Rozdział 57 (dodatkowy)

944 43 10
                                    

- Jest pani pewna?

Mężczyzna odłożył plik kartek na stół i położył na nim ręce, splatając palce. Wpatrywałam się pusto w jego oczy, bez żadnego wyrazu, bez chęci i uczuć.

- Tak – odpowiedziałam krótko i ostro, mimo że to słowo sprawiło mi dużo trudności.

- Przepraszam, ale muszę spytać jeszcze raz. Jest pani pewna, że to nie ten człowiek strzelił do pani męża? – położył przede mną jeszcze raz zdjęcie chłopaka. Nie dałam rady dłużej na nie patrzeć, ale nie mogłam pokazać jakiejkolwiek reakcji, która wskazywałaby na moje kłamstwo.

- Jestem pewna.

Mężczyzna przyjrzał mi się, jakby próbował coś znaleźć. Szukał w milczeniu przez kilka sekund, po czym otworzył usta, jednak nic nie powiedział. W końcu wstał.

- Dziękuję – powiedział i podszedł do zamkniętych drzwi.

Otworzył je, kiedy podeszłam. Kiwnęłam tylko głową i wyszłam nie patrząc na nikogo.

- Do widzenia – rzuciłam wychodząc jak najszybciej się dało.

Usłyszałam ciężkie kroki Dylana za sobą, poczym poczułam jego dłoń na ramieniu.

- Dobrze zrobiłaś Sara. Harry na pewno ci podziękuje, zresztą ty też powinnaś być zadowolona. W końcu będziecie żyć normalnie.

Chciałam powiedzieć mu wszystko co myślę, miałam w głowię tyle słów. Przełknęłam ślinę i w milczeniu skierowałam się w stronę samochodu.

2 lata później

- Nigdy w życiu nie byłem tak zmęczony – Harry wszedł do pokoju i położył się obok mnie. – Nie mówiłaś, że to tak męczy – zaśmiałam się cicho.

- Przyzwyczaisz się – uśmiechnęłam się do niego.

- Nie wiem jak ty, ale idę spać – obrócił się na bok w moją stronę i zamknął oczy.

- Jeszcze chwilę poczytam – odpowiedziałam, a chłopak tylko pokiwał głową.

Spojrzałam na godzinę, kilka minut po pierwszej. Założyłam okulary, które jeszcze przed chwilą leżały na szafce i wzięłam do ręki książkę. Dzisiaj byłam razem z Harrym na premierze filmu, w którym grałam jedną z głównych ról. Nie dziwię się, że tak go to zmęczyło. On nie jest przyzwyczajony do wywiadów, zdjęć, atmosfery, która tam panowała. Kolejnym minusem były praktycznie same pytania o jego „wypadek", jak to nazywali. Jak to zostało nazwane przez wszystkich. Ale poradził sobie, poradził sobie bardzo dobrze, jestem z niego dumna. Popatrzyłam na chłopaka, jego oddech się wyrównał, klatka piersiowa poruszała się równomiernie, spał. Wtedy znowu przed oczami pojawiło mi się jego nieruchome ciało. Zamknęłam oczy na kilka sekund i wzięłam parę głębszych wdechów, starając się uspokoić. Zwykle pomaga, praktykuję to od jakiegoś czasu. Od dwóch lat. Za każdym razem mając przed oczami ten obraz, błagam, aby to był ostatni raz. Nigdy nie jest. Czasem kilka razy w ciągu dnia potrafię przestać na chwilę oddychać, wtedy, gdy wydaje mi się, że widzę mężczyznę, którego pozbawiliśmy konsekwencji. Ale przecież wiedziałam, że tak się stanie. Wiedziałam, że takie wydarzenie pozostawi we mnie ranę, która po zagojeniu zostawi bliznę, będzie na zawsze. Nie powinnam być zaskoczona, poniekąd nie jestem. Przeszkadza mi fakt, że nie umiem przyzwyczaić się do takiego życia, chociaż jest to dla mnie codzienność. W mojej głowie za każdym razem pojawia się: „może tym razem to naprawdę będzie ostatni raz", ale potem przechodzę przez to znowu i znowu i tak w kółko. Mam nadzieję, że ta trauma, bo chyba tak to mogę nazwać, nie wpłynie na życie naszego dziecka. Błagam tylko o to, bym w siedem miesięcy przyzwyczaiła się w końcu do tego życia. Albo, żebym chociaż potrafiła ukrywać mój strach, tak jak teraz robię to przed wszystkimi innymi. Chyba w końcu dorosłam, albo może powinnam powiedzieć, że dojrzałam. Dowodem tego nie jest tylko dziecko, z którego jeszcze dwa lata temu zrezygnowałam, ale też strach przed tym, że któraś z ukochanych przeze mnie osób nie będzie szczęśliwa. Często mówiłam, że nie chcę, żeby życie było proste, ale teraz wiem, czemu wszyscy uganiają się za prostotą. Czasem tęsknię za tymi wieczorami, gdy siadałam na łóżku i jedyne o czym myślałam, to co założyć do szkoły, albo jaki serial obejrzeć. Ale z drugiej strony nie chcę wracać do tych czasów. Wtedy budziłam się sama, teraz robię to obok męża, jednak to nie jedyny powód. Wtedy żyłam w strachu, ale innych strachu niż teraz. Strachu, który sobie wyobraziłam i wmówiłam, że jest prawdą. Bałam się plotek, wyzwisk, nieprawdziwych informacji na mój temat, myślałam, że wszyscy się ode mnie odwrócą. Teraz codziennie powstają dziesiątki plotek na mój temat, a ja zrozumiałam, że to był strach przed samotnością. Myślę, że każdy ma w sobie co najmniej kroplę takiego strachu, w zależności od wewnętrznej siły i przeszłości, jest ona mniejsza lub większa. Topiłam się w tym strachu myląc go z czymś innym, a przecież rozpoznanie problemu to połowa sukcesu. Ale od dłuższego czasu powoli wynurzam się z tej „brudnej wody", odzyskuję tlen i to chyba to pozwoliło mi na szczęście. Bo nie mogę powiedzieć, że nie jestem szczęśliwa. Mimo tej traumy i różnych innych lęków, które nigdy nie opuszczają człowieka, czuję się szczęśliwa. Nie jest to szczęście, o którym marzyłam, jest inne. Zupełnie inne. Chyba mogę powiedzieć, że jest „lepsze", niż sobie wyobrażałam. Zauważyłam, że ludzie słysząc słowo „szczęście", reagują na dwa sposoby. Jedni po prostu się uśmiechają, mówiąc, że może kiedyś je w pełni osiągną. Czują, że czegoś im brakuje, może chodzi o rzeczy materialne, może o brakujące uczucie, tego zwykle nie zdradzają. Inni mówią, że w końcu odnaleźli szczęście. Zwykle z tyłu głowy mają swoją miłość, rozwijającą się karierę, czy wydarzenie z wczorajszego dnia, które poprawiło im humor. Bo czy szczęście da się odnaleźć? Mam wrażenie, że oba te typy osób rozumieją to uczucie w inny sposób, nie wiem czy mogę go nazwać błędnym. Bardzo długo patrzyłam na świat z tej samej perspektywy co oni. Teraz czuję, że „szczęście" to pierwsza łza, która spadła na szpitalne łóżko, gdy Harry się obudził, pierwszy uśmiech, który ukazał się na twarzy moich bliskich, kiedy usłyszeli o moim nowym osiągnięciu, słowa „nasze", czy „kiedyś", które padają z ust Harrego, gdy mówi o przyszłości. Bo przecież szczęście to nie jednorazowy komplement, obietnice, które brzmią dobrze jedynie przez pierwsze dziesięć minut, czy nie do końca szczery uśmiech osoby, którą zobaczymy pierwszy i ostatni raz. Szczęście to świadomość, że, gdy jutro rano się obudzisz, to mimo tych wszystkich lęków, stresów i niedopowiedzeń, masz kogoś z kim możesz się tym podzielić. Nawet jeśli nie możesz powiedzieć całości. Szczęście to przeciwieństwo samotności. Jeszcze raz spojrzałam na chłopaka, który spał, jakby cała przeszłość nie istniała i lekko się uśmiechnęłam.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------Jeszcze raz wam wszystkich dziękuję za wszystko i liczę, że ten rozdział spodoba wam się ta samo, jak reszta książki. Oczywiście koniec "Póki śmierć nas nie rozłączy" nie jest końcem mojego pisania. Może czeka was trzecia część, a może zupełnie nowa opowieść. Wiem tylko, że to nie koniec. Dziękuję <3

Póki Śmierć Nas Nie RozłączyWhere stories live. Discover now