(k. stoch x p. prevc)

699 60 5
                                    

Piłem kolejnego z rzędu drinka, siedząc na obrotowym krześle przy małym barze w niezbyt ładnym klubie, który znajdował się w mojej okolicy, więc tylko on mi pozostawał. Przynajmniej mogłem się w nim porządnie napić, co muszę przyznać, że tylko to głównie mnie obchodziło od kilku dni, no może oprócz ciągłego płakania w poduszkę. Moje serce kilka dni temu rozpadło się już na dużo drobnych kawałków, zapominając o wszystkich dobrych rzeczach, które mnie spotkały przez ostatnie dwa miesiące. Niebywałe, że przez jednego człowieka moje życie straciło sens i tak bardzo się zmieniło, że nie umiałem tego naprawić.

Nadal byłem na siebie zły, że dałem się oszukać jak dziecko, więc poraz kolejny tego wieczoru wziąłem szklany kieliszek z trunkiem do ust. Chciałem o nim zapomnieć, wymyć wszystkie wspomnienia, które z nim miałem i które uznawałem na wspaniałe. Mówił, że jestem najwspanialszy na świecie, mówił, że mnie kochasz jak nikogo na świecie. Tak słodko kłamał, że za każdym razem mu wierzyłem, a on dalej się utwierdzał w swoich słodkich kłamstewkach, które później wierciły jeszcze głębsze dziury w moim sercu, które nie potrafili ci wybaczyć, a raczej twojemu fałszywemu uśmiechowi.

Niestety mój idealny plan upicia się do nieprzytomności skapitulował, bo przysiadł się do mnie pewien szatyn, który zabronił barmanowi dawania mi kolejnych drinków, co zasmuciło tak samo mnie jak i niego, pozbawiając go dodatkowych pieniędzy. Spojrzałem na jego twarz, już trochę podpity, ale w pełni świadomy, co się wokół mnie dzieje, więc spokojnie mogłem obserwować jego  oczy, które też błądziły po mojej twarzy. Nie wiedziałem czego ode mnie chce, tym bardziej go nie znałem, więc nie bardzo chciałem z nim rozmawiać, czy co gorsza tańczyć, bo to mi wychodziło beznadziejnie.

— Dlaczego chciałeś się upić? — Spytał — Masz jakiś problem?

— Można powiedzieć — Mruknąłem — Mój chłopak mnie rzucił.

Westchnąłem, trochę łzy na sobei, bo nie chciałem obcemu zdradzać powody swojego zatroskania, ale trudno. Odwróciłem wzrok od jego twarzy, bijąc się reakcji, bo równie dobrze mógłby wstać i sobie pójść, w sumie to bym się nie zdziwił, ale o dziwo tak nie zrobił, co muszę przyznać, zapunktowało. Wykrzywił jedynie usta w lekkim grymasie, łapiąc mnie za ramię i klepiąc mnie po nim. Chciał się chyba odezwać, ale przerywałem mu.

— Wiesz, jeśli cię to nie interesuje, to możesz sobie iść — Poprawiłem włosy — Nie mam ciekawego życia.

— Tak? To w sumie jak ja — Wstał z barowego krzesła — Więc może dasz się zaprosić do tańca?

Jak wspomniałem, jestem okropnym tancerzem. Ale czy wspominałem o jego wspaniałych oczach? W sumie tak samo jak o uśmiechu?

— W sumie to czemu nie — Dołączyłem do niego, lekko się chwiejąc — Tylko musisz wiedzieć, że nie za bardzo umiem tańczyć.

I tak tańczyliśmy, w rytm nie znanej mi dotąd piosenki, ale wpadła w mi ucho, przez co ciągle nuciłem niewyraźnie jakiś urywek. A co do naszych ruchów, też były niezłe. To chyba przez ten alkohol czułem się pewnie, prawie zginając się w pół przez chłopakiem, który się ze mnie śmiał, ale muszę przyznać, że on tak samo się ruszał, a czasami nawet lepiej ode mnie. Na trzeźwo nigdy bym tak nie zrobił, nawet przed Andreasem... I w tej chwili, wszystkie wspomnienia z nim wróciły i znowu zrobiłem się smutny. Ale zauważyłem też, że chłopak z którym tańczę, potrafi mnie uspokoić, pomaga zapomnieć o wszystkich złych chwilach w moim życiu.

— Jak się nazywasz? — Wykrzyczałem, kiedy cokolwiek można było usłyszeć.

— Peter — Trochę dziwnie, ale dobra — A ty?

— Kamil — Znowu podnosiłem głos, śmiejąc się w stronę szatyna — Masz ładne oczy.

Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, mówiąc o wszystkich rzeczach, które mi się w nich podobały, ale po 10 minutach znajdowaliśmy się w pokoju hotelowym całując się pod ścianą i wzajemnie się obściskiwając. Peter nie był chyba delikatny, bo natarczywie całował moje usta, co chwila łapiąc mnie za pośladek, lub przygrywając moja wargę. Nawet mi się podobało, bo mocno trzymałem do za ramiona, cicho mrucząc jego imię, a do tego zaczął całować moją szyję, która chyba już cała była w malinkach.

×

Obudziłem się obok tego samego szatyna, który całował mnie dokładnie na tym samym łóżku, w tym samym pokoju. Spokojnie sobie spał, gdzie moja głowa okropnie bolała i nie chciała przestać, więc przytulilem się do boku Pero, który się obudził, skaładając delikatny pocałunek na moim czole. Nie odzywaliśmy się do sobie, delektując się ciszą i po prostu odpoczywając w swoim towarzystwie, które wczoraj w nocy bardzo nam odpowiadało. W końcu wstałem, w celu znalezienia moich ubrań, które leżały gdzieś w koncie pokoju. Z kieszeni spodni wyjąłem kawałek chusteczki, a ze stolików wziąłem długopis i zapisałem ciąg liczb. Podszedłem do łóżka i wręczyłem go chłopakowi.

— Zadzwoń — Uśmiechnąłem się — Kiedyś.

— Jasne — Wziął ode mnie numer — Nawet jutro.

Dłużej nie czekając, pochyliłem się nad nim i ostatni raz tego dnia pocałowałem go, dziękując za wczorajszy wieczór, który na pewno zostanie na długo w mojej pamięci. Ubrałem się do końca, patrząc ciągle na Petera, który nie chciał chyba, żebym szedł, ale no cóż, praca wzywa. Stanąłem w drzwiach i posłałem krótkiego buziaka w stronę chłopaka.
___________

udało się w końcu coś napisać aaa

i jak?

snow is falling / one shots [ski jumping]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz