szczęście

659 48 95
                                    


Miało dziś padać. Nad miastem od rana wisiały burzowe chmury, powstrzymując każdy najmniejszy promyk słońca przed przedarciem się na ziemię. Przez okropną pogodę nie chciało mi się wstawać, a co dopiero przygotować się do wyjścia, ale chcąc nie chcąc musiałem pojechać do pracy. Kiedy byliśmy już w dobrze mi znanym budynku, grzecznie przywitałem się z każdym mijanym współpracownikiem, potem ze smutkiem przyjmując to, że muszę rozstać się z ukochanym. Tuliłem go na pożegnanie dłużej niż zazwyczaj.

Po przeżyciu tej rozłąki udałem się do swojego gabinetu, dzierżąc w dłoni przyjemnie ciepły kubek z logiem Starbucksa. Kawa z tej sieci to chyba jedyna rzecz, która poprawiała mi humor w takie dni jak te. Wchodząc do gabinetu, nie zwróciłem nawet uwagi na nie tak już nową tabliczkę. Przyzwyczaiłem się do zdobytego niedawno tytułu, budził on we mnie mniej emocji. Specjalizację czułem już tylko w natłoku pracy, przybyło mi pacjentów. Dziś, tak jak zresztą wczoraj, zaczynałem dzień od klienta, któremu miałem pomóc zdobytą niedawno wiedzą. Niestety nie chciało mi się zerknąć na papiery mojego podopiecznego, choć sytuacja z Aloisem powinna nauczyć mnie ostrożności. Być może jednak nie zawsze uczyłem się na błędach i mimo wszystko wierzyłem w to, że po tych wszystkich nieprzyjemnościach wszechświat otoczył mnie jakąś ochroną.

- Sebastian, ratuj. - jęknąłem żałośnie, zsuwając się po oparciu fotela.

Upiłem łyk kawy i oblizałem usta ze smakującej karmelem śmietany. Jeśli mam się dzisiaj na dobre rozpogodzić, potrzebuję jeszcze z dwie takie kawy i gofry na kolację.

Pozostałe mi piętnaście minut poświęciłem na dopicie chłodnej już kawy, rozegranie partyjki szachów online i bezgłośne użalanie się nad sobą. Po tym wszystkim mogłem stwierdzić, że faktycznie szkoła była lepsza i chętnie wróciłbym do czasów nauki. Przynajmniej takie odczucia miałem w kwestii studiów. Podstawówka i szkoła średnia były koszmarem.

***

- Dzień dobry. Jak mogę pomóc? - z serdecznym uśmiechem przywitałem dwójkę osób, która zjawiła się w moim gabinecie.

Moim nowym pacjentem był chłopak, na oko szesnastoletni, w porywach do osiemnastu wiosen. Nie więcej.

Obok siedziała kobieta w średnim wieku, jak się szybko dowiedziałem jego matka, co jednak przeczuwałem już od początku. Mieli takie same, zielone oczy i włosy w podobnym odcieniu brązu. Ich styl był jednak diametralnie inny. Kobieta była elegancka, włożyła sukienkę na kolano, a włosy zakręciła lokówką w sprężyste fale. Fryzura jej syna to był artystyczny nieład, za duża, czarna bluza i dresy mało miały wspólnego z kreacją szatynki. Młodzieniec wyglądał, jakby za żadne skarby nie chciał tu być, od kobiety od początku czułem nerwy i zaciętość, tak jakby przyszła, aby coś mi udowodnić. Dwa spokrewnione ze sobą przeciwieństwa.

- Tłumacz się. - nakazała, mierząc syna naglącym spojrzeniem.

- Przyprowadziłem do domu chłopaka. - wyznał mój pacjent, opierając głowę na dłoni tak, aby nie patrzeć rodzicielkę.

- Gratuluję. - powiedziałem, koncentrując się na wykryciu problemu. - I co? Pije? Pali? Ćpa? Jest mordercą? Jako seksuolog chyba nie będę mógł udzielić pomocy w takich kwestiach.

- Na litość Boską, proszę pana, to chłopak! - podniosła głos, przez co skrzywiłem się, lekko zaciskając dłoń na podłokietniku. Zapomina, że nie jest u siebie, to już niedobry znak.

- Wiem, dobrze słyszałem. Jednak nie wydaje mi się, że jest to problem, z którym się zwracacie, prawda? - mruknąłem, kreśląc w notatniku rysunek pieska tak, aby wyglądało na to, że jakkolwiek zajmuję się tą sprawą. Coś tak czuję, że nie zapiszę dziś nic rozsądnego.

- Jak to nie widzi pan problemu? Przecież to jest nienormalne. - jej warga zadrżała pod wpływem emocji, była wzburzona i być może poczuła się zdradzona. Najpewniej liczyła na to, że ktoś w końcu poklepie ją po głowie, przyznając, że jej syn jest wybrykiem natury.

- Proszę pani, naprawdę muszę tłumaczyć dorosłej osobie, jak działa orientacja seksualna? - westchnąłem, odkładając notatnik na bok. To będzie długa rozmowa, o ile kobieta po kilku sekundach nie wyjdzie, trzaskając drzwiami. Tak to już było z ludźmi jej pokroju. - Chłopaka może ciągnąć do chłopców, tak samo, jak dziewczynkę do dziewczynek i to nie jest nic złego. Jest to naturalne, rodzimy się z popędem seksualnym do danej płci. To prawda, że osób heteroseksualnych jest więcej, jednak nie można ignorować mniejszości, które mimo swojej odrębności nie są nienormalne. Trzeba zaznaczyć...

- Niech mi pan nie wciska bzdur. - przerwała mój wywód. Teraz drżała już cała, kipiała ze złości. Sądziłem inaczej w kwestii tak istotnej, jak jej syn, więc z miejsca stałem się wrogiem, przed którym musiała się obronić. - Dlaczego wszyscy chłopcy w jego wieku, których mamy w rodzicie, mają dziewczyny, a on musi mieć chłopaka? Ostatnio jest moda na bycie homo. Wszędzie te tęcze, parady, chodzą rozgogoleni po ulicach i krzyczą o równości, zachowując się jak zwierzęta. Dla mnie to są brednie, ohydne kłamstwa. Przez tak długi czas mężczyzna wiązał się z kobietą, zakładali rodziny i żyli szczęśliwie. Czy to naprawdę było takie złe, że ludzie musieli wymyślić związki z tą samą płcią? To wszystko przez to, że Jezus nas opuścił. Od tego czasu zbliżamy się powoli do zagłady, a związki z tą samą płcią są jednym ze świadectw grzechu, jaki zapanował na ziemi.

Starałem się cierpliwie ją wysłuchać, nawet jeśli mój umysł, wyczulony na brednie, w połowie zaczynał skupiać się na czymś godniejszym uwagi. Kobieta siedząca naprzeciw mnie była idealnym przykładem zniewolenia religijnego i społecznego, poglądów szerzonych szczególnie w środowisku zażartych ''chrześcijan''. Możliwe, że tak też została wychowana, z przeświadczeniem, że jedyny dopuszczalny model związku to ten, którego kiedyś na ulicach było najwięcej, ponieważ ludzie o odmiennej orientacji bali się wychylać.

Kątem oka spojrzałem na mojego pacjenta, który ukradkiem ocierał łzy. Słyszenie czegoś takiego od własnej matki to musiał być cios. Wolę nawet nie wyobrażać sobie jak wyglądało jego wyjście z szafy, zapewne pozostanie ono dla niego traumatycznym przeżyciem. Być może po wszystkim na długie lata, a nawet na zawsze, wyrzeknie się swoich uczuć, uznając, że całe społeczeństwo będzie dla niego tak okrutne. Wielu ludzi, szczególnie młodych, ma w sobie małe pokłady odwagi, które w łatwy sposób wyczerpać.

- Szanuję pani zdanie, ale ja, jako osoba wykształcona w tym zakresie, mogę zapewnić, że orientacja pani syna i jego związek z partnerem nie są czymś, co powinno budzić niepokój. - oznajmiłem głosem ociekającym słodyczą i uprzejmością, co tłumiło mój wewnętrzny bunt i słowa, którymi chciałem ją obdarować zamiast tego. A na usta cisnęło mi się naprawdę dużo rzeczy i to niezbyt pochlebnych.

- Nawet pan trzyma ich stronę. Jestem ciekawa czy byłoby tak wesoło, gdyby pana dziecko przyszło do pana i powiedziało, że ma partnera tej samej płci. - podniosła się zamaszyście i wyszła, tak jak przeczuwałem, trzaskając na odchodne drzwi.

Jej syn wyglądał tak, jakby chciał ją zatrzymać, z czego w ostatniej chwili zrezygnował. Ja za to nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. Nigdy z Sebastianem nie myśleliśmy o adopcji, więc niestety pani matko (bo na miano mamy nie zasługujesz) nie zapowiada się na to, abym był w takiej sytuacji. Byłem jednak pewien, że gdybym miał kiedyś być na jej miejscu, postarałbym się kochać moje dziecko za mnie i za społeczeństwo, które nieraz postanowi je odrzucić.

- Wiem, że to zabrzmi płytko, ale będzie dobrze, tak? Spokojnie. - podałem zapłakanemu chłopakowi chusteczki.

- Nie wiem. Po prostu nie wiem. Tak bardzo kocham mojego chłopaka, ale matka robi mi w domu piekło. Ciąga mnie po kościołach i mówi, że mi to pomoże. - zaszlochał, wydmuchując nos.

Było mi go cholernie żal, przechodził przez coś, czego moja wyobraźnia nie umiała nawet stworzyć. Ja trafiłem do środowiska, które mnie zaakceptowało, z pierwszą osobą, którą pokochałem i która pomogła mi na dobre dojść do tego, kim jestem, byłem po dziś dzień. Sebastian dawał mi wsparcie i pocieszał mnie, ilekroć ktoś postanowił podważyć moją wartość ze względu na bycie gejem. Mieszkałem z nim od szesnastego roku życia, w najbardziej burzliwym okresie wiedziałem, że bez względu na to, co się dzieje, wrócę w końcu do domu, w którym nikt nie będzie mnie oceniał. Mój pacjent nie miał takiego miejsca, najpierw musiał się mierzyć z wszechobecną homofobią (szczególnie jeśli w szkole wiedzieli o jego orientacji) w społeczeństwie, a potem wrócić do domu i od matki słuchać o tym, w jak ogromnym grzechu żyje.

- Nie daj się, tak? Jeśli go kochasz, to bądź z nim bez względu na wszystko. Pamiętaj, bez względu na to, co się stanie w trakcie, na końcu ciężkiej drogi zawsze będzie czekało szczęście. - podniosłem się z fotela i złamałem świętą zasadę mojego zawodu, obdarowując tego biedaka uściskiem.

Prawdopodobnie już do mnie nie wróci, na pewno nie jako pacjent, więc dałem mu się wtulić i moczyć łzami rękaw mojej koszuli. To była jedna z tych chwil, kiedy praca mnie przerastała. Kiedy sam przeszedłem bardzo dużo, a jednak dziwiłem się, że drugi człowiek może dźwigać na swoich barkach takie cierpienie. Widziałem tę bezradność w jego oczach, lęk o nadchodzące dni. Ludzie w jego wieku powinni martwić się wyborem studiów, tym czy znajdą pracą, gdzie zamieszkają, a nie o to, co tym razem usłyszą złego o sobie po powrocie do domu.

Potem, kiedy już trochę się wypłakał, pożegnałem się z nim i dałem mu swoją wizytówkę, zachęcając do dzwonienia o każdej porze dnia i nocy, jeśli tylko będzie potrzebował. Następnie chłopak wyszedł z gabinetu i wraz z matką wrócił do domu, pozostawiając mnie w błogiej nieświadomości, że widzę go po raz ostatni. Nie wiem, po ilu jeszcze seksuologach go ciągała i ile kościołów z nim zwiedziła, chcąc udowodnić swoje racje i sprawić, że będzie ''normalny''. Wiem na pewno, że nie zadzwonił ani razu. Miesiąc później dowiedziałem się, że pewien nastolatek popełnił samobójstwo. Pisali, że był w złym towarzystwie, nie wytrzymał presji szkoły, miał problemy psychiczne. Zatuszowali fakt, że popchnął go do tego brak akceptacji, pominęli kwestię potępienia, które sprawiło, że poczuł się odrzucony przez świat i niegodny życia w nim. Płakałem, patrząc na jego zdjęcie zamieszczone w artykule i przeklinałem się w myślach, że nie zrobiłem niczego więcej. Cierpiałem, myśląc o obiecanym przeze mnie happy endzie, którego nie doczekał.


Witam moje jelonki. Już jutro gwiazdka, więc liczcie na dwa rozdzialiki i cieloisa pod wieczór, tak, żeby większość osób była już po Wigilii i mogła spokojnie przeczytać. Czemu dzisiaj taki rozdział? Bo nietolerancja to temat, który trzeba poruszać. Jest jej dużo i nie raz posuwa osoby do samobójstwa, niestety, chyba każdy słyszał o tym choć raz. A teraz do jutra moje jelonki, niech wam dobrze minie noc przed Gwiazdką <3

PSYCHOLOG || SEBACIELWhere stories live. Discover now