Rozdział 19.2: Kiedy się miało szczęście... [Laura]

88 14 79
                                    

Ten rozdział złamał mi serce.

Laura zmieniła się tak bardzo, że jej nie poznaję. To jej ostatni rozdział w tej BBD. Boję się pomyśleć, jaka będzie w kolejnej części. Z jednej strony jest dużo silniejsza niż była, ale przeraża mnie jak bezwzględna potrafi być.

Jak zwykle ocenę zostawiam Wam.

♠♠♠

Było już ciemno, kiedy wjechałam na podjazd naszej nowojorskiej posiadłości. Zaparkowałam, wyłączyłam światła i silnik. Spojrzałam na oświetlony dom. Zastanawiałam się, czy mój mąż zaszczycił go swoją obecnością. Przez chwilę rozkoszowałam się błogą ciszą. Co to był za długi i męczący dzień! Wysiadłam z samochodu, zostawiając kluczyki ochroniarzowi. Poprawiłam szal, bo majowe wieczory wciąż były chłodne.

— Wszystko tak, jak pani chciała, madame. — Powitał mnie Simon, wskazując na solidne walizki stojące w progu salonu. — Mogę jeszcze coś dla pani zrobić?

— Czy Rick jest już w domu?

— Nie, madame, pana Milesha jeszcze nie ma. — Zasmucił się.

Bolał mnie kark. Poprosiłam Simona o przygotowanie kąpieli. Zwykle robiłam to sama, ale padałam z nóg. Hydromasaż dobrze mi zrobi. Dochodziła jedenasta w nocy, a jego ciągle nie było. Ciekawe. Nalałam sobie lampkę czerwonego wina, ale nie piłam. Chyba straciłam ochotę. Rozebrałam się i zanurzyłam w aromatycznej pianie.

Spotkałam się dziś z jego kochanką. Z rudą. Z Jessicą. Uśmiechnęłam się do swoich myśli. Simon dziś rano zaniemówił na mój widok. Miałam na sobie czarne szpilki, pończochy, znakomicie skrojoną czerwoną sukienkę od Versace i czarną skórzaną kurtkę. Całość dopełniłam staranną fryzurą i makijażem.

— Przygotuj mój samochód, proszę. Simon, w miarę możliwości nie rzucaj się w oczy — poprosiłam, dotykając jego ramienia.

Wiedziałam, że będzie mnie śledził. Chciałam, by zrobił to dyskretnie! Adres dostałam od Moniki. Była nieoceniona. Wyjechałam z domu krótko po dziewiątej, żeby po prawie czterdziestu minutach znaleźć się w innej części peryferii Nowego Jorku, na południowym skraju, nad brzegiem oceanu. Ruda mieszkała na prywatnym osiedlu. Ochroniarz wpuścił mnie bez szemrania. Chyba spodobał mu się zwitek banknotów, który wsunęłam mu do kieszeni. Od razu mu barierka stanęła. Naliczyłam osiem domów. To nie były żadne wystawne, wielkie posiadłości, chociaż lokalizacja wyborowa. Zaparkowałam na podjeździe domu przy plaży, obok dwóch, europejskich sportowych samochodów. Żaden nie należał do Ricka. Nasunęłam okulary słoneczne na nos i wyszłam z wozu pewnym krokiem. Skromny ogródek wypełniały kamienie i kaktusy. Przekroczyłam z gracją dwa schodki i nacisnęłam dzwonek. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, oprócz głuchego odgłosu gongu po drugiej stronie. Zaczęłam się zastanawiać, czy ona była w domu, kiedy usłyszałam kroki po drugiej stronie.

— Znowu zapomniałaś kluczy, Juanito?

Ponownie wcisnęłam dzwonek. Dość natrętnie. Uchyliła drzwi. Spojrzała na mnie para zielonych, bystrych oczu. Odgarnęła opadające na nie ogniście rude kosmyki.

— Nazywam się Laura Lipska-Milesh — przedstawiłam się chłodno. — Mogę wejść? — Ton mojego głosu nie wskazywał na pytanie.

— To nie jest najlepszy czas na wizytę. — Okryła się swetrem.

— Lepszego nie będzie. — Zrobiłam krok do przodu.

— Nie spodziewałam się gości. — Odsunęła się od drzwi, robiąc mi bardzo niewielkie przejście.

Mieszkanie było przestronne, urządzone minimalistyczne i zimno. Niewielka ilość mebli sprawiała przygnębiające wrażenie. Meble, jeśli już jakieś się znalazły, były raczej kiczowate, niemal biły po oczach metkami ich twórców, jak wielki szklany stół i plastikowe krzesła czy designerska kanapa w salonie. Nawet człowiek średnio znający się na projektowaniu wnętrz, wiedziałby kto je zaprojektował. Kamień, ciemne kolory, skóry... Skóry? Co to było?! Wyglądało jakby obrabowała afrykańskiego szamana! Maski i inne nietypowe pamiątki z podróży.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Where stories live. Discover now