Rozdział 14.1: W obronie własnej [Laura]

118 20 119
                                    

Trochę zajęło mi napisanie tego rozdziału. Sporo się w nim dzieje i czasem miałam wrażenie, że może za dużo i to takie pourywane, że mogłam bardziej któryś wątek pociągnąć. Mam nadzieję, że to tylko mój perfekcjonizm, a rozdział będzie ok. Posłuchajcie sobie genialnej aranżacji w mediach.

Dziękuję, że jesteście z BBD. Zaczynamy 14 rozdział! Do końca zostało 5.

♠♠♠

W pokoju było ciemno. Zimna, wilgotna i mglista noc wlewała się przez uchylone okno. Miałam wrażenie, że sączyła się przez nie smoła. Wypełniała każdy fragment mojej duszy. To było lepsze niż pustka, którą czułam przed przyjazdem tutaj. Deszcz bębnił o szyby. Wielkie krople spływały kaskadą, niknąc w mroku. Ciekawe czy ja też mogłabym tak zniknąć? Szum wody uspokajał. Mimo to nie mogłam zasnąć.

Wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Bez trudu mogłam zorientować się w pokoju, w którym Rick kazał mnie zamknąć. Mieszkałam w nim, zanim przeniosłam się do wspólnej sypialni. Biurko pod ścianą było puste, zabrał mi laptopa. Krzesło było dosunięte i schowane, żebym się nie potknęła, gdybym w nocy wstała. Na korytarzu zapaliło się światło. Widziałam to przez szklane drzwi. To było lustro weneckie. Z zewnątrz widziało się tylko swoje odbicie, od wewnątrz wszystko. Rick zamontował takie przesuwne, chowały się w ścianie.

— Niech któryś jej pilnuje — zagrzmiał Rick.

— Sir, madame jest ranna.

— Nóg nie ma połamanych.

— I nie ogłuchła! — odkrzyknęłam.

W drzwiach pojawił się cień. Dżinsy zsuwały się mu z bioder, bo nie miał paska. Obcisła koszulka unosiła się i opadała w rytm niespokojnego oddechu. Rick zapukał.

— Nie śpię.

Potraktował to jako zaproszenie. Odsunął szklaną taflę, ale zanim wszedł, to mruknął coś do ochroniarza, którego chwilę temu postawił pod drzwiami. Rick dotknął ściany w poszukiwaniu włącznika światła, ale nie mógł go znaleźć. Zastanawiałam się, po co mu tak ogromny dom. Większości pomieszczeń nawet nie znał, nie wchodził do nich.

— Zostaw, tak jest dobrze — szepnęłam.

Rick rozejrzał się niepewnie. Jego skóra lśniła. Jakby brał prysznic i się nie wytarł, a w każdym razie niezbyt dokładnie.

— Zimno tu. Nigdy nie lubiłaś zimna.

Nie lubiłam też ciemności, ale w tym momencie było mi wszystko jedno.

— Przyzwyczaiłam się, żyjąc z tobą.

— Znowu będziemy to sobie robić? — Przysiadł na biurku. Założył ręce na piersi. — Nie wiedziałem, że potrafisz tak ranić.

— Uczę się od najlepszych.

— Kobieto, uratowałem ci życie! — wycedził, a jego oczy się zaszkliły.

— Wiele razy — przyznałam. — Szkoda tylko, że zamieniłeś je w piekło.

— Nie ułatwiasz. — Pochylił głowę.

— Przeżyliśmy wielki stres. Tragedię. Trzeba się pozbierać i iść dalej.

Rick podszedł do okna i zatrzasnął go z impetem. Podszedł do łóżka, schylił się i zapalił małą lampkę. Zmrużyłam oczy. Światło mnie oślepiło. Przysiadł obok mnie.

— Widzę, że świetnie ci idzie to „zbieranie się". Wiesz, która jest godzina? — Postukał w tarczę swojego Rolexa. Wzruszyłabym ramionami, ale to za bardzo bolało. — Trzecia nad ranem.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Where stories live. Discover now