Rozdział 6.3: Europa [Alex]

126 34 46
                                    

Dla wszystkich pogrążonych w smutku i żałobie za Alexem - porzućcie wszelką nadzieję! Złego diabli nie biorą, w związku z tym czeluście piekielne go wypluły, po wstępnym przeżuciu ;) 

♠♠♠

Ja pierdolę! Gdyby nie to, że umarłem, to pomyślałbym, że dalej żyję. W związku z tym, że umarłem, to stwierdziłem, że zesłano mnie na wieczne potępienie. Piekło! Tak wyglądało piekło. Katusze nieziemskie targały mą umęczoną duszą, zlokalizowaną, o dziwo, nie w sercu jak to ukazuje większość witraży w rzymskich kościołach. Moja dusza znajdowała się gdzieś pomiędzy kością jarzmową a szczęka. Usłyszałem swój własny głos, całkiem do niego niepodobny, bo ochrypły. Słowa, które wyrwały się z mojego zbolałego gardła, ułożyły się w szpetne przekleństwo:

— Ja pierdolę!

Nie zdążyłem się zastanowić czy w piekle można było przeklinać i czy przypadkiem nie podniosło to mojego licznika cierpień, na które byłem skazany za swoje plugawe i niegodne ziemskie życie. Piekło, to miejsce pojemne, o czym przekonałem się chwilę później:

— Czy on powiedział: pierdolę? — Nawet w zaświatach prześladował mnie mój manager! Wiedziałem, że musiał podpisać pakt z siłami nieczystymi. Wiedziałem! — Alex! No, otwórz oczy, człowieku! — Usłyszałem tuż nad moją zbolałą duszą. — On żyje!

Cholera! Znali mnie nawet w piekle! O, przepraszam, zgrzeszyłem! Dusza mi się zaczęła rozpływać! Bo czułem ją już nie tylko między kośćmi szczęki, ale w sumie to, co kiedyś było wielbioną przez rzesze twarzą, pulsowało tępym bólem, w takt łupania gdzieś z tyłu głowy. W pewnej chwili to wszystko się zaczęło rozmywać i powstał Baz. Niewyraźny. Zamazany. Ale niewątpliwie – Baz!

— Ja pierdolę! — To już ze szczęścia było. — Baz?

Zamrugałem, a potem zamknąłem oczy i obudziłem się wiele godzin później, znacznie trzeźwiejszy, co nie znaczy, że mniej cierpiący. Czekał na mnie taki sznureczek odwiedzających, że chyba musieli ciągnąć losy. Za losującą sierotkę robił Baz. Stał u wezgłowia mego łoża boleści i przyciszonym głosem referował mi, kto go czym przekupywał go za drzwiami, żeby wejść.

Po cichym pukaniu weszła ona! Źródełko niewyczerpane mojej inspiracji i moich niekończących się cierpień, nie tylko duchowych. Miała na sobie ciemną sukienkę, na którą zarzuciła biały fartuch. Za nią wszedł nie kto inny, tylko jej przyszły mąż, o czym przypominał mi kłujący w oczy wielki brylant na jej serdecznym palcu. Jak zwykle, wyglądał, jakby się urwał ze swojego własnego ślubu względnie pogrzebu. A ten fartuch, to plus dwadzieścia do sex appealu. Skrzywiłem się. Zabolało.

— Bardzo chciałam cię odwiedzić. — Zaczęła cicho Laura, nie zbliżając się zbytnio do łóżka. Była taktowna i delikatna, nie chciała mnie męczyć, nawet jej głos był cichy. — Jak się czujesz?

— Kto państwu pozwolił tu wejść? — Baz odzyskał głos.

— Poczekaj na zewnątrz! — Rick się z nim nie patyczkował. Ton miał chłodny jak styczniowy poranek na Syberii. Stanowczy jak don Corleone.

Baz poczerwieniał na twarzy, po czym czmychnął, zostawiając mnie samego. Rick zmierzył Baza niechętnym wzrokiem. Podszedł do Laury i objął ją w pasie. Laura stała wyprostowana jak struna. Dotyk Ricka przyjęła z chłodną obojętnością. Wyglądała, jakby całą sobą powstrzymywała się przed strzepnięciem jego dłoni. Na szczęście on nie widział jej twarzy, bo był wpatrzony w moją pokiereszowaną gębę.

— Czego chcesz, Rick? — Byłem bezczelny, bo byłem naćpany. Niezły mieli towar w tych buteleczkach pakowanych mi prosto do żyły.

— Tym razem tylko porozmawiać. — Nie był zabawny. On warczał. Laura położyła mu rękę na piersi. Pocałował jej dłoń i uśmiechnął się do niej, a ona nie odpowiedziała nawet skrzywieniem ust. Jej twarz pozostawała kamienna, a oczy zupełnie bez wyrazu. Puste. — Wszystkie taśmy należą do Milesh Records — podjął Rick. — Zostały zarekwirowane przez wytwórnię. Moja narzeczona cofnęła zgodę na udział w tym przedsięwzięciu.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Where stories live. Discover now