25.Szczęście?

848 75 72
                                    


Pov.Ciel

Zaledwie trzynastoletni chłopiec wszedł do gabinetu, nieco bojaźliwie rozglądając się po miejscu, w którym się znalazł.

- Witaj, Ciel. - usłyszał szorstki i gburowaty głos. Należał on do mężczyzny zajmującego fotel tak stary i ponury jak człowiek, który na nim siedział.

- D-dzień dobry. - wymamrotał, siadając na kanapie stojącej na wprost fotela.

- Doszły mnie słuchy, że znowu się okaleczałeś. Przyznam, że są to niepokojące doniesienia. - powiedział, mimo profesjonalnego języka nie kryjąc jadu, przez który chłopak lekko się wzdrygnął.

- Tak. Zdarzyło się. - przyznał cicho, wiedząc, że mężczyzna nie lubi zwłoki.

- Jesteś żałosny, Ciel. I jesteś problematycznym dzieckiem. Myślisz, że ktoś weźmie cię z domu dziecka, jeśli będziesz to robił? O to trzeba się postarać. Trzeba pokazać, że jesteś godzien normalnej rodziny. Myślisz, że ktokolwiek będzie chciał tak atencyjne dziecko? Jedyne co robisz, to generujesz kolejne środki na leczenie, które ci nie pomaga, bo i tak nie stosujesz się do poleceń. - powiedział, nie zwracając uwagi na swojego podopiecznego, który coraz bardziej wtulał się w wezgłowie kanapy. - Już nic ci nie pomoże, wiesz? Skoro dotąd ci się nie udało, najwyraźniej jesteś za słaby, żeby z tego wyjść.

Chłopak przełknął ciężko ślinę i lekko spuścił głowę, czując gromadzące się w oczach łzy. Był zbyt młody, aby dobrze ocenić ''pomoc'' jaką otrzymywał. Nie wnikał czy to taka terapia, przez którą miał być gnębiony aż nie ''weźmie się w garść'' czy po prostu trafił na kogoś, kto nigdy nie powinien dostać kwalifikacji do tego zawodu. Przywykł do tego, że słowa specjalisty to świętość.

- Przepraszam. - powiedział drżąco, czując, jak coś w jego wnętrzu stale wywraca się na drugą stronę. Wielokrotnie znalazł się w podobnej sytuacji, ale po raz pierwszy tak zestresował się tymi kilkoma raniącymi słowami.


- Przepraszasz. Przepraszanie nie pomaga. Widziałeś, aby kiedykolwiek słowo ''przepraszam'' kogoś zbawiło? - westchnął, jakby rozmawiał z natrętnym, sąsiadem, który zechciał wbrew jego woli pokazać mu krzaczek pelargonii w swoim ogródku. Znudzenie grało w tym westchnięciu pierwsze skrzypce na spółkę ze zniecierpliwieniem. - Może to i dobrze, że twoi rodzice zmarli. Sam bym chyba wolał umrzeć niż mieć takiego syna.

W tym momencie trzynastolatek poczuł, że coś w nim pękło. Tak po prostu zrobiło ciche ''trzask'', a potem rozpadło się na kawałki. Było to na tyle bolesne, że zignorował mężczyznę i nim ten zdążył powiedzieć coś jeszcze, wybiegł z jego gabinetu. Chwilowo nie martwił się tym, że potem dostanie zapewne opieprz i przede wszystkim będzie musiał tam wrócić i wytłumaczyć się ze swojego zachowania. Póki co po prostu zamknął się w jednej z łazienkowych kabin i zjechał po ścianie, dławiąc się szlochem. Może faktycznie był beznadziejny?


Otworzyłem oczy, jako pierwsze widząc sufit domku. Potem przeniosłem wzrok na okno, za którym było kompletnie ciemno. Jedynie księżyc świecił jasno, pomagając dostrzec zarysy mebli. Przez krótką chwilę omiatałem wzrokiem otoczenie, jednak potem przypomniałem sobie swój sen i wraz z tym zacząłem lekko drżeć. Znowu poczułem się jak najżałośniejszy człowiek na świecie, jak ktoś do cna zepsuty i niegodny niczego dobrego. Czułem się tak przez większość czasu po śmierci rodziców, dopiero Sebastian pomógł mi uporać się z tymi natrętnymi myślami. No właśnie, Sebastian.

- Sebastian. - powiedział cicho, lekko nim potrząsając. Na szczęście nigdy nie miał zbyt mocnego snu, więc po chwili obudził się, obdarzając mnie zaspanym spojrzeniem.

- Coś się stało? - ożywił się po chwili i podniósł do siadu, najwyraźniej dostrzegając, że jestem roztrzęsiony.

- Jestem beznadziejny. - powiedział, nim zdołałem to na dobre przemyśleć. To była myśl, która cały czas krążyła mi po głowie. Skoro mimo jego wsparcia zrobiłem to, co zrobiłem wtedy w kuchni, to muszę być, prawda?

Mężczyzna nie do końca wiedział, o co chodzi, nic zresztą dziwnego. Domyślił się jednak, że to zapewne zasługa kolejnego koszmaru więc póki co nie pytał, jedynie oparł się o ścianę i wciągnął mnie na swoje kolana.

- Nie jesteś, Ciel. - powiedział, przytulając mnie do siebie.

- Jestem. - trzymałem się swego, mimo że wiedziałem, że Sebastian raczej nie pozwoli mi długo zostać przy tym stanowisku.

- Nie jesteś. - usłyszałem, czując, że zaczyna głaskać mnie po włosach. - Jesteś naprawdę wspaniałym człowiekiem. Nie wyobrażam sobie być z kimś bardziej wartościowym.

- Jestem. - powiedziałem i zacisnąłem dłonie na jego koszulce, oddychając szybko i nierówno.

- Dlaczego tak myślisz? - zapytał, wciąż mnie głaszcząc, co jak zawsze okazało się niezwykle kojące.

- Po prostu. - mruknąłem niechętnie. Tak tak, rozbudowana wypowiedź, nie ma co.

- Nie ma po prostu. Jesteś wspaniały, wiesz? Popatrz, przez ostatnie miesiące tyle się działo. Przeszedłeś przez tyle rzeczy, a jednak wciąż tu jesteś i radzisz sobie. Nie okaleczasz się, znowu normalnie jesz, stajesz się uśmiechnięty. Podjęcie się powrotu do takiego stanu wymagało wysiłku i odwagi. Jesteś dzielniejszy i silniejszy niż ci się wydaje. - objął mnie mocniej, jak zawsze wiedząc co powiedzieć. Nie wiem, czy to zasługa jego wykształcenia, czy może dar do mówienia rzeczy, od których powracała mi wiara w siebie i wilgotniały oczy, tak jak zresztą i tym razem.

- Sebastian... - mruknąłem, nie wiedząc, co dokładnie mógłbym mu odpowiedzieć. Chyba po czymś takim nie da się odpowiedzieć niczego rozsądnego.

- Rozumiem, że się wzruszasz, ale nie płacz mi tu. - zaśmiał się, ocierając łzy, które niekontrolowanie spłynęły po moich policzkach.

Bez słowa przytuliłem się, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Biło od niego przyjemne ciepło i zapach ciastek. On w sumie zawsze pachniał słodyczami. Czemu? Nie zastanawiałem się nad tym, przynajmniej nie teraz, kiedy moczyłem łzami jego ubranie.

- Już, kochanie. Już dobrze. - wstał ze mną na rękach i udał się do kuchni.

Jedną ręką zaczął robić kakao, a drugą podtrzymywał mnie, jak zawsze będącego pod wrażenie jego umiejętności radzenia sobie, kiedy miał mnie na rękach. Aby nieco ułatwić mu zadanie, oplotłem go nogami w pasie i wsłuchiwałem się w to, co mówił. To była jakaś historia z naszego życia, mało skupiłem się na treści, ale jego głos bardzo mnie uspokoił. Kiedy brunet podał mi kubek z ciepłym naparem, upiłem łyk i oblizałem usta, słysząc jego cichy śmiech.

- Możemy iść na spacer? - zapytałem znienacka.

- Jest późno. - mruknął, wyglądając przez okno. Środek nocy to nie jest najlepszy czas na przechadzkę.

- No prooszę. - przeciągnąłem, robiąc słodkie oczka. Nie wiem, ile jeszcze razy w ciągu naszego wyjazdu będę nakłaniał go do czegoś w ten sposób.

- No... Dobrze. - powiedział, na co uśmiechnąłem się, bardzo z siebie zadowolony.

Razem udaliśmy się do przedpokoju, gdzie ubraliśmy się, a raczej wciągnęliśmy jedynie buty. Noc była bardzo ciepła i jasna, ale nie tak jasna, jak w Nowym Jorku. Tutaj przyświecał nam tylko księżyc, a nie setki latarni i bilbordów. Jednak dzięki temu na niebie dobrze było widać gwiazdy, których nikt nie tłamsił blaskiem z dołu. Wdzięcznie prezentowały się obserwatorom, pokazując w pełnej krasie.

Przez chwilę patrzyłem na niebo, potem poszedłem z Sebastianem nad mały strumyk, który znajdował się niedaleko domu. Woda, która w nim płynęła, nie odpoczywała nawet w nocy, o tej porze nawet lepiej słychać było jej ciche pluski. Położyłem się na trawie i poklepałem miejsce obok siebie, dając Sebastianowi znak, że ma zrobić to samo. Rzecz jasna wykonał moje polecenie od razu, bez słowa zajmując miejsce przy moim boku. Od razu się wtedy przysunąłem i złapałem go za dłoń, cichutko wzdychając. Po chwili zauważyłem, że mężczyzna z zamkniętymi oczami wsłuchuje się w dźwięki strumienia, więc wykorzystałem okazję i usiadłem mu na biodrach.

- Wiesz co? - zapytałem z uśmiechem.

- No co? - uchylił leniwie jedną powiekę, aby na mnie spojrzeć.

- Ty też jesteś najbardziej wartościowym człowiekiem, jakiego poznałem. - przyznałem i nim mógł cokolwiek odpowiedzieć, złożyłem na jego ustach czuły, wdzięczny za wszystko, co dla mnie zrobił pocałunek.

Wraz z tym gestem poczułem w sercu dziwne ciepło, które mówiło mi, że mogę wszystko. Tak, jakby wróciło do mnie coś, co jakiś czas temu utraciłem i teraz, kiedy powróciło, nie mogę już bez tego znowu żyć. Całkowicie zatopiłem się w tym błogim cieple i pocałunku. Czy to mogło być szczęście?


Witajcie moje jelonki. Ach, ale ja was rozpieszczam, jutro pewnie też coś wstawię. WENA MNIE ROZPIERA! Wczoraj napisałam na raz około pięć tysięcy słów i pisałabym dalej, gdyby nie to, że za bardzo chciało mi się spać. Dzisiaj też power! Oczekujcie więc nowych rozdziałów waszych ulubionych książek. Do zobaczenia :3

PSYCHOLOG || SEBACIELWhere stories live. Discover now