Rozdział 7.1: Czwarta nad ranem [Laura]

115 31 78
                                    

Dziękuję za 1000 wejść!

Święta, święta i po rybce. Kreatura nie próżnowała, robiąc generalne porządki w BSS i BBD. Pora na pierwszą część w tym roku i w tej dekadzie. Jeśli ktoś tak jak ja nie zdążył się nacieszyć świętami, to nic straconego. Zapraszam na "świąteczny" odcinek! Świąteczny nie tylko dlatego, że opowiada o świętach Laury (może ktoś pamięta, jakie miała poprzednie?), ale przede wszystkim dlatego, że spełniają się w nim marzenia. Wasze marzenia. Uważajcie, czego sobie życzycie. Nie mogę się doczekać komentarzy po tej części.

PS. Kto jeszcze nie nadrobił, zajrzyjcie koniecznie do części 3.3 i 3.4. Są spore zmiany, które rzutują na dalszą część tej opowieści.

♠♠♠

Dochodziła czwarta nad ranem czasu miejscowego. Nie spałam, a powodem nie był ani jet lag, ani monsun szalejący na zewnątrz. Siedziałam w celi w kolumbijskim areszcie śledczym. Zostałam oskarżona o szmuglowanie narkotyków. Kłopot polegał na tym, że oprócz bagażu zabrano mi pieniądze i dokumenty. Nie mogłam się skontaktować z adwokatem. Z nikim nie mogłam się skontaktować i nikt mnie nie szukał. Odeszłam od Ricka.

Wszystko zaczęło się komplikować ponad dwa miesiące temu, kiedy przeprowadziliśmy się z Rickiem do Londynu. Wiele nocy przepłakałam w za dużym i zbyt zimnym łóżku. Czułam się samotna, przerażona i smutna. Rick nie nocował w domu, za co byłam mu wdzięczna. Ograniczył się do kupienia go na własność. Londyn traktował jako bazę wypadową na całą Europę. Zostawiał mnie samą w lodowatym łóżku, rano witając mnie kwiatami i drogą błyskotką przywiezioną z podróży. Chowałam je w staromodnej szkatułce, nie nosząc ich nigdy. Jedyną biżuterią pozostawał wisiorek i pierścionek zaręczynowy, bo Rick dostawał szału, jeśli ich nie zakładałam. Potrzebowałam spokoju, nie wojny. Mogłam pójść na ustępstwa.

Po niesamowicie wyczerpującej rekrutacji rozpoczęłam studia międzywydziałowe z międzynarodowego prawa biznesowego i zarządzania na London School of Economics. Progi rekrutacyjne na ten kierunek były niemal nie do przejścia. Wymagali od nas zaliczenia co najmniej kilku przedmiotów na poziomie akademickim, doświadczenia w zarządzaniu, w kontaktach z mediami, w budowaniu wizerunku organizacji i marki. Na rozmowach rekrutacyjnych trzeba było omówić zrealizowane przez siebie projekty czy wizję rozwoju dowolnej spółki z rankingu Fortune 500. Było bardzo ciężko, ale kandydatów z całego świata nie brakowało. Trudno było się dziwić, że rekrutacja na prestiżowy kierunek przypominała ubieganie się o posadę dyrektora w Konsorcjum. Program studiów był elastyczny i dostosowany do indywidualnych preferencji, a najlepsi studenci rozpoczynali pracę dyrektorów już na pierwszym roku. Obserwowałam, jak moi koledzy rozwijali swoje małe biznesy lub stawiali pierwsze kroki w rodzinnych firmach. Pierwszy raz od lat mogłam porozmawiać z ludźmi, którzy mieli te same wątpliwości co ja. Nikomu z nas nie było łatwo, ale wszyscy się wspieraliśmy.

Miałam mnóstwo zajęć, którymi byłam po prostu zafascynowana. Spotykałam tyle interesujących osób. Zawierałam znajomości z ludźmi z mojego świata, z którego brutalnie wyrwał mnie Mat, a później reszta rodziny Milesh. Na szczęście teraz wszystko wracało na właściwe tory. Płynnie porozumiewałam się w pięciu językach, a ekonomię na poziomie akademickim zaliczyłam w liceum. Opłaciło się czytanie do poduszki interpretacji przepisów prawnych w przetargach międzynarodowych, bo udało mi się zaliczyć semestr z tego przedmiotu, jeszcze przed oficjalnym zakończeniem wykładów. Wolny czas poświęciłam na poszerzaniu wiedzy z psychologii biznesu i budowanie wizerunku medialnego.

Każda z dziesięciu osób przyjętych na pierwszy rok, dostawała swojego mentora. Moim opiekunem naukowym został profesor Howard Edensson. Nasze pierwsze spotkanie upłynęło pod znakiem zaskoczeń. Uśmiechnęłam się do wspomnień, opierając policzek o zimną kratę.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Where stories live. Discover now