8.Krew na nadgarstku

720 49 32
                                    


Stałem oparty o blat, patrząc na bulgoczącą w czajniku wodę. Zamiast jednak na herbatę, posłużyła mi ona do ugotowania parówek.

- Ciel, wiesz, że istnieje coś takiego jak garnek albo chociażby patelnia, prawda? - Sebastian zjawił się w kuchni i nalał sobie szklankę soku, opierając się następnie obok mnie.

- Shh, to nieważne. - mruknąłem, wyjmując jedzenie z wnętrza urządzenia.

- Spaliłeś w podobny sposób już trzy czajniki. Na przykład wtedy, kiedy zamarzył ci się budyń i nie umiałeś poczekać tych kilku minut.

- Cichaj. To było dawno. Byłem młody i głupi. Nie wyciągaj teraz takich rzeczy. - skwitowałem, mierząc w niego oskarżycielsko widelcem.

- A co z poprzednim tygodniem, kiedy próbowałeś zrobić w czajniku ryż i kisiel? To też już zamierzchła przeszłość? -zapytał, bardziej rozbawiony niż zły.

- Nie narzekaj. Masz bardzo kreatywnego męża, który dzięki takim eksperymentom kiedyś zmieni świat. - puściłem do niego oczko.

- Zmieniaj sobie świat, jak chcesz, ale najpierw po sobie posprzątaj. - spojrzał wymownie na brudny czajnik i wilgotny blat.

- Nie. - powiedziałem, biorąc talerz z moim wynalazkiem. Studenci to mają łeb, wygląda na to, że da się to zjeść. - Póki co przepraszam bardzo, jestem zmęczony, więc pójdę się położyć.

- To zazwyczaj żona sprząta w mieszkaniu. - zaśmiał się, na co przystanąłem, oglądając się na niego krótko.

- Więc czym prędzej zabieraj się do sprzątania, seksisto ty mój. Kuchnia się sama nie ogarnie. - poczochrałem mu włosy i wyszedłem z pomieszczenia, zastanawiając się, czy serio sam to ogarnie. Jeśli nie, zapewne zagram z nim po prostu o to w trzy po trzy, jak to na dorosłych ludzi przystało.

***

Obawy. Tak dużo obaw kumulujących się w jednym punkcie. Łzy cisnące się do oczu i uścisk w gardle. Płuca, które nie potrafią nabrać odpowiedniej ilości tlenu. Chłopak tonie w obawach, zaczyna się nimi dusić. Pochłonięty przez smutek i pustkę stara się nie ulec swoim wewnętrznym demonom, ale to trudniejsze niż się wydaje.

Rzeczywistość. Co to jest? Ostrze noża błyszczy pod wpływem światła, przyłożone do chudego, bladego nadgarstka. Przycisnąć i pociągnąć, tak? Przez tak prosty gest wszystko mogłoby się skończyć tu i teraz.

- Spokojnie, odłóż to. - głos mężczyzny rozchodził się echem w jego głowie.

Tyle obaw. Tyle bólu. Zrezygnowanie biorące we władanie całe ciało i umysł. Oraz ta przejmująca pustka. Ona pochłania wszystkie uczucia, wszystko, co dotychczas wydawało się dobre. Pozostawia jedynie smutek, wręcz rozpacz. Chłopak nie chce temu ulec, zaciska zęby i stara się odgonić wszystko to, co tak boli. Uczucie ostrza na nadgarstku jest delikatne i subtelne, przywodzi wspomnienia, które w obliczu ogarniającego go cierpienia wydają się niezwykle przyjemne.

- Daj. - w oczach jego towarzysza czai się strach.

Głos mężczyzny drży, lecz mimo to jest zdecydowany i zarówno łagodny. Każde słowo ocieka troską i błaganiem. W pewnym momencie ich spojrzenia się spotykają. Tym razem to brunet tonie, tyle że w błękitnych tęczówkach swojego partnera. Oczy ich obu zaczynają się szklić i wypełniać łzami. Powietrze nasiąka oczekiwaniem i strachem, tężeje. Kilka kropel burgundowej cieczy skapuje z ostrza na posadzkę, barwiąc ją czerwienią. Błękitne oczy wciąż są skupione na postaci przed nimi, tak jakby ich właściciel w ogóle nie poczuł ubytku tej odrobiny krwi.


Mężczyzna podchodzi do ukochanego i wyjmuje z jego ręki nóż, który swoje miejsce znajduje na blacie. Ze świeżej rany wciąż wypływa trochę krwi, jednak nie jest jej dużo. Po prostu leci, tak samo, jak łzy, które ronią we dwójkę, starając się nieco przepędzić lęk i ból tej chwili. Miotają nimi mieszane emocje. Obaj pamiętają, kiedy byli szczęśliwi. Na ślubnym kobiercu złożyli przysięgę o wiecznej miłości, chcąc, aby tak pozostało już zawsze. Podczas wspólnego życia zasmakowali chyba wszystkich możliwych uczuć, jakie tylko istnieją, szczególnie tych pozytywnych. Nigdy nawet przez chwilę nie pomyśleli, że to wszystko może być tak kruche.

- Kocham cię. Nie rób tak więcej. - zaszlochał, tuląc do siebie swojego wybranka tak, jakby miał to być ostatni raz, jak to robią.

Chłopak też płakał, przytulając się tak, jakby chciał się skryć w ramionach bruneta. Czuł, jak krew powoli przestaje lecieć i nieśpiesznie zasycha na jego skórze, ubraniach, podłodze. Obaj na niej klęczeli, obejmując się i płacząc, jakby miała to być ich ostatnia wspólna chwila. Księżyc tymczasem zaglądał przez okna i raczył ich swoim łagodnym blaskiem, a gwiazdy wisiały wysoko na niebie, nic sobie nie robiąc z ich rozpaczy.


Otworzyłem oczy, po chwili orientując się, że to mieszkanie w Nowym Jorku, a nie domek na obrzeżach Bostonu. Mimo to wciąż czułem się okropnie. Podniosłem się do siadu i przetarłem oczy, czując się z jednej strony potwornie zmęczony, a z drugiej pobudzony tym koszmarem. W końcu nie był to tylko głupi sen, a wspomnienie, z którym przyszły też inne, równie tragiczne.

Przejechałem dłonią po swojej szyi i skrzywiłem się, czując wypukłość, ślad po moim spotkaniu z nożem. Podobnie sprawa wyglądała z nadgarstkiem, tam też odcinała się jedna mała kreska, bardzo podobna jednak do innych blizn. Ślady po przeszłości. Czasach, kiedy czułem się tak tragicznie, że mrok nadchodzący po śmierci wydawał się dobrą opcją.

Spojrzałem na okno. Słońce już zachodziło, wygląda więc na to, że uciąłem sobie kilkugodzinną drzemkę. Pewnie nie robiłbym jej, wiedząc, że będę po tym bardziej zmęczony i roztrzęsiony.

Wystawiłem ręce przed siebie, zauważając, że bardzo drżą. No cóż, z leżenia nie wyjdzie mi nic dobrego. Co za tym idzie, wstałem, czując pod stopami miękki dywan, a potem chłód, gdy już z niego zszedłem. Potem niestrudzenie udałem się na dół, do salonu, gdzie przesiadywał Sebastian. Ślęczał przy stole i rozmawiał z kimś przez telefon, szukając czegoś w rozłożonych przed sobą papierach. Niepewnie się do niego zbliżyłem i pociągnąłem za rękaw bluzy, na co ten zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu.

- Przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać. Później oddzwonię. - poinformował rozmówcę i przerwał połączenie, odkładając urządzenie na blat.

- Przepraszam. - rozpłakałem się, czując, że coraz ciężej mi powstrzymywać łzy. Sebastian przez moment przyglądał mi się, analizując moje zachowanie, jednak po chwili się zreflektował.

- Nie masz przecież za co przepraszać, aniołku. Coś się stało? - złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie, sadzając na swoich kolanach.

- Przepraszam, te kilka lat temu mogłeś mnie stracić. Narażałem cię na stres, tyle się napłakałeś przeze mnie... - pociągnąłem nosem, kuląc się i opierając głowę na jego klatce piersiowej.

- Naprawdę nie masz za co przepraszać. - powiedział mi cicho do ucha i szczelnie objął. - Płakałem, bo jesteś taką iskierką w moim życiu. Stresowałem się, bo kocham cię nad życie i nie wiem, jak żyłbym bez ciebie. Ale to już nie ważne, rozumiesz? Żyjesz, jesteś szczęśliwy, już wszystko dobrze.

Czułem, jak gładzi mnie po włosach, przez co zamknąłem oczy, wsłuchując się w bicie jego serca. To była prawda, żyję i jestem szczęśliwy. Nie zamierzam już nigdy nawet próbować odejść. Wszystko jest dobrze. Najlepiej, jak mogłoby być.


Witam moje jelonki. Życzę wam cudownych, radosnych świąt. Czasu spędzonego z najbliższymi, dobrego żarcia i stosu prezentów. Miałam wrzucać rozdziały wieczorem, ale cóż, nudzi mi się. W każdym razie najprawdopodobniej w 1 i 2 dzień świąt nie będzie rozdziałów, chcę odpocząć w tym czasie. Zapraszam również na obiecanego cieloisa ,,ANGEL || CIELOIS'' i jeszcze raz wesołych świąt! <3

PSYCHOLOG || SEBACIELWhere stories live. Discover now