Rozdział 11.4: Kłamca [Alex]

98 24 44
                                    

Running up that hill, czyli Alex wspinający się na górę, by z perspektywy szczytu zobaczyć swoją przyszłość. Tylko kiedy jest już bardzo blisko celu, ma ochotę zdezerterować. Alex w tym rozdziale najchętniej rzuciłby wszystko i pojechał w Bieszczady.

BTW, czy jest tu ktoś z Bieszczad? Nigdy tam nie byłam, a tegoroczne wakacje upłyną pewnie na zwiedzaniu naszej cudnej Polski całej!

♠♠♠

Po kolejnej upojnej nocy, kiedy wróciliśmy z Moniką wstawieni po kolacji u Milesha, znów obudziłem się sam. Monika musiała wyjść zaraz jak zasnąłem, bo łóżko po jej stronie było zimne. Spojrzałem przez niewielkie okno samolotu. Skrzywiłem się. Nie pamiętałem, co Milesh wczoraj serwował, ale było mocne. A może upodliliśmy się z Moniką dopiero po wyjściu od niego? Wygrzebałem się z pościeli, naciągnąłem gatki w tygryski, skąd u mnie takie gatki?! Wyszedłem z sypialni, nadziewając się na Baza, jak zwykle pod krawatem, czarującego stewardessy zainteresowane nim wyłącznie z uprzejmości.

— Kawy, aviomarinu i ketonalu — jęknąłem, przykładając dłoń do skroni w teatralnym geście.

— Impreza u Milesha? — Baz spojrzał na mnie ze zrozumieniem.

— Widziałeś Monikę? — spytałem z nadzieją, połykając tabletki i popijając mocną kawą.

— Dzisiaj? Nie. Ogarnij się. Za chwilę startujemy. Ostatni koncert. W północnych Stanach — dodał szybko. — Jutro się wszystko wyjaśni i będziesz mógł wyjechać w normalną trasę. — Poklepał mnie po ramieniu.

— Jesteś tego bardzo pewny — zauważyłem.

— Elishia jest dobra. Jesteś gwiazdą Milesh Records. Milesh nie pozwoli im zrobić ci krzywdy. No i zaprosili cię na rodzinną kolację.

— Zaprosili Monikę. Ja byłem mężem swojej żony.

Baz zamilkł. Wiedział, kiedy mnie nie wkurzać. Właśnie teraz! Teraz był ten moment, kiedy należało się zamknąć, odpalić silniki, polecieć tam, gdzie miałem wyjść na scenę, zrobić swoje i wrócić do Nowego Jorku. Nie sądziłem, że po dwudziestu czterech godzinach coś się zmieni.

Nie zmieniło się. Nadal na śniadanie była garść tabletek popita czarną kawą. Nadal był kac i nie było Moniki. Nie zadzwoniła. Nie odbierała, kiedy ja dzwoniłem do niej. Powinienem się przyzwyczaić. Ale nie mogłem. Kochałem ją jak wariat. Każda komórka mojego ciała wyła z tęsknoty. Czasem wydawało mi się, że wspinam się na wielką górę. Byłem wyczerpany drogą, ale jeszcze bardziej bałem się dotrzeć na szczyt i zobaczyć u kresu wędrówki wyrok skazujący. Nie radziłem sobie ze swoimi emocjami. Snułem się po samolocie jak potępieniec. W porze lunchu przyjechała Elishia.

— Wyglądasz, jakby cię już skazali. — Zauważyła niezadowolona. — Idź do łazienki, weź prysznic, ogol się i nie zapomnij się ubrać. Stosownie, jeśli łaska. Zamówię coś tajskiego na lunch! — dodała, zamykając za mną drzwi łazienki.

Usiadłem na muszli i zatopiłem palce w swoich za długich, pokręconych włosach. Czułem się wyczerpany. Może jak mnie zamkną, to nie będzie takiego dramatu? Elishia postara się o dobrą celę. Będę miał święty spokój. Nie będę musiał jeździć po świecie, zdzierając sobie gardło wyć te głupie teksty jak idiota. Elishia załomotała w drzwi, informując, że jedzenie stygnie. Nie obchodziło mnie to. Mogłem żyć tylko na wódce. Zapaliłem papierosa. Wziąłem prysznic, próbując go nie zamoczyć, ale mi się nie udało. Wyszedłem w ręczniku owiniętym wokół pasa. Z mokrych włosów kapała woda. Elishia zmierzyła mnie łakomym wzrokiem.

— Lepiej się ubierz, bo wodzisz na pokuszenie.

— Ciebie? Nie żartuj. — Poszedłem do sypialni.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Where stories live. Discover now