Rozdział 7.5: Czwarta nad ranem [Laura]

153 30 119
                                    

Często pytacie mnie, czy Laura kocha Ricka? Zwłaszcza po tym wszystkim, co jej zrobił. Myślę, że ten rozdział daje jasną odpowiedź, a jeśli nie on, to może chociaż "Sweet nothing" w mediach. Kto niecierpi Ricka, gwiazdka w górę! :)

♠♠♠

Siedziałam na brzegu szerokiego, niewygodnego fotela. Trzymałam w dłoni niewielki papierowy kubek z herbatą, którą przyniósł mi Tim jakąś godzinę temu. Herbata była już całkiem zimna, a ja miałam mdłości i nie potrafiłam jej przełknąć. Odłożyłam kubek na szafkę, spoglądając na Ricka. Leżał nagi na wąskim szpitalnym łóżku. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała rytmicznie, a elektrody przypięte do jego piersi transmitowały cicho rytm serca. Dotknęłam delikatnie bandaży na jego przedramieniu. Nie widziałam jego ran i jeśli nie będą mnie zmuszać, nie chciałam ich oglądać. Podobno stracił dużo krwi, podobno mu ją przetaczano. Co kilkanaście minut do pokoju przychodziły pielęgniarki, sprawdzając jego stan.

Rick dostawał dożylnie masę leków, które miały odtruć jego organizm po zatruciu alkoholowo-narkotycznym, a raczej kokainowym. Usłyszałam urywek rozmowy pod drzwiami laboratorium, gdy wracałam z toalety. To kokaina niemal przewiozła Ricka na tamten świat. Jego rany były powierzchowne, a alkohol z lekami zwymiotował. Dostał zapaści po zażyciu swojej ulubionej koki. Było więcej niż pewne, że się obudzi. Nie było wiadomo kiedy i w jakim będzie wtedy stanie.

Czułam się kompletnie pusta. Siedziałam obok mężczyzny, od którego odeszłam i który przez to próbował popełnić samobójstwo. I nie czułam absolutnie niczego. Nie miałam poczucia winy. Powinno mnie zżerać, rozszarpywać na strzępy. Być może pojawiłoby się, gdybym znalazła się przy jego łóżku z własnej woli. Gdyby nie sprowadził mnie tutaj mister Milesh. Płakałam. Nie roniłam łez nad Rickiem, byłam przerażona swoją sytuacją. Jeśli Rick by umarł, Milesh zamieniłby resztki mojego życia w piekło. Wiedziałam, że nie pozwoliłby mi umrzeć. Nie od razu. Chciał, żebym cierpiała. Przygryzłam koniuszek kciuka, żeby nie rozpłakać się w głos.

Błagałam w myślach, żeby ten koszmar się skończył. Żeby on się obudził. Żeby pozwolono mi wjechać, najlepiej gdzieś daleko. Tak daleko, żebym nie spotkała już nigdy żadnego Milesha na swojej drodze.

— Wszystko w porządku? — spytała pielęgniarka, która przyszła poprawić Rickowi maskę tlenową. Pytanie oczywiście skierowała do mnie, nie próbowała rozmawiać z nieprzytomnym chłopakiem. Podniosłam głowę, patrząc w jej ciemne tęczówki. — Czy potrzebuje pani czegoś na uspokojenie? — Pokręciłam przecząco głową. — Poproszę doktora Worthona...

— Nie trzeba. Już z nim rozmawiałam.

— Przyniosę pani coś do picia.

— Mam jeszcze. Dziękuję. — Sięgnęłam do dłoni Ricka, delikatnie ją obejmując. Pielęgniarka patrzyła na mnie wzrokiem przestraszonej sarny, chciała coś dodać, ale zamilkła. Skinęła mi głową z szacunkiem i wyszła. — Obudź się, ty skurwysynie — szepnęłam ledwo słyszalnie, kiedy pielęgniarka zamknęła za sobą drzwi.

Siedziałam spokojnie przy łóżku Ricka, bo wolałam to niż celę. Czułam, że gdybym nie wyraziła tak dużej obawy o Ricka i kategorycznie nie żądała przebywania z nim, mister Milesh zamknąłby mnie. Trzymałam go za rękę. Był nieprzytomny, ale wiedziałam, że chciałby poczuć, że byłam z nim w takim momencie. Chociaż tyle mogłam zrobić. Nie chciałam się nad nim pastwić, nie byłam taka jak on. Chciałam odejść i zacząć od nowa, ale nie chciałam go zabijać. Nie zareagowałam na kolejne ciche pukanie. Czasem miałam wrażenie, że oni pilnowali mnie, a nie Ricka. Drzwi się uchyliły, a do środka zajrzała ta sama pielęgniarka. Podeszła do monitorów, sprawdziła odczyty.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Where stories live. Discover now