Rozdział 19.1: Kiedy się miało szczęście... [Alex]

58 15 43
                                    

Muszę przyznać, że ten rozdział wyszedł mi bardzo smacznie. Chyba jeszcze nigdy z taką finezją nie opisałam procesu twórczego i choćby dlatego, warto ten rozdział przeczytać. Dodam jeszcze, że zawiera pouczający morał o wpływie deadline'u na kreatywność.

All of my love ode mnie i Alexa dla Was :)

♠♠♠

Ta robota mnie wykończy! Nie miałem pojęcia, jak długo jeszcze pociągnę z tym wszystkim: beznadziejna dziewczynka, która nie umiała śpiewać, Monika znikająca na całe dnie i ten ból w klatce piersiowej. Musiałem w końcu pójść do lekarza. Na razie miałem jednak ważniejsze problemy.

Nie widziałem szans na dalszą współpracę. Co ja mówię, współpracę?! Nie było mowy o nagraniu wspólnej piosenki, że o płycie nie wspomnę. Fałszowała niemiłosiernie, nie trzymała tonacji, słuchu nie miała za grosz. Beztalencie przekonane o wyższości nad zwykłymi śmiertelnikami. Vanessa de Suveille, nazwisko idealne do reklamowania pasztetów drobiowych!

— Już nie mogę! — zawyłem, wychodząc ze studia i zatykając sobie uszy w teatralnym geście.

— Kwadrans przerwy! — zarządził Baz reszcie ekipy.

Wyszedłem na taras widokowy i wygrzebałem papierosa z wymiętej paczki. Zapaliłem, zaciągając się zachłannie. Wychyliłem się za barierki na dwudziestym czy trzydziestym piętrze. Ludzie na dole byli maleńcy jak mróweczki. Wielki Alex! Podziwiajcie! Kochajcie mnie! Po chwili dołączył do mnie Baz. Znał mnie jak nikt inny. Wiedział, gdzie będę.

— To nie ma sensu — przyznałem cicho, patrząc w dół.

— Alex, czas się już skończył.

Baz stanął obok mnie, oparł się tyłem o barierkę, też zapalił.

— Miałem nagrywać sam! Obiecałeś. Inaczej to nie wypali.

— A wspólna trasa koncertowa? — dociekał Baz.

Przestałem dyndać na barierce, wyprostowałem się i spojrzałem na mojego managera. Wprost w jego markowe okulary słoneczne.

— Baz, powiem ci jak będzie. Nagram to sam. Teraz. Reszta mnie nie obchodzi. Dogadajcie to sobie sami między dyrektorami. Ja z nią nie zaśpiewam ani publicznie ani w studio. A teraz, jak mówiłeś, przerwa się skończyła. Idę pracować. Trzymaj ją z daleka ode mnie, a będziesz miał płytę.

Wróciłem do studia, nie wchodząc jeszcze do pokoju nagrań. Patrzyłem przez szybę na cycatą małolatę, z wyraźną skłonnością do nadwagi, która pacała swoje usta różowym błyszczykiem. Monika była od niej niewiele starsza, ale o ile dojrzalsza! Przede wszystkim Monika nie była idiotką. Nie, Alex, nie idź tą drogą, nie myśl teraz o Monice. Powtarzałem sobie. Nie chciałem się zastanawiać co teraz robiła i z kim. Miałem tylko nadzieję, że Tiego siedzi tam, gdzie jego miejsce – na wyspie. Spotkałem go tam przelotnie, kiedy odwiedzałem Alice dwa tygodnie temu i od tamtej pory się na niego nie natknąłem. Codziennie Monika udowadniała mi na wszystkie możliwe sposoby, że byłem najważniejszym mężczyzną w jej życiu! Tylko dlatego jeszcze tolerowałem Vanessę.

Monika doskonale wiedziała, co robi. Pieniądze z ostatniej płyty już dawno się rozeszły. Ta willa, podróże, tony narkotyków najwyższej klasy dla Moniki, jej wszystkie fanaberie i zachcianki... to kosztowało. Miałem wrażenie, że jej potrzeby znacznie przekraczały jej możliwości finansowe. Szybko przyzwyczaiła się do życia w luksusie. Nigdy jej tego nie wypominałem. Nie śmiałem. Byłem szczęśliwy mogąc ją rozpieszczać.

Ogromnym obciążeniem finansowym były też dla mnie koszty leczenia Alice. Im dłużej o niej myślałem, tym bardziej dochodziłem do wniosku, że Rick miał rację. Ona przytyła ze trzydzieści kilogramów, straciła pamięć i pewnie czuła się bardzo nieswojo w obcym środowisku. Dla niej wyspa stawała się domem, jedynym co znała, Włoch nie pamiętała. Lekarze stali się jej rodziną. Zrobili wszystko, żeby zaczęła mnie poznawać, ale to wymagało jeszcze dużo czasu. Czasu, którego stary Milesh mi pożałował, a który Rick chciał mi dać. Osobliwe.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Where stories live. Discover now