Rozdział 13.4: Kara [Laura]

111 18 155
                                    

This is how a heart breaks. Najlepsze podsumowanie tego rozdziału. Z dedykacją dla wszystkich kibicujących Rickowi i Laurze.

Uwaga: sporo bluzgów.

♠♠♠

— Wystarczy na dzisiaj. — Jack odłożył moją rękę na ortezę.

Rehabilitant uśmiechnął się, widząc moją niezadowoloną minę. Przygryzłam zęby z wysiłku i z bólu, a czoło miałam zroszone potem. Nigdy nie sądziłam, że poruszanie ręką i palcami może być tak męczące.

— Nie — zaprzeczyłam. — Jeszcze nie.

— Nie można się przetrenować.

Zaczął zapinać ortezę, uważając, żeby nie sprawić mi bólu. Zamknęłam oczy, opierając głowę na poduszce i ciężko oddychając.

— To może pospacerujemy?

— Miała pani zabieg.

— Minęło już szczęść godzin — droczyłam się.

— Wieczorem, jeśli będzie pani miała ochotę.

Oczywiście, że będę miała ochotę. Musiałam dojść do siebie. Trzy pierwsze dni po odzyskaniu przytomności przespałam. Byłam słaba. W sobotę zaczęłam wstawać z łóżka w towarzystwie rehabilitanta, a w niedzielę miałam pierwszy zabieg usunięcia blizn. Byłam pokiereszowana, więc kilkugodzinne sesje z chirurgiem plastykiem stały się moją codziennością. Potem przychodził Jack. Były masaże, zabiegi i ćwiczenia. Codziennie spacerowaliśmy. Najpierw wokół pokoju, a z czasem po korytarzu. Ściągnęli mi kołnierz ortopedyczny. Kręciło mi się w głowie i byłam słaba, ale z dnia na dzień robiłam postępy. Molly, moja pielęgniarka, pomagała mi w codziennych czynnościach, a Jack dbał, żebym wracała do pełnej sprawności.

Blizny na twarzy były już niewidoczne. Opuchlizna zniknęła. Ręka była usztywniona. Wymagała wielu zabiegów, ale pogodziłam się, że przez miesiąc nie będę mogła jej używać. Molly mi we wszystkim pomagała, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna. Kontrolny rezonans magnetyczny potwierdził brak urazów narządów wewnętrznych. Żebra się zrastały i o ile nabierałam powietrza ostrożnie, nie bolało. Powiedzieli, że miałam wstrząs mózgu, ale podobno ustępował bez komplikacji. Tim na bieżąco tłumaczył wszystkie procedury medyczne, a ja wypełniałam nimi całe dnie, żeby nie myśleć. Skoncentrowałam się na tym, jakby od tego zależało moje życie.

Nie pracowałam. Dawałam sobie czas na odzyskanie sił. Podobno Konsorcjum codziennie wysyłało zapytania o mój stan zdrowia, ale nie chciałam ich informować. Nie wiedziałam, co się na świecie działo. Nie czułam się na siłach z tym mierzyć. Wyczerpywała mnie walka z samą sobą. Jack wyszedł, zapewniając, że jeszcze dziś pospacerujemy. Przyszła Molly, pomagając mi się odświeżyć i przebrać. Ułożyłam się w łóżku.

— Powinna pani coś zjeść — przypomniała pielęgniarka, nachylając się nade mną. Jedzenie ciągle sprawiało mi trudność. Pokręciłam przecząco głową. — Doktor Worthon będzie musiał podać pani więcej kroplówek, a to nie przyspieszy rekonwalescencji.

Podsunęła mi papierową tackę z pokrojonymi w kostkę specjałami. Położyła ją przede mną na stoliku i podała jednorazowy widelczyk do lewej dłoni. Zaczęłam nabijać owoce i jeść na siłę, bez apetytu. Simon wszedł do pokoju. Czuwał przy mnie całe popołudnia i noce. Odpoczywał, kiedy byłam na sali operacyjnej. Ucieszył się, widząc mnie jedzącą. Molly zostawiła nas samych.

— Simon, mógłbyś mi przynieść telefon? — poprosiłam.

— Oczywiście, madame, ale uważam, że to za wcześnie na pracę.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz