Rozdział 14.2: W obronie własnej [Alex]

90 19 81
                                    

Jeśli nigdy nie odtworzyliście kawałka w mediach, to zaklinam na wszystkie świętości, zróbcie to tym razem. Nie dla muzyki, bo Steve fałszuje, jakość dźwięku fatalna, pisk tłumu ogłusza i generalnie zapomnieli tekstu, ale dlatego, bo nawet takie guano może stać się inspiracją.

♠♠♠

— Pieprzyć system! — Przepłukiwałem gardło przed koncertem.

Zimna wódka zmieszana z letnim sokiem grejpfrutowym przyjemnie połaskotała gardło, paląc przełyk i cudownie niwelując lekkie ćmienie w skroniach. Zawsze po podróży samolotem bolała mnie głowa. Nie przeszkadzało mi to, o ile nie musiałem wyjść na scenę i dać się ogłuszyć tłumowi. Wtedy ten nic nieznaczący zefirek zmieniał się w tornado bólu, na który nie pomagało nawet wiadro wódki.

Homeopatyczne ilości wódki nie były odpowiedzią jedynie na migrenę. Charakterystyczna chrypka nie brała się znikąd! Ciężko na nią pracowałem! Nie mówiąc, o moim słynnym flow i błysku w oku. Trzeba było się nad nimi napracować. Obaliłem jeszcze jednego drinka, bez palemki. Wystarczającą obelgą było mieszanie wódki z sokiem, ale lekarz zalecił mi więcej witamin po tym przeziębieniu, więc się stosowałem.

— Nie Alex, nie możesz wyjść z flaszką na scenę. — Baz załamywał ręce.

Miałem niego niezły ubaw. Amerykanie. Nigdy nie zrozumieją duszy europejskiego artysty przyjeżdżającego z najlepszą trasą koncertową w życiu do swojego rodzinnego miasta. Nie zrozumieją.

— Słyszysz, jak ładnie proszą?

Dziewięćdziesiąt tysięcy gardeł skandowało moje imię. Wołali „Alessandro" i „daj show jak w Nowym Jorku". Dokładnie na to miałem ochotę.

— Znowu cię zamkną. Zobaczysz, nie będzie ci do śmiechu! — Pogroził mi palcem, a ja zanosiłem się dzikim śmiechem. — Nie zagrasz na ślubie Laury.

— Dobra, przekonałeś mnie. — Krztusiłem się śmiechem. — Zobaczyć, jak Laura ucieka sprzed ołtarza Mileshowi - za nic tego nie opuszczę!

— Kto ma uciec sprzed ołtarza? — Do garderoby zerknęła Monika, jak zwykle oszałamiająco piękna.

Starannie ułożona fryzura, ostry makijaż, mocno podkreślone oczy i czerwona szminka na ustach, lekka, krótka sukienka, pod którą nie miała bielizny, sprawdzałem! Przecież w Rzymie kwiecień to prawie lato. Moja żona wyglądała obłędnie.

— Co to, to nie! — Wyjęła mi z ręki butelkę wódki, z której uzupełniałem płyny w moim drinku.

— I ty przeciwko mnie?

— Jak się urżniesz na scenie, to pójdziesz siedzieć i ominie cię... — Dokończyła kuszącym szeptem na ucho, przygryzając je lekko.

— Przekonałaś mnie, ale jeszcze łyczek. — Sięgnąłem po butelkę.

Odsunęła się ode mnie z butelką i sama pociągnęła spory łyk, a potem, jak gdyby nigdy nic, obróciła ją do góry dnem i wylała zawartość na podłogę. Miała z tego niezłą radochę.

— Będziesz się za to smażyć w piekle.

— Nadrobisz na ślubie Laury i Ricka. — Uśmiechnęła się figlarnie. — Wiesz, że wesele będzie w górach? Laura podobno zamówiła prawdziwą góralską kapelę!

Monika pomagała Laurze w organizacji przyjęcia, była jej druhną i szalenie ją to kręciło. To ją dziennikarze oblegali teraz bardziej niż mnie, dopytując o szczegóły ślubu stulecia, jak w mediach ochrzczono to wydarzenie. Monika uwielbiała blask fleszy, zdecydowanie bardziej niż ja. Jak tylko mogłem, unikałem branżowych imprez, paparazzi i kolegów po fachu. Monika zaczęła się uzależniać, flirtując z fotografami, mrużąc oczy jak rasowa bywalczyni. Była urocza, a obiektyw ją kochał. Pokochały ją też tłumy. Przestała być anonimową żoną swojego męża, stała się celebrytką. Uwielbiała fotografować się z gwiazdami i hurtowo odwiedzać wszystkie możliwe medialne wydarzenia. Przez nią i ja zacząłem bywać. Nie puszczałem mojej kobiety samej, na libację pełną facetów bez zahamowań ze zbyt wysokim mniemaniem o sobie. Męczyło mnie to okrutnie, ale Monika była tak zadowolona, że nie potrafiłem jej odmówić.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Donde viven las historias. Descúbrelo ahora