Rozdział 7.2: Czwarta nad ranem [Alex]

131 26 84
                                    

Daję Wam szalony, ale jakże piękny rozdział o Alexie. Uwielbiam go takiego. Jest dokładnie jak ta piosenka! 

Chyba spędzam z moimi bohaterami za dużo czasu, bo... śniła mi się dziś Monika.

♠♠♠

Leżałem w szpitalu, wyobrażając sobie najgorsze scenariusze. Wymyślałem najdziksze usprawiedliwienia, sytuacje tak nieprawdopodobne, że mógł na nie wpaść tylko pobity koleś na haju. Wolałem zajmować głowę iluzją Moniki, ratującej sieroty w Etiopii, niż imprezującej w Dubaju. Nie miałem pojęcia, gdzie była i dlaczego milczała. Nie byliśmy ze sobą długo, ani tym bardziej oficjalnie, ale to, co było między nami, było najintensywniejszym, co w życiu przeżyłem. Znudzony malkontent, który doświadczył już wszystkiego, ze wszystkimi i we wszelkich konfiguracjach, nagle zachwyca się porannym zefirkiem, bo ona śmieje się jak dziecko i mówi, że pójdziemy puszczać latawce. Była jak objawienie. Jak dar z niebios, na który nie zasługiwałem. A potem napatoczył się Rick Milesh, rozkwasił mi gębę, a ona rozpłynęła się we mgle bez śladu.

Z kliniki wypisali mnie po tygodniu. Wszystko mnie jeszcze bolało i na nic nie miałem ochoty, ale poleciałem prosto do Los Angeles. Milesh Records wynajęło studio, a mnie w oczy zajrzały terminy oddania piosenek. Sączyłem koktajl mleczny, siedząc w ciemnych okularach na pokładzie samolotu, który stał się moim latającym domem. Milesh Air zapewnił nową stewardessę po odejściu Mirandy, a nawet dwie, ale jeszcze nie nauczyłem się ich imion. Robiły dobrą kawę i jeszcze lepsze drinki. Mniej też pyskowały.

Głośno sączyłem przez rurkę resztki słodkiego napoju, czując w sobie pustkę, desperację i wstręt do muzyki. Właściwie to czułem wstręt do samego siebie, ale byłem w sobie zbyt zadufany, żeby to przyznać. Siedziałem w czarnej dziurze złych emocji i wtedy poczułem, że ktoś gapił się na moje plecy. Odwróciłem się powoli i wypuściłem rurkę z ust. Miała śmiesznie upięte włosy na czubku głowy, za duże okulary słoneczne, sukienkę w kwiatki i czerwone trampki. Wyglądała zjawiskowo. Absolutnie idealnie. Moja Monika! Na ramieniu miała dużą torbę sportową, wyglądającą na prawie pustą, choć dość ciężką. Rzuciła ją na podłogę. Podeszła do mnie bez słowa. Tyle chciałem jej powiedzieć, o tyle rzeczy zapytać, ale dotknęła moich ust swoim palcem, nakazując mi ciszę. Odłożyłem niepewnie papierowy kubek na podłogę, bo przeszkadzał mi w przytuleniu jej. Pocałowała mnie jak wygłodniałe stworzenie. Rzuciła się na mnie, potem ja na nią i jeszcze, i znów!

Parę godzin później spacerowaliśmy po parku przytuleni, trzymając się za ręce. Monika zrywała stokrotki! Miała już całkiem duży bukiecik.

— Hej, piękna. — Uśmiechnąłem się do niej, odgarniając jej włosy z czoła, bo znów schyliła się po kwiatka.

— Hej, przystojniaku. — Wyprostowała się, stanęła na palcach i dała mi buziaka. — Nie chcę cię stracić — powiedziała niespodziewanie. W jej głosie był taki ból, że krajało mi się serce. — Nie wdawaj się w więcej bójek.

— Nie chcę, żebyś znów zniknęła — wyrzuciłem wreszcie z siebie. — Nie chcę cię kontrolować, nie obchodzi mnie, gdzie byłaś...

— I tak ci nie powiem — zachichotała.

— I tak mi nie powiesz — przyznałem.

— Może dasz mi powód, żebym została? — spytała przewrotnie.

— No nad zrobieniem ci dziecka pracuję w pocie czoła, nie możesz mi zarzucić! — Wygłupiałem się. Monika roześmiała się radośnie. — Wiem! Weźmiemy ślub! Chodź! — Złapałem ją za rękę.

— E, ściemniasz. — Powąchała swój bukiecik stokrotek, stojąc niewzruszona pod palmami.

— Cykasz się — syknąłem, mrużąc oczy i próbując obrócić wszystko w żart.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Donde viven las historias. Descúbrelo ahora