Rozdział 9.3: Pakt z diabłem [Alex]

118 29 102
                                    

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ktoś tu poszedł po rozum do głowy (w końcu!!!!). Miałam dziką frajdę pisząc ten rozdział. Słuchając refrenu, że "love isn't always on time" zastanawiałam się, czy to właśnie miłość Moniki i Alexa?

Dziękuję z całego kreaturzego serca (🖤) za prawie 2k wejść i ponad 500 gwiazdeczek. Jesteście najlepsi 😀

♠♠♠

— Monika!!!! — darłem się, stojąc przed bramą prywatnego osiedla w Bostonie.

Ściskałem naręcze czerwonych róż w zmarzniętych łapach. Dwóch cieci stało po drugiej stronie ogrodzenia. Patrzyli na mnie bez zainteresowania i bez sympatii, a z dużą dozą politowania. Kiedy uśmiechnąłem się do osobistej sekretarki Moniki, wykorzystując plusy popularności, by podała mi nowy adres mojej żony, sądziłem, że pokonałem wszystkie trudności. Nie przypuszczałem, że na miejscu będzie czekała na mnie ochrona, która za punkt honoru przyjmie niewpuszczenie mnie na teren ekskluzywnego blokowiska. Westchnąłem, nabierając powietrza w płuca, znów zacząłem krzyczeć jej imię. Usłyszy i do mnie przybiegnie. Byłem tego pewien.

— Zamknij się pan! — Jeden z goryli miał mnie dość.

Ignoranci! Ja im tu dawałem prywatny koncert, a oni nawet nie klaskali. Skandal! Podniosłem kołnierz swojej kurtki, bo przemarzły mi uszy.

— Moja żona tu mieszka. Kluczy zapomniałem. — łgałem.

Znów wyciągnąłem komórkę, wybrałem jej numer, by wsłuchiwać się w sygnał. Nie odbierała.

— Zimno, nie Eddy? — Zauważył filozoficznie cieć. Drugi stał jak kołek i się nie odzywał, próbując schować w kieszeniach ręce aż po łokcie.

— No bądźcie ludźmi! — Brałem ich na litość. — Wy sobie wrócicie do tej ciepłej budki i waszego porno na czternastu calach, a ja do żonki!

— A idźże pan stąd! — Cieć tracił cierpliwość. — Nam tu wpuszczać nikogo nie kazano! Żona, nie-żona. A bo ja tam wiem? A potem kto będzie miał kłopoty? Te bogate, to już same nie wiedzą kto z kim. — Machnął ręką z obrzydzeniem. — Co nie, Eddy?

Milczący Eddy skinął głową.

— Jestem Alex! Jestem sławny! — Piekliłem się. Nie wydawali się wzruszeni moim pseudonimem artystycznym. Fakt, na koncertach nigdy nie widziałem takich buców. — Piosenkę dla niej napisałem. Muszę jej zaśpiewać. — Złapałem się ostatniej deski ratunku.

— A nie możesz pan jej w telewizorze zaśpiewać, skoroś pan taki sławny? — zaproponował cieć umiejący mówić. — Albo w tym, no, internecie!

Zagotowało mnie. Oczywiście, że mogłem i gdyby tylko Monika raczyła spojrzeć na mój ostatni wywiad, wiedziałaby, że wyznawałem jej miłość w MTV. Zdobyłem się na tak romantyczny gest i co mi z tego przyszło? Stałem jak ten cieć pod bramą, tylko z drugiej strony. Im przynajmniej za to płacili, a ja marzłem w czynie społecznym. A, właśnie!

— Dobra, macie tu na piwko. — Sięgnąłem do kieszeni i wyciągnąłem w ich kierunku kilka wymiętych stówek. Podawałem im te banknoty przez kraty ogrodzenia, obserwując ich irytującą bierność.

— Takie cienkie to piwko, Eddy, nie? — Stali z łapami w kieszeniach i żaden nie sięgnął po mój hajs. Zanurkowałem głębiej w kieszenie. Nie miałem przy sobie więcej. Tym razem jednak wzbudziłem ich zainteresowanie. — No to może my na patrol pójdziemy? — Zabrali kasę. — Nie mógł od razu tak gadać? — Westchnął, odchodząc w stronę budki — Człowiek tu stoi i jaja odmraża. Chodź Eddy, nie będziemy stać na drodze udanego pożycia małżeńskiego...

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Where stories live. Discover now