Rozdział 15.1: Wieczór kawalerski [Alex]

93 18 92
                                    

Osobiście to jeden z moich ulubionych fragmentów BBD. Mam nadzieję, że stanie się też Waszym faworytem.

♠♠♠

Monika odleciała z Vincentem na misję ratunkową. To było smutne. Nie rozumiałem swojej kobiety, kiedy rzucała wszystko, to znaczy mnie, żeby ratować świat, czyli tyłek Milesha. Jak ja go nienawidziłem. Takich ludzi zaraz po urodzeniu powinien spopielać piorun sprawiedliwości.

Noc była gorąca, a ja przewracałem się w łóżku. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca w pościeli, która coraz słabiej pachniała jej piżmowymi perfumami, a zapach naszej namiętności ulatywał z każdą sekundą. Nie rozumiałem jej. To nie były jej sprawy. Twierdziła, że nie pracowała już dla Ricka Milesha. Jasne. Tylko ciekawe czy każdego byłego pracownika Milesh zabierał na akcję? Nawet wtedy, kiedy ten był nieprzytomny i zalany w trupa. Monika była tajemnicza, a ja nie chciałem być natarczywy. Tylko raz dotknąłem jej laptopa i jej reakcja przekonała mnie, że to był błąd. Cokolwiek robiła, lepiej, żebym nie miał z tym nic wspólnego.

Nie, to nie mogło tak być! To była moja żona! Miała być przy mnie na dobre i na złe, a nie latać gdzieś tam na koniec świata. Wstałem z łóżka. Podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież. Uderzył mnie gwar włoskiej ulicy i gorące powietrze. Wciągnąłem je w płuca. Chciałem, żeby wypełniło moją duszę i tę pustkę, którą czułem tak głęboko. Rzym. Moje miasto. Bez Moniki było niczym.

Stojąc w tym oknie, uświadomiłem sobie, że te sześć godzin różnicy stref czasowych między mną w Rzymie a Moniką w NYC powodowało ból wieńcowy. Nie chciałem się wykończyć na zawał w wieku trzydziestu siedmiu lat, więc zamówiłem taksówkę. Wysłałem Bazowi wiadomość, żeby mnie wymeldował z hotelu i ogarnął moje przyległości. Ja sam wciągnąłem na tyłek dżinsy i wciągnąłem T-shirt z tyranozaurusem rexem i z nieprzeniknioną miną wywaliłem się na kanapie starego forda mondeo.

— Dokąd? — Taksówkarz odwrócił się na fotelu.

— Za tamtym samolotem!

— Znaczy się, na lotnisko? — Podrapał się za uchem.

— Tylko szybko. Płacę ekstra.

Uśmiechnął się pod nosem i ruszył z piskiem opon, a mnie wbiło w fotel. Jeździł podobnie do tego Marsylskiego kolesia z Taxi, tego niewyrabiającego na zakrętach. Kwadrans później wtoczyłem się do samolotu, czując, że mój żołądek przeszedł ciężką próbę, żeby nie ubogacić kulinarnie wnętrza mondeo. Wbiegłem na pozłacane schodki swojego wypasionego samolotu, każąc pilotom startować.

— Andiamo! Lecimy za tamtym samolotem!

Piloci wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Odłożyli swoje napoje energetyczne w puszkach, do uchwytów w fotelach. Nie spieszyło im się do latania.

— Możemy stracić z radaru „tamten samolot", więc dobrze by było wiedzieć, gdzie chce pan dolecieć. — Uprzejma stewardessa przełożyła miny pilotów na ludzi język.

— No jak to gdzie? Do Nowego Jorku. Biegusiem! Zapalajcie te lampeczki i śmigamy!

Smutek rozrywał moją pierś. A może był to zawał? Bałem się zawału. Sięgnąłem do barku po lekarstwo na strach. Czterdziestoprocentowe. Łyk zimnego alkoholu przyjemnie łaskotał przełyk. Przyłożyłem zimną szklankę do ciepłego czoła i zamknąłem oczy. Czułem duszącą gulę w gardle. Przełknąłem z trudem. Nie chciałem płakać. To byłoby żałosne. Dobra, pieprzyć to, byłem żałosny. Ciepłe łzy, zimna szklanka. Miałem wrażenie, że gorycz rozlała się nawet w piętach.

Kac, potężniejszy niż wszystko, co byłem w stanie sobie wyobrazić, masakrował mi czaszkę. Stoczyłem się z łóżka wodnego wprost w swoje rzygi. Miałem deja vu. Zakląłem. Ileż razy już się tak obudziłem? Wytarłem usta wierzchem dłoni. Kilkudniowy zarost drapał nieprzyjemnie. Oparłem się o brzeg łóżka i dźwignąłem z trudem, siadając. Samolot kołował. Rozglądnąłem się nieprzytomnie. Blade światło reflektorów wdzierało się przez niewielkie okienka, rażąc moje wrażliwe oczy, czyli była noc.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Where stories live. Discover now