22.Pomocny nieznajomy

873 83 45
                                    


Pov.Ciel

Wracaliśmy do domu polnymi ścieżkami, przedzierając się przez wszechobecny mrok. Choć nie jestem pewien, czy mrok aby na pewno był dobrym określeniem. Co prawda był środek nocy, więc siłą rzeczy było ciemno, jednak przyświecał nam wiszący wysoko na niebie księżyc w pełni.

Gdzieś w połowie drogi auto niespodziewanie się zatrzymało, silnik zgasł. Z początku nie było to nic niezwykłego, działo się tak od czasu do czasu, ale tym razem samochód nie reagował na żadne próby ponownego odpalenia. Sebastian próbował kilkanaście razy, a kiedy nie przyniosło to efektów, wysiadł i podniósł maskę samochodu. Znał się na takich rzeczach lepiej ode mnie, więc jedynie czekałem aż mężczyźnie uda się znaleźć powód awarii.

- Cholera. - westchnął po chwili, co nie wróżyło dobrze. Przeklinał bardzo rzadko, szczególnie w moim towarzystwie.

Otworzyłem drzwi i również wysiadłem, stając następnie u jego boku. Jak już wiadomo, nie znałem się, więc zamiast na plątaninę rur, spojrzałem na twarz Sebastiana.

- Co jest? - zapytałem, zdejmując z siebie bluzę, którą obwiązałem następnie wokół pasa. Mimo później pory było dość ciepło.

- Najprawdopodobniej akumulator padł. - westchnął i opuścił klapę. Potem oparł się o maskę samochodu i uniósł telefon do góry, szukając czegoś. Znając życie zasięgu. - Raczej elektronika nam nie pomoże, zero jakiegokolwiek sygnału.

- No, to jesteśmy w dupie. - skwitowałem, rozglądając się po okolicy. Same lasy, pola, ani jednej żywej duszy skorej do pomocy.

- Dokładnie. - kiwnął głową i schował telefon do kieszeni. Nie panikował, ale widziałem po nim, że mocno się zaniepokoił.

***

Od godziny szliśmy polną drogą, w nadziei, że trafimy na jakiś ratunek. Liczyliśmy na jakiś dom, choćby małą chatkę zamieszkałą przez dwójkę starszych ludzi, którzy pozwolą nam u siebie zanocować i rano pobłądzić za zasięgiem. Cały czas o tym myślałem, kiedy już nogi odmawiały mi posłuszeństwa i czułem się tak, jakbym po przejściu kolejnego kilometra miał umrzeć. Niezły trening po całym tym czasie bezczynności.

- Tam. - wskazał po chwili domek stojący mały kawałek od nas. Podobnie jak chatka, w której obecnie urzędowaliśmy, domostwo było oddalone od cywilizacji i jakichkolwiek sąsiadów.

- Jesteśmy uratowani. - odetchnąłem z ulgą, której nie czułem jednak długo. - Ale wiesz, to zawsze może być dom seryjnego mordercy, handlarza organami, kanibala... Albo chama, który każe nam spieprzać, jak tylko nas zobaczy.

Dodałem po chwili, mimo że to ja od dawna marudziłem, że dobrze, abyśmy w końcu kogoś znaleźli. Teraz jednak naszły mnie prawdziwe wątpliwości, euforia okazała się wyjątkowo krótka.

- Cicho, trzeba być dobrej myśli. - zganił mnie, stając wraz ze mną na wycieraczce.

Po tych słowach zapukał i gdy przez dłuższą chwilę nie było słychać za drzwiami ani jednego dźwięku, przestraszyliśmy się, że jednak nikogo nie ma w domu. Dopiero kilka sekund później wśród nocnej ciszy rozległ się dźwięk ciężkich kroków, a potem odbezpieczania kilku zamków. Kiedy drzwi ustąpiły, naszym oczom ukazał się pogodny mężczyzna, na oko w średnim wieku. Miał jasne, sterczące na wszystkie strony blond włosy i oczy, które obserwowały nas bacznie od samego początku. Uśmiechał się, mimo że mogliśmy być wspomnianymi przeze mnie wcześniej mordercami lub złodziejami. W końcu nieczęsto spotyka się w środku nocy na swoim progu dwójkę obcych mężczyzn.

Przestraszony tym typem bardziej niż on nami, schowałem się nieco za Sebastianem. Niepokoiły mnie osoby z uśmiechem przylepionym do twarzy na stałe.

- Dobry wieczór. - zaczął mój mąż, zapewne odwzajemniając uśmiech. - Przepraszam, że nachodzimy tak w środku nocy. Niestety nigdzie w pobliżu nie ma zasięgu, a pilnie potrzebujemy pomocy. W drodze do domu rozładował się akumulator w naszym samochodzie, a zostało nam jeszcze trochę drogi.

Po słowach mojego męża nastąpiła chwila ciszy, w trakcie której modliłem się, aby nieznajomy nie był już nawet tym mordercą czy handlarzem organów, a po prostu chamem. Jak się jednak okazało, jedynie przez chwilę mierzył nas przenikliwym spojrzeniem, tak jakby sprawdzał, czy może nam ufać, po czym znów się uśmiechnął i wpuścił naszą dwójkę do środka.

- Wejdźcie. Przenocujecie u mnie, rano odwiozę was do domu. - powiedział, wykazując się w ten sposób naprawdę dużą hojnością.

Wraz z jego słowami weszliśmy do przedpokoju pomalowanego na jasny, kremowy odcień. Na końcu korytarza dostrzec mogliśmy żółty salon. Kiedy do niego weszliśmy, okazało się, że jest umeblowany w starym stylu, z wieloma bibelotami kurzącymi się na półkach. Bardziej absorbującym widokiem okazała się jednak dziewczyna, która, słysząc najpewniej kilka głosów, wjechała do salonu na wózku inwalidzkim. Wydawała się w moim wieku, choć zdecydowanie drobniejsza i weselsza, nawet jeśli zmęczona. Odgarnęła z czoła pukiel czarnych, rozczochranych włosów i przetarła zielona oczy.

- Kto to? - zapytała, kierując wzrok na mnie i Sebastiana.

- Goście. Wysiadł im akumulator w samochodzie, a wiesz, jak to jest tu, na wsi. Jak auto stanie ci gdzieś na polach to kaplica. Przenocują u nas i rano odwiozę ich do domu. - wyjaśnił, na co kiwnęła lekko głową i podjechała bliżej.

- Cześć. Nazywam się Sieglinde. - wyciągnęła w naszą stronę swoją drobną dłoń.

- Sebastian. - mężczyzna ujął i jej dłoń i pocałowałem jej wierzch, co przyprawiło Sieglinde o chichot i lekki rumieniec.

Zawsze witał się tak z kobietami, choć ze mną też mu się zdarzało, szczególnie na początku naszej poważniejszej relacji. Przy kilku pierwszych razach reagowałem podobnie jak Sieglinde, potem zaczęło mnie to już bardziej bawić, ale dalej było mi miło.

Kiedy przyszła moja kolej na przywitanie się, ograniczyłem się do uściśnięcia jej dłoni i mruknięcia dość cicho swojego imienia. Wyjście do ludzi zawsze było dla mnie uciążliwe, a teraz, po tej separacji od świata, jaką przechodziłem tylko z Sebastianem, kontakt z obcymi stał się na nowo sporym wyzwaniem. Sporym, ale już teraz miałem wrażenie, że potrzebnym.

- Umiesz grać w karty? - zapytała, przez co ocknąłem się z otępienia. Chciałem powiedzieć ''nie'', bo wiedziałem, czemu zadała to pytanie, ale odpowiedziałem szybciej, niż zdążyłem to przemyśleć.

- Tak.

- Zagrasz ze mną? - zapytała i wiedząc, że nie mam już wyjścia, kiwnąłem głową. Przecież nie będę odmawiał prawdopodobnie córce gospodarza.

Nim się obejrzałem, złapała mnie za rękę i poprowadziła, jak zgadywałem, do swojego pokoju. Nawet nie oglądałem się na Sebastiana, wiedząc, że ten wierci mi obecnie wzrokiem dziurę w plecach i najpewniej lekko się uśmiecha.

Pov.Sebastian

Obserwowałem tę dwójkę do czasu, aż nie zniknęli w skręcie korytarza. Potem spojrzałem na naszego wybawcę, który w przeciwieństwie do dziewczyny nie wyglądał jakby spał albo miał się położyć w najbliższym czasie.

- Herbaty? - zapytał, kiedy zostaliśmy we dwóch.

- Tak, poproszę. - kiwnąłem głową i dałem się zaprowadzić do małej, przytulnej kuchni.

Po chwili obaj siedzieliśmy przy stole, dzierżąc kubki z gorącym, aromatycznym naparem. W Nowym Jorku ciężko było o herbatę taką jak ta, która wydawała się w kilka chwil wypełnić całą kuchnię swoim zapachem.

- Jesteście małżeństwem? - zapytał niespodziewanie, przez co mimowolnie spojrzałem na złoty pierścionek na serdecznym palcu.

- Tak. - potwierdziłem, upijając łyk herbaty. Miałem nadzieję, że to pytanie czysto z ciekawości, bo mimo że zapomniałem już, czym naprawdę jest homofobia, nie zapomniałem, że takowe zjawisko istnieje. I że w miejscach tak bezludnych jak to, jest częstsze niż w dużym mieście, w którym żyłem wraz z Cielem. - Poznał pan po obrączkach?

- Po oczach. Da się z nich naprawdę wiele wyczytać. - westchnął nostalgicznie, obdarzony przeze mnie pytającym spojrzeniem. Po chwili bardziej wyjaśnił, co ma na myśli. - Jeśli ludzie naprawdę się kochają, są otoczeni aurą tej miłości. Człowiek patrzy na taką dwójkę i widzi jedność, czuje, że to dwie dusze, które się uzupełniają. I te oczy, w których zawsze widać troskę i uwielbienie, kiedy patrzą na ukochaną osobę. Chociaż na początku myślałem, że to pańska żona.

Na jego słowa parsknąłem, o mało nie opluwając się herbatą. Dobrze, że Ciela nie było z nami, doskonale zdawał sobie sprawę ze swojej dziewczęcej urody, ale na pewno dalej czułby się tym urażony.

- Przynajmniej nie sądził pan, że to moja córka. - mruknąłem, na co tym razem to mężczyzna się zaśmiał.

Dobrze było w końcu z kimś pogadać. W ostatnim czasie żyłem towarzystwem Ciela i tym, aby wyprowadzić go na prostą, przez co gdzieś przepadła mi dbałość o własne samopoczucie i odpoczynek od problemów.

- Proszę sobie nie ubliżać, nie wygląda pan tak staro. - pokręcił rozbawiony głową. - Daleko mieszkacie? Raczej mało młodych ludzi decyduje się żyć na obrzeżach Bostonu.

- Tak naprawdę mieszkamy na stałe w Nowym Jorku. Jesteśmy tu tylko na urlopie. - mruknąłem, czując, jak lekko drżę na samo wspomnienie wszystkiego, co doprowadziło do naszego przymusowego wolnego.

- Coś się stało? - zapytał, dostrzegając moją zmianę nastroju. Pewnie też to, że moje oczy się zaszkliły i nie pomogło przetarcie ich rękawem bluzy. - Spokojnie. Opowiedz mi, czemu tu jesteście.

Poprosił, więc zacząłem mówić. Zacząłem mówić o moim życiu z Cielem w wielkim mieście, jakim jest Nowy Jork. O tym, jak dobrze nam było razem, o naszych wakacjach w różnych krańcach świata, o tym, jak skończył studia i zaczęliśmy razem pracować w jednej branży. O tym, jak po latach zgubiliśmy się gdzieś po drodze i nim się obejrzeliśmy, wylądowaliśmy tu, na obrzeżach Bostonu, starając się wrócić do tego, co było wcześniej.

Mężczyzna słuchał mojego wywodu bardzo uważnie. Nie przerywał i nie pośpieszał, mimo że przeciągałem opowiadanie o niektórych momentach i zacinałem się, powstrzymując płacz lub drżenie rąk.

- Sieglinde poszła spa... - powiedział Ciel, który, jak zawsze z idealnym wyczuciem, zjawił się w kuchni wraz z końcem mojej historii.

Widząc, że, lekko mówiąc, nie mam się najlepiej, podszedł do mnie i bez słowa przytulił. Pozwoliłem mu na to, dałem się objąć i głaskać po włosach, czując, że robi mi się lepiej. To było jak przypomnienie, że jest cholernie ciężko i nawet jak z tego wyjdziemy, to trudno będzie jeszcze nie raz, ale przecież nie walczymy bez powodu.

Będąc wciąż w jego ramionach, przetarłem lekko oczy i spojrzałem na starca, który przyglądał się nam z dobrotliwym uśmiechem. W jego oczach zobaczyłem rozczulenie i jakby zapewnienie, że ludziom, którzy kochają się tak mocno, musi się udać.


Witam moje jelonki. Chciałam ogłosić, że wycofuję zasadę pojawiania się rozdziałów w poniedziałki. Od dzisiaj będę wrzucała w zależności od tego, kiedy napiszę. Mogę wrzucić 5 rozdziałów w tygodniu, a mogę mieć tydzień przerwy (prawie niemożliwe, ale nawet jeśli, to tylko tydzień. Nie dłużej!). Powiem wam, że jestem potwornie zmęczona. Fizycznie, psychicznie, po prostu tak, że nie mam siły, żeby nawet sprawdzić rozdział. Przekładam to już jednak dobre pięć dni, więc mam nadzieję, że się cieszycie, że w końcu się do tego zabrałem i go macie.

PSYCHOLOG || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz