~39~

1.3K 87 35
                                    

Następne dwa dni minęły bardzo szybko i nawet się nie obejrzałam, a był poniedziałek, czyli dzień naszego wyjazdu do Nowego Yorku. Był ranek, około godziny ósmej, a Jin zdecydował się nas odwieść. Właśnie zatrzymaliśmy się na wielkim parkingu obok i naszym oczom ukazało lotnisko Seul-Incheon – wielki, szklany i nowoczesny budynek zapełniony tłumem zabieganych ludzi pospiesznie ciągnących walizki. Od razu przypomniał mi się tamten dzień sprzed trzech lat, jak przyjechałam tutaj pierwszy raz. Wtedy byłam całkowicie inna.

-Macie coś na drogę – Seokjin, jako przykładna mamusia podał nam prowiant na podróż, składający się z sałatek w jakichś plastikowych pudełkach – I proszę, uważajcie na siebie, bo jestem za młody, żeby zostać babcią, a wnuki mogą poczekać – skrzywił się, ale przytulił naszą dwójkę. Słysząc to cała spłonęłam rumieńcem, a Tae tylko oblizał usta i spojrzał na mnie znacząco, ale nic nie skomentował.

Właśnie weszliśmy do samolotu, ja powoli zaczynałam się denerwować. Nasze walizki już czekały w luku bagażowym, a samolot był prawie pełny, jednak, że lecieliśmy pierwszą klasą, miejsca było dużo i mieliśmy większą swobodę. Ja siedziałam przy oknie, a Tae po mojej prawej stronie.

Oparłam głowę na jego ramieniu, a on złapał moją rękę.

-Boisz się? – spytał cicho, ale on sam wydawał się być całkowicie rozluźniony, jakby podróżował w ten sposób wiele razy.

-Trochę, ale jestem przyzwyczajona – mruknęłam. Była to prawda, gdyż już od najmłodszych lat wyjeżdżałam często za granicę. Tyle, że jestem panikarą i każde najmniejsze turbulencje sprawiają, iż przed oczami mam mroczki i wyobrażam sobie, jak spadamy, a całe życie mija mi w głowie w ułamku sekundy.

-Ja jestem spokojny, bo jadę z tobą – powiedział – Wolę umrzeć w ten sposób, kiedy trzymam cię za rękę – zaśmiał się, a ja trzepnęłam go w potylicę.

-Nie umrzemy, kretynie – mruknęłam, choć w środku poczułam ciepło spowodowane jego słowami. Kiedy on stał się taki uroczy?

Zauważyłam, że na mnie patrzył.

-Czuję się niekomfortowo, jak tak na mnie patrzysz – zaśmiałam się, a on delikatnie uśmiechnął.

-Widzisz, to chyba znaczy, że musisz się przyzwyczaić – powiedział lekko przekrzywiając głowę z tym znajomym błyskiem w oku. Przygryzł wargi.

-Albo, że ty musisz odwrócić wzrok – podniosłam jedną brew.

-Wykluczone – uśmiechnął się niegrzecznie i położył swoją dużą, męską dłoń na moim udzie – Pamiętasz, że przegrałaś zakład i wiesz chyba, co czeka nas w hotelu w Nowym Yorku?

Westchnęłam i zarumieniłam się, na co kącik jest ust drgnął ku górze.

-Nawet nie oglądnęliśmy całego filmu – wygięłam usta – A poza tym nie próbowałeś się skupić na fabule, tylko cały czas gadałeś.

Wzruszył ramionami.

-Zakład to zakład.

-Ale oszukiwałeś – mruknęłam, a ten zachichotał pod nosem.

-Wiele rzeczy robi się dla swojej korzyści, nie sądzisz? – podniósł jedną brew.

Ehh. Z nim nie wygram.

-Zobaczysz będzie fajnie – szepnął prosto do mojego ucha, a jego ręka zjechała niżej. Zaskutkowało to tym, że moje policzki wyglądały jak dwa dojrzałe pomidory. Zważając na to, że byliśmy w miejscu publicznym, a mu jak zwykle chodziły po głowie brudne myśli.

The last photography |K.ThOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz