Rozdział 14.4: W obronie własnej [Laura]

88 19 79
                                    

Wiem, że rozdział jest późno, ale tym razem to nie Rick narozrabiał, a kreatura nie umie w kalendarz. Przez tę kwarantannę zapomniałam, jaki jest dzień tygodnia. Ale jest sobota i jest Bad Boy i jego (Sweet) Dreams, czyli Black Betty. Polecam nutkę w mediach. Mnie się genialnie komponuje z tym tekstem.

Komu się podoba Laura, to gwiazdka w górę! Tzn. zachowanie Laury w tym rozdziale ;) 

Mam dreszcze, bo zbliżamy się do wielkiego finału i przed nami moje ulubione rozdziały. Nie mogę się doczekać, kiedy ujrzą światło dzienne.

♠♠♠

Marcos Milesh stojący w moim salonie o siódmej rano nie zwiastował niczego dobrego. Jego czterej uzbrojeni ochroniarze tym bardziej. Popełnił błąd, każąc im wyciągnąć broń i celować do mnie. Wielki błąd. Moja ochrona nie mogła przepuścić tej okazji. To Milesh ich sprowokował, oni tylko zareagowali. W jednej chwili wszyscy do siebie celowali. Simon osłaniał mnie swoją szeroką klatką piersiową. Stałam za jego plecami, a woda z umytych włosów spiętych w kitkę skapywała mi po karku, potęgując upiorne wrażenie.

— Simon, dość tego. — Próbowałam wyjść zza jego pleców, a on drugą ręką przytrzymał mnie za sobą, zmuszając do pozostania w miejscu. — Odłóżcie broń! — krzyknęłam. — Natychmiast!

Do salonu wpadło kilkudziesięciu ochroniarzy z nowej drużyny Ricka. Okrążyli mister Milesha i jego ludzi. Milesh powiedział do nich coś po hiszpańsku, nie usłyszałam co, ale jego ludzie nie opuścili broni, mimo przewagi liczebnej moich ludzi. Ktoś tu musiał być mądrzejszy.

— Odłóżcie broń — powtórzyłam.

Położyłam dłoń na ramieniu Simona, zmuszając go do skierowania pistoletu w podłogę. Zrobił to tylko dlatego, że o to poprosiłam. Nie miałam wystarczająco siły, żeby go do tego zmusić. Moi ludzie ruszyli w stronę goryli Milesha, a on patrzył na mnie z nienawiścią. Przechylił głowę, patrząc na swoich ludzi otoczonych przez pięciokrotnie większe siły.

— Popełniasz błąd, Lipska — wycedził.

Wyszłam w końcu zza Simona. Pokręciłam głową, kiedy chciał mnie dalej osłaniać. Zerknęłam na swoich ludzi, upewniając się, że nie wejdę na linię strzału. Opuścili broń, jak prosiłam, ale w sekundę mogli znowu mieć ją skierowaną w głowy ochroniarzy Milesha. Zbliżyłam się do jego ludzi, a oni otoczyli swojego szefa jeszcze ciaśniej. Nie przestali mierzyć z broni do mojej ochrony i do mnie, kiedy zbliżyłam się do jednego z nich. Stałam metr od ochroniarzy Milesha, patrząc w oczy ich szefowi. W końcu położył dłoń na ramieniu ochroniarza, a ten odsunął się, pozwalając mi się zbliżyć do bossa.

— Może i popełniłam błąd, panie Milesh, ale nie większy niż pan. — Stanęłam naprzeciwko niego. — To niepoważne, wchodzić do tego domu z bronią. — Podeszłam do niego, biorąc go pod rękę. Spojrzał na mnie z pogardą, ale pozwolił mi na tą poufałość. — Zapraszam do ogrodu.

Nie zamierzałam się z nim szarpać. Puściłam jego łokieć i ruszyłam przodem, mijając jego ochroniarza. Milesh mruknął coś do swoich ludzi. Opuścili broń i zaczęli się wycofywać. Odetchnęłam z ulgą. Stanęłam na patio, czekając na niego. Najpierw wyszli ochroniarze, moi i jego, ale tym razem nie otaczali nas tak ciasnym kordonem. Mieliśmy iluzję prywatności. Milesh podszedł do mnie z ociąganiem. Sięgnął do kieszeni marynarki, wyciągając paczkę papierosów i zapalił. Wypuścił dym w moją stronę.

— Co to, kurwa, miało być? Mam ci zburzyć ten domek? — warknął zirytowany.

— Szkoda by było, sam go pan wybudował. Prościej mnie z niego wyrzucić. Niech się pan nie martwi o Ricka. Poza kacem nic mu nie jest.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Where stories live. Discover now