28.Koniec

875 51 78
                                    


Drogi Sebastianie

Znalazłem się na dachu budynku i objąłem rękoma, czując zimny wiatr otulający każdy okryty fragment mojej skóry. Wziąłem głęboki wdech, a powietrze, które wypuściłem, zamieniło się w parę. Było zimno. Bardzo, bardzo zimno.

Nie wiesz, jak trudno pisze mi się ten list, teraz, kiedy nie ma cię już ze mną. Zniknąłeś nagle i bez pożegnania. Dlaczego? Oczywiście to nie twoja wina, ale chcę wiedzieć. Cały czas zadaję sobie to pytanie, od kiedy tylko zobaczyłem cię na tamtym stole. Dlaczego los nie dał nam jeszcze chociaż jednego dnia, abyśmy mogli znów powiedzieć sobie ,,kocham cię''?

Przeszedłem przez cały dach i stanąłem na krawędzi. Moje bosy stopy paliły od wędrówki po śniegu, jednak nie przejąłem się tym. Otuliłem się bardziej cienką koszulą, którą na sobie miałem i klęknąłem, patrząc w przepaść. Wysokość napawała mnie dziwnym spokojem.

Chciałbym abyś jeszcze raz pocałował mnie w policzek, objął w pasie. Przeczesał moje włosy palcami i zapewnił, że wszystko będzie dobrze, nawet jeśli sam jesteś pełen obaw. Twoja troska to najcudowniejsza rzecz, jakiej doświadczyłem, nie licząc rzecz jasna miłości — zarówno tej, którą ty dałeś mi, jak i tej, którą ja obdarzyłem ciebie.


Odetchnąłem, czując, że ostry wiatr mierzwi mi włosy. Policzki paliły mnie równie mocno co stopy, były przy tym tak samo zarumienione od chłodu. Wstałem chwiejnie i znów spojrzałem w dół, tym razem z pewnym zacięciem. Widziałem światła miasta, słyszałem jego gwar i myślałem o żyjących tam w dole ludziach, którzy nie mieli pojęcia z czym przyszło mi się mierzyć.

Nie miałem okazji się pożegnać. Wiesz, powiedziałeś mi kiedyś, że nigdy nie wiesz, kiedy widzisz kogoś po raz ostatni. Gdybym jednak wiedział, pożegnałbym cię najlepiej jakbym umiał, albo wsiadł z tobą do tego auta i umarlibyśmy razem. To byłoby lepsze od każdej minuty, gdy nie ma cię u mego boku.

Westchnąłem cichutko i otarłem łzy, które jednak cały czas na nowo gromadziły się pod powiekami. Drżałem, nie tylko z zimna. Zacisnąłem dłonie na koszuli i spojrzałem w niebo, które rozmyło się pod wpływem łez. Zawsze uwielbialiśmy je razem oglądać. Czy Sebastian jest teraz jedną z gwiazd? Czy jest tą, która wydaje się do mnie mrugać? A może to była tylko bujda, którą ktoś wymyślił na potrzeby ludzi takich jak ja, którzy nie potrafili pogodzić się ze stratą?

Ten list okazałby się zbyt długi, gdybym miał napisać o tym, jak boli mnie twoja strata. Zresztą... To nie do opisania. Chciałbym jedynie wymienić wszystko co ci zawdzięczam, choć i na to nie starczyłoby mi kartek. Miałem wrażenie, że nigdy nie podziękowałem ci wystarczająco za to wszystko, dzięki czemu wiodłem szczęśliwe życie. Nawet wtedy, kiedy świat walił mi się na głowę. Już nigdy nie powiem ci, ile znaczył dla mnie twój codzienny trud w uszczęśliwianiu mnie.

Spojrzałem przed siebie, na ciemność która była przygnębiająca, wydawała się oblepić całe moje ciało. Potem znów skierowałem wzrok w dół, czując się pusty i otoczony pustką z każdej strony. Z przyzwyczajenia zaczesałem kilka kosmyków za ucho, tak jak ty to zawsze robiłeś.

Właśnie dlatego dziękuję teraz. Dziękuję za to, że od początku nie traktowałeś mnie z góry. Postawiłeś mnie na równi ze sobą i pozwoliłeś uwierzyć, że tak faktycznie jest. Zdjąłeś z moich barków ciężar bycia tym niechcianym i bezpańskim, pokazując, że i ja zasługuję na szczęście i miłość. Wpuściłeś do swojego życia zagubionego szesnastolatka, nawet jeśli wiedziałeś, że często będzie źródłem twojej frustracji i smutku. Dziękuję za te wszystkie momenty, gdy mimo zdenerwowania zachowywałeś spokój. Dziękuję za wsparcie i wiarę we mnie, kiedy nawet mi jej brakowało. Pozwoliłeś osiągnąć mi coś, co prawie zawsze uznawałem za niemożliwe. Dziękuję, że pomogłeś mi wybudować fundamenty nowego, wspaniałego życia. Pokazałeś mi czym jest niebo i nim było moje życie z tobą. Wystarczyłeś mi ty.

Dopóki byłeś obok mogłem wszystko. Z każdym kolejnym oddechem myślałem o tobie, mimo że blizny na ciele i duszy często kazały mi się poddać. Dziękuję za tak błahe sprawy, jak to, że zawsze kupowałeś moje ulubione cukierki, gdy miałem zły nastrój, odciągałeś myśli od wszystkiego, co mnie trapiło i chodziłeś ze mną do kina na bajki Disneya, nawet jeśli nieraz cię nudziły. Teraz gdy dochodzi do mnie, że mógłbym w tym liście tak wymieniać w nieskończoność, moje serce ściska jeszcze większy żal. Prawda jest jednak taka, że mógłbym znajdywać tysiące powodów do dziękowania ci, jak i tysiące powodów, dlaczego cię pokochałem. Ale wiesz, utkwiły mi w głowie słowa z pewnej książki, którą kiedyś mi czytałeś. ''Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości''. Robiłeś dla mnie bardzo dużo, ale kochałem cię przede wszystkim jako człowieka, przez samą twoją obecność. Kochałem się w całokształcie.

Spojrzałem na trzymany w dłoniach list, a następnie złożyłem go w samolocik i posłałem ku niebu. Wiatr uniósł go do góry i niczym prawdziwy szybowiec wzbił się w powietrze, po chwili znikając z mojego pola widzenia.

W tym momencie zakończę ten list. Łzy i moja drżąca ręka nie służą pisaniu. Poza tym nie chcę aż tak się rozwodzić. To pożegnanie z tobą, którego i tak przecież nie odczytasz. Mimo to puszczę go ku niebu, jakby się jednak okazało, że tej ''drugiej strony'' nie ma. Abym czuł się dobrze i rozliczył się z tym, czego nie zdążyłem ci powiedzieć, gdy wciąż byłeś ze mną. Pewnie będziesz zły za to, co zrobię, ale ja po prostu tęsknię. To tak boli. Dlatego proszę, nie wiń mnie i nie bądź zły za to, że ten ostatni raz będę słaby i ulegnę. Nie ma nikogo, kto mógłby mnie uratować. Nie ma nikogo, kto pokochałby mnie tak jak ty. Dlatego nie mam już niczego, co trzyma mnie tutaj. Zrozum mnie i kochaj. Bo ja cię wciąż kocham. Kocham cię ponad życie.

Zamknąłem oczy, kiedy usłyszałem pierwsze świsty. Zaraz po nim nastąpiły te cichsze i głośniejsze wybuchy. Fajerwerki rozświetliły wszystko wokół, nadając tej ponurej nocy dziesiątki barw. Nie otworzyłem jednak oczu, aby podziwiać widok, na który czekałem od rana. Odwróciłem się tyłem do przepaści i rozłożyłem ręce, słysząc kolejne wybuchy, gwizdy, krzyki. Słyszałem ludzi, którzy bawili się beztrosko, świętując Nowy Rok. Niech się bawią. Niech cieszą. Radość jest taka krucha.

W pewnym momencie wszystko zniknęło. Znalazłem się jedynie sam ze sobą, odcięty od całego świata i zamętu, który wprowadziło dzisiejsze święto. Zamknąłem się w swojej rzeczywistości i po moich policzkach spłynęło kilka łez smutku, ale i szczęścia, że trawiące mnie cierpienie się kończy. Być może za chwilę znów będę mógł spotkać się z moim ukochanym. Dlatego więc mimo łez moją twarz rozświetlił szeroki uśmiech, a ja przechyliłem się do tyłu, z ulgą czując, że moje stopy odrywają się od krawędzi.

Szczęśliwego nowego roku, Sebastianie. Do zobaczenia w niebie.


KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ

PSYCHOLOG || SEBACIELWhere stories live. Discover now