Rozdział 17.2: Ślub [Alex]

64 14 98
                                    

Let's have a trip together. W mediach fajny psychodeliczny muzyczny trip z morfiną w tle. Wydaje mi się idealnie pasujący do nastroju Alexa.

Ten rozdział jest znacznie lżejszy niż poprzednie i zbawniejszy. Taki mój mikołajkowy prezent. Postanowiłam dopisać, jak wyglądały poszukiwania Laury z perspektywy Alexa. Stwierdziłam, że szkoda by mi było pominąć ten fragment.

I jeszcze słowem wyjaśnienia - ten rozdział jest dodany dodatkowo, więc dla wszystkich, którzy czytali poprzedni to tak słowem uzupełnienia.

♠♠♠

Kac gigant rozłupywał mi czaszkę. Chciałem umrzeć. Pomieszaliśmy wczoraj z Vincentem, to był zły pomysł. Leżałem jak te zwłoki na kanapie, bo Monika nie wpuściła mnie do naszego małżeńskiego hotelowego łoża. W sumie nawet jej się nie dziwiłem. Równie dobrze mogłem spać na klatce schodowej. Zastanawiałem się jak ja wczoraj wyglądałem, skoro po kilku godzinach wciąż byłem w krańcowym stadium upodlenia.

Po chwili zdałem sobie sprawę, że to co rozłupywało mi czaszkę, oprócz kaca naturalnie, to dzikie wrzaski. Ktoś łomotał w drzwi, jakby chciał je z futryny wywalić. Przed oczami przemknęły mi nagie uda Moniki szybko okrywające się moją flanelową koszulą, którą przewiązała sobie w pasie. To ja miałem flanelową koszulę w czerwoną kratkę? Zdziwiłem się. Walenie ustało, ale nie zmniejszyło to poziomu hałasu. Spodziewałem się tupotu białych mew czy tych cholernych gołębi, zamiast tego były ciężkie, wypastowane buciory, lufa karabinu przy moim łbie i dawno niewidziany mister Milesh z synalkiem w najlepszej komitywie! A jeszcze wczoraj skakali sobie do gardeł, wzajemnie się oskarżając o skrzywdzenie Laury. Jak widać, doszli do porozumienia, a przynajmniej sprawiali takie wrażenie. Aż mi się niedobrze zrobiło od ich porozumienia, a pasta do butów, obok której znalazł się mój nos, nie pomogła. Ulżyłem żołądkowi wprost na wypolerowane glany. Nigdy więcej wódki z Vincentem. Oprócz kiełbasy i śliwowicy, przywiózł z Moskwy nową definicję zgonu. Tam nie pije się do nieprzytomności, tam się pije do... nie pamiętałem!

— Ciszej tam — wycharczałem, bo podniesione głosy Moniki i dwojga Mileshów bębniły jak grad na blaszanym dachu.

Co mnie obchodziło, że Laura zniknęła? Obchodził mnie tylko mój własny zgon. I kac. I słodkie uda Moniki. Uśmiechnąłem się głupio.

Rick Milesh zachowywał się jak zwierzę w potrzasku. Krzyczał. Rzucał się. Wszędzie go było pełno. Sadził wielkie kroki przez stosunkowo niewielki jak na moje potrzeby pokój, szumnie nazwany apartamentem. Wyglądał przez okno z tęskną miną, jakby mógł wypatrzeć Laurę. Po chwili był już przy drzwiach, obok łóżka, w garderobie, w łazience, znowu w sypialni... Zrzucił coś z półki, co rozbiło się z głośnym hukiem. Chyba lampka, bo zrobiło się jakby ciemniej. Beżowa osłonka potoczyła się wprost w moje rzygi. Było mi go nawet żal. Przez chwilę. Obserwowanie jak się mota, zaczęło sprawiać mi niezdrową radość. Zwłaszcza, że miałem u swojego boku Monikę. Siedziała na parapecie po turecku i ze skupionym wyrazem twarzy patrzyła w monitor.

— Coś nowego, Rick? — spytała, kiedy koło niej przechodził.

Jego jedyną odpowiedzią było zrzucenie kolejnego bibelotu, który przypadkowo znajdował się w zasięgu. Figurka przedstawiająca pyzatego dzieciaka z rumieńcami jak prosię, rozbiła się z hukiem. Podniosłem się na łóżku. Stary Milesh siedział milczący na sofie, już powiedział swoje: ona ma się znaleźć, szybko! Czekał tylko na informacje, gdzie wysłać swoje psy gończe, które już nerwowo przebierały nogami.

— Nie ma ze sobą nadajnika, telefonu, karty kredytowej, nawet pieniędzy... Jakim sposobem mam ją znaleźć? — wkurzyła się Monika, marszcząc swój śliczny nosek.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz