3.Ważne decyzje

1.4K 113 41
                                    


Chłopak podszedł do mnie, przez co cofnąłem się, o mało nie przewracając na rozrzuconych wcześniej kartkach. Odsuwałem się w ten sposób do momentu, w którym nie natrafiłem plecami na ścianę. Przypomniałem sobie, jak cofałem się w łazience aż do chwili, gdy wsparłem się o boleśnie zimne kafelki. Lęk pomieszany z ciekawością co będzie dalej, potem więcej strachu. Na końcu ból doskwierający na każdej płaszczyźnie ciała i umysłu.

- Nie zbliżaj się. - niemalże zapłakałem, zakrywając się rękami.

- Przepraszam, to co się wtedy stało... - blondyn najwyraźniej nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Nie dziwiłem mu się.

Co można powiedzieć osobie, którą się zgwałciło? ,,Nie chciałem"? Czułem się w tym momencie tak mały i bezbronny. Przez lata kształtowałem swoją pewność siebie, mój płacz nieraz rozchodził się po ścianach sypialni, a przeszłość pukała do drzwi w postaci sennych koszmarów. Ale wyszedłem z tego. Mogłem powiedzieć, że czuję się szczęśliwy i mam wszystko. Przez te cztery lata Sebastian pomógł mi wybudować w moim środku dom, który obecnie okazał się jedynie konstrukcją z kart. Lekki podmuch w postaci widoku Aloisa całkowicie go zburzył.

- Nie zbliżaj się. - powtórzyłem głośniej, kiedy chłopak podszedł do mnie o kolejny krok.

Zacisnąłem przy tym dłoń na materiale swojej koszuli, zjeżdżając po ścianie. Patrzyłem się tępo w podłogę i głęboko oddychałem, czując narastający lęk. Niemalże słyszałem krew płynącą mi w żyłach, świat wydawał się obecnie niezwykle odległy. Do rzeczywistości przywołała mnie dłoń oprawcy, która spoczęła na moim ramieniu.

- Mówiłem, że masz się do mnie nie zbliżać! - krzyknąłem, odpychając go.

Po tym jak poparzony zerwałem się z miejsca i wybiegłem z gabinetu, udając się do łazienki. Wszedłem tam do jednej z kabin, która wydała mi się odpowiednim miejscem na moją rozpacz. To tam się zaszyłem. Cicho płacząc, przeklinałem los i moje upośledzone szczęście, które znów prowadziło mnie w destrukcyjną stronę.

Pov.Sebastian

Spojrzałem na zegar. Ciel powinien już od dziesięciu minut łasić się do mnie i męczyć o kino, o popcornie nawet nie wspominając. Wstałem więc i wyszedłem z gabinetu, idąc tam, gdzie powinien znajdować się mój mąż. Być może z podopiecznym mu po prostu trochę dłużej zeszło, taką właśnie miałem nadzieję.

Zapukałem do jego gabinetu i kiedy nikt nie odpowiedział, przekroczyłem próg. Nie zastałem tam jednak ani jednej żywej duszy, więc udałem się na dalsze poszukiwania, w pierwszej kolejności do łazienki. Miałem coś takiego, że potrafiłem wyczuć, gdzie mogę go znaleźć. Nie wiem, czy to instynkt, czy może skutek tylu lat przy jego boku, ale i tym razem przeczucie mnie nie zmyliło. Słysząc płacz w jednej z kabin, od razu poznałem, że to jego. Słyszałem ten nieprzyjemny dźwięk zbyt dużo razy.

- Słonko... - powiedziałem łagodnie, pukając przy tym w drzwi. - Otworzysz? Proszę.

Usłyszałem, jak chłopak podnosi się z ziemi, następnie po łazience rozniósł się charakterystyczny odgłos otwierania zamka. Po chwili Ciel uchylił drzwi, praktycznie od razu się wtulając. Co za tym idzie, uklęknąłem i objąłem go, być może łagodząc po części tą na razie dziwną dla mnie rozpacz. Co się mogło wydarzyć w tak krótkim czasie?

- Alois. - zaszlochał mi w ramię, wyjaśniając powód swojego płaczu. - To on miał być nowym podopiecznym.

Poczułem, jak na dźwięk tego imienia po moim kręgosłupie przebiega nieprzyjemny, lodowaty dreszcz. Od czasu tamtej nocy żywiłem do blondwłosego gówniarza szczerą nienawiść, nawet jeśli nie spotkałem go nigdy więcej. Mam nadzieję, że i ja i Ciel już nigdy go nie spotkamy. Chłopak przeszedł długą drogę, aby być w stanie, w którym był do dziś, przeszłość miała pozostać już tylko przeszłością.

- Shhh, spokojnie. Jestem tutaj. - głaskałem go po plecach, lekko się kołysząc.

- On podszedł tak blisko mnie. Bałem się. - powiedział drżąco, obejmując mnie tak, jakbyśmy mieli się już więcej nie zobaczyć.

- Wiem. Ale jestem tu, nie dam cię więcej skrzywdzić.

Obiecywałem i uspokajałem, ale wiedziałem, że nic to nie da. Na pewno nie rozwiąże problemu, który przez to jedno spotkanie mógł zaistnieć na nowo.

Pov.Ciel

W drodze do auta czułem nieprzyjemną obojętność. Na początku jest strach, złość, rozpacz tak ogromna, że wydaje się, że można od niej umrzeć... A potem nie ma nic. Chciałem się jakkolwiek ustosunkować do sytuacji, zapinając jednocześnie pas bezpieczeństwa, ale gdy myślałem o całej sprawie, w myślach też miałem jedno wielkie nic.

- Co teraz? - zapytałem cicho.

- Odwołamy się do decyzji i dadzą mu innego psychologa. Nie martw się, nie będziesz go więcej oglądałem. - pogładził mnie po włosach i przekręcił kluczyk tkwiący w stacyjce.

Oparłem głowę na dłoni i przygryzając lekko dolną wargę, obserwowałem widoki za oknem. Wyjście przedstawione przez mojego ukochanego chyba mało mnie satysfakcjonowało. W Nowym Yorku jest pełno psychologów, a on musiał zostać oddany akurat pod moje skrzydła. Nikt oprócz mnie, Sebastiana i samego sprawcy nie wiedział, co się działo feralnej grudniowej nocy. Nie chciałem tego nigdzie zgłaszać, to byłyby przesłuchania, sprawy ciągnące się miesiącami. Nie zapomniałbym nawet na chwilę, cały czas na nowo zdrapując strupy z gojących się ran. Nie chciałem wierzyć, że ponowne spotkanie blondyna to był niewinny przypadek, nawet jeśli przypadkiem faktycznie było. Obecnie już nawet myślałem o tym, że żyło mi się zbyt szczęśliwie i Bóg (o ile jakiś istnieje) postanowił wyrównać miarę rozpaczy i radości.

- Nie. - mruknąłem cicho, ale tak, żeby mnie usłyszał.

- Ciel, nie wiem, o czym myślisz, ale to zły pomysł. - skwitował od razu.

Odwróciłem od niego wzrok. Miałem wrażenie, że ucieczką tchórzę. Wiedziałem, że jeśli tak po prostu to zostawię, to będzie mnie to jeszcze bardziej męczyć. Z drugiej strony mogłem sobie tą decyzją rozpierdolić życie, jakie udało mi się przez te cztery lata ułożyć. Wszystko ze sobą idealnie grało, ale pewien blondyn mógł zaburzyć ten ład.

- Nie chcę tak tego zostawiać. Będzie mnie to później dręczyć. Nie chcę uciekać.

- To nie ucieczka. Dbasz o swoje zdrowie psychiczne i to bardzo dobrze. - westchnął, stając w korku. Jak ja kocham Nowy Jork. Jak ja kocham swoje pieprzone życie.

Oparłem czoło o szybę i skrzyżowałem ręce na piersi. Bardzo chciałem powiedzieć ,,hej, masz rację! Po prostu przepiszą go do kogoś innego, a my pójdziemy sobie do kina i kupisz mi ten popcorn!'', ale machnięcie ręką na tą sprawę byłoby zbyt proste.

- Nie chcę. - westchnąłem tylko. - Jakoś to będzie.

Powiedziałem, chociaż sam nie byłem do tego przekonany. Zależało mi na opinii Sebastiana, jednak tym razem czułem, że nie mogę go posłuchać. Być może kiedyś będę tego żałował, ale naprawdę nie mogę.

- Martwię się. - przyznał, opierając czoło o kierownicę. - Nie chcę, żebyś znowu musiał przez to przechodzić.

Uśmiechnąłem się delikatnie i zacząłem przeczesywać dłonią jego czarne jak pióra kruka włosy.

- Będzie dobrze, zaufaj mi. - pocałowałem go w czubek głowy.

- Dobrze. - westchnął któryś już raz tego dnia. I podejrzewałem, że nie ostatni.

Uśmiechnąłem się po tym, zsuwając po oparciu fotela. Zamknąłem oczy. Nie pozwolę zabrać sobie swojego szczęścia, co to, to nie. Przejdę przez to bez ani jednej małej ryski na psychice. Ustaliłem sobie taki cel, kiedy korek się przerzedził i bez przeszkód ruszyliśmy do domu. Bo przecież może być tylko dobrze, prawda?


Witam moje jelonki. Przepraszam, że tak późno (po dwudziestej trzeciej jest) ale zapomniało mi się, że dzisiaj poniedziałek. Wybaczcie xD

PSYCHOLOG || SEBACIELWhere stories live. Discover now