(k. stoch x p. prevc)

647 61 8
                                    

Znowu siedziałem na kanapie w salonie patrząc za okno gdzie było tylko widać padający deszcz. Nie wiem, jak mogłem być takim chujem żeby cię zdradzić... Pieprzony Wellinger mnie omamił, a ty biedny musisz to wszystko przeżywać.

Jak najszybciej się ubrałem i zabrałem kluczyki od mojego samochodu. Nie biorąc żadnego parasola wyszedłem na dwór, praktycznie od razu zmokłem.

Odpaliłem Audi i jak najszybciej skierowałem się na drogę, którą znam tak dobrze. Popatrzyłem na godzinę w telefonie widząc, że za tydzień gra twój ulubiony zespół. Miała to być nasza randka, ale ja oczywiście zawiodłem.

Czekam na czerwonym, obserwując samochody obok mnie. Wiedziałem płaczącą kobietę, a po drugiej stronie siedziało małżeństwo. A ja byłem po środku. Nie wiem, co to miało znaczyć, ale w sumie tak się czułem. Mogłem być tak blisko ślubu, a aktualnie jestem na skraju płaczu.

Parkuje tuż przed twoimi drzwiami, uświadamiając sobie, że nie mam nic na przeprosiny. Kieruje się na stację benzynową, która na szczęście jest niedaleko od twojego domu.

Wbiegam do budynku i biorę jakieś tanie wino. Rzucam okiem na hot dogi, które tak bardzo lubiliśmy jeść. Trudno. Płacę i znowu biegnę ratować nasz związek.

Pukam, dźwięk rozchodzi się po twoim domu. Doskonale to słyszysz, tylko nie chcesz mi otworzyć. Płaczesz w kącie i nie chcesz mnie znać. W sumie mogłem się tego spodziewać. Wdrażam plan b.

Idę za dom, patrząc przy okazji, czy twój nieznośny sąsiad mnie widzi. Mam nadzieję, że nie, bo znowu nam zrobi awanturę o nasze nocne igraszki. Patrzę na tylne drzwi i ma szczęście widzę, że są otwarte.

Otwieram cicho i po chwili znajduje się w kuchni. Widzę puste butelki po sokach i pudełka po pizzach. Fafik wesoło przybiega do mojej nogi, a ja biorę palec na buzię, aby nie szczekał.

Poszedłem dalej, w salonie było pełno papierków po jakiś słodyczach. Na ławie leżał twój telefon, odruchowo go odblokowuję. Kod taki sam, nic się nie zmieniło. Kilkanaście nieodebranych połączeń ode mnie.

W końcu kieruje się na górę, a za mną biegnie po cichu Fafik. Łazienka otwarta, ale twój pokój już zamknięty. Łapie za klamkę, ale nie otwieram. Myślę, co mam ci powiedzieć. I czy w ogóle mnie posłuchasz. W ostateczności otwieram i widzę cię leżącego na łóżku.

- Peter... - Zacząłem, oczekując jakiejkolwiek reakcji.

- Idź - Odpowiedziałeś swoim "nie miłym" tonem.

- Przyniosłem wino... Kochanie, wysłuchaj mnie - Prosiłem, pokazując butelkę.

- Wynos się stąd. I nie nazywaj mnie tak - Podniósł się - Nie zasługujesz na drugą szansę.

Po chwili wstałeś i mogłem zobaczyć twoje czerwone od płaczu łzy. Wyglądałeś okropnie, co zawdzięczałeś mojej osobie.

- Pero... Na prawdę... Ja nie chciałem, to Wellinger dosypał mi coś do drinka... Nigdy bym cię nie zdradził... Jesteś sensem mojego życia... Widzisz sam, że bez siebie nie możemy żyć... - Mówiłem, gestykulując rękami - Cały czas o tobie myślę i przeklinam siebie w myślach, jak mogłem być takim debilem... Proszę, wybacz mi.

- Kamil... Nie rozumiesz jak to boli... Kocham cię całym sercem, a to było okropne... Nadal widzę jak całujesz się z tym Wellingerem...

- Zapomnijmy o tym... Kocham tylko ciebie.

- Ja... Ja nie mogę, Kamil. Nie wiem...

- Spróbujmy... Proszę - Spojrzałem w jego oczy - Kocham cię, Peter.

- Co ja z tobą mam... - Odwrócił wzrok.

- To co...?

- Tęskniłem... Bardzo...

Postawiłem butelkę na stoliku, tak, aby nie spadła. Wyciągnąłem ręce w stronę bruneta, który głęboko patrzył w mojej oczy. Po chwili trzymałem go w moich ramionach. Dołączył do nas Fafik, który sobie wesoło machał ogonem.

- Kocham cię, Kamil - Usłyszałem przy uchu.
______

okej, ten mnie już zadowala ;)

snow is falling / one shots [ski jumping]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz