Rozdział 4.1: Osiemnaście świeczek na czekoladowym torcie [Alex]

160 38 52
                                    

Ze specjalną dedykacją dla amatorów Liberato i małych pup, czyli krótka podróż sentymentalna po rodzinnym mieście Alexa. Myślicie, że jego młodość mogłaby być ilustracją, do tego klipu?

♠♠♠

Dostałem w pysk. Otworzyłem przekrwione oczy, patrząc w buty. Przykurzone adidasy, przetarte na pięcie i spękane z boku znajdowały się pięć centymetrów od mojej twarzy. Szarpnęły mną torsje, a adidasy zostały wzbogacone wpół przetrawioną wódką.

— No co za chlew! — Właściciel niemodnego buta odskoczył gwałtownie do tyłu, a ja mogłem podziwiać trzy paski na szeleszczącym dresie.

Zasadniczo zgadzałem się z jego odczuciami, przy czym chlew było eufemizmem przy tej gównianej norze. Leżałem na podłodze w ciemnej spelunce, czując smak swoich rzygów. Mętnie przypominałem sobie koncert grany poprzedniego dnia. Miałem jeszcze bardziej niejasne wspomnienia, patrząc na prawie nagą laskę, śpiącą obok mnie. Uzbrojoną w tipsy dłonią, ściskała przewróconą butelką zwietrzałego szampana. Spojrzałem na jej twarz. Wczorajszy makijaż rozmył się w oparach alkoholu, łez oraz mojej spermy i nie chciałem zgadywać czego jeszcze. Wyglądała znacznie młodziej niż wczoraj. Nie próbowałem się domyślać, ile mogła mieć lat. Z tym rozmazanym makijażem wyglądała jak skrzywdzone dziecko. Poczułem do siebie obrzydzenie.

Uniosłem się na ramionach, wykorzystując do tego całą siłę, na jaką mnie było stać. Obok leżała moja marynarka. Okryłem ją. Coś mruknęła przez sen. Wstałem, potykając się o śmieci i mocno opierając się o ścianę. Wyszedłem, mijając pasiastego dresa, wykrzykującego do mnie jakieś obelgi. Ciemny korytarz nie przypominał mi zupełnie niczego, co mogłem robić wczorajszej nocy. Dowlokłem się do baru. Sięgnąłem po butelkę, przechylając się przez ladę i chwiejnym krokiem skierowałem się do wyjścia.

Oślepiło mnie poranne światło, a hałas ulicy prawie zwalił mnie z nóg, przypominając o potężnym kacu. Pomacałem dżinsy i wyciągnąłem zmiętoloną paczkę. Zapaliłem papierosa. Odwróciłem się, spoglądając na szyld knajpy, w której się tak upodliłem. Zaciągnąłem się mocno. To nie mogła być prawda. Urżnąłem się jak świnia „Pod Ogierem". Złapałem taksówkę, usiłując przypomnieć sobie nazwę hotelu, w którym się zatrzymałem. W głowie miałem tylko łomot.

— Kierowniku, mam pieniądze! Zapłacę! — wykrzykiwałem obietnice, bo już jeden na mój widok odjechał.

— Dokąd jedziemy, szefie? — spytał czerwony na twarzy staruszek, w nieklimatyzowanym rozlatującym się fiacie.

— A gdzie my właściwie jesteśmy? — Ledwo wcisnąłem się na tylne siedzenie, zalewając się potem. Przyłożyłem palce do skroni.

— Roma! — odkrzyknął do mnie.

Rzym? Byłem w domu. Faktycznie, wszyscy mówili po włosku. To się dobrze składało, odwiedzę staruszków. Podałem adres jednej z najlepszych dzielnic w centrum i zapadłem w drzemkę na tylnym siedzeniu. Nie przeszkadzała mi kakofonia klaksonów, przekleństw i wiecznego ryku silników motorów. Z niespokojnej drzemki obudziło mnie ciśnienie w pęcherzu.

— Pan się tu zatrzyma! — krzyknąłem do szoferującego dziadka, nie będąc pewnym czy mnie usłyszał.

— I czego się tak drze? — odkrzyknął do mnie, hamując niemal w miejscu. — Dwadzieścia! — Podał cenę, chociaż nigdzie nie zauważyłem licznika.

Klaksony i wyciągnięte środkowe palce pozdrawiały nas z każdej strony. Chciałem już wyjść. Wymacałem portfel. Niestety, świecił on pustkami.

— Dziwka — szepnąłem, na myśl o nastolatce, z którą spędziłem noc.

Rzuciłem się do drzwi i pognałem przed siebie, ścigany krzykami dziadka ze starego fiata. Zatrzymałem się po przebiegnięciu przecznicy. Dyszałem ciężko, opierając dłonie na kolanach. Patrzyłem wprost na kuse spódniczki, podwiewające na wietrze. Jedna z dziewczyn do złudzenia przypominała moją pierwszą miłość. Lucia miała cudowną małą pupę i surowego ojca. Kiedy wreszcie udało mi się ją zaciągnąć do łóżka, bardziej niż jej jęków, nasłuchiwałem kroków jej ojca pod drzwiami. To wtedy wykształcił się mój idealny, muzyczny słuch! Mała pupa w kusej spódniczce zniknęła za rogiem, razem z moimi fantazjami. Próbowałem sobie przypomnieć, czy starzy mieszkali w kamienicy z niebieskim, czy różowym gzymsem. Lać mi się chciało. Wszystko jedno, na który mur! Co za ulga! Wzniosłem oczy ku niebu.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Where stories live. Discover now