Rozdział 8.

24K 1.4K 66
                                    

Wczoraj jakaś dziewczyna chciała się wypisać z wycieczki trzydniowej do Los Angeles. Oczywiście Grace i Amelia namówiły mnie, żebym pojechala zamiast niej. Tym właśnie sposobem stoję na szkolnym parkingu o 5:30. Nienawidzę rano wstawać, to jest pierwsze rzecz, która mi się nie podoba, a druga jest taka, że straciłam ochotę na jakikolwiek wyjazd. Nie wiem, co ja ja miałam w głowie, kiedy powiedziałam tak. Ja potrzebuję swojej przestrzeni, miejsca, które jest tylko moje i wktórym mogę być całkowicie sama, a teraz spędzę trzy dni w towarzystwie innych osób, bez możliwości zamknięcia się w czterech ścianach. Nie jestem pewna, czy to będzie dla mnie dobre. Włąsciwie to jestem przekonana, że to będzie dla mnie złe. 

Chyba dopiero teraz dotarło do mnie, co zrobiłam i nie do końca mi się to podoba, ale w tym momencie to ja nie mam już wyboru i muszę pojechać.

- Panie Andrews - krzyknęłam, gdy w końcu zobaczyłam jednego z naszych opiekunów - mam dla pana dodatkowe zgody - wręczyłam mu kopertę z papierami. 

Jadę na ostatnią chwilę, więc wszytskie ostatnie formalności załatwiam dopiero teraz, mimo że każdy inny już to zrobił. 

Było trochę problemów z tą zamianą, żebym ja jechała, a nie ta dziewczyna, ale jakoś się udało. 

- Aaa, to ty jesteś Sophie.

Powiedział to i od razu uśmiechnął się do mnie szeroko. On jest jednym z tych nauczycieli, na którego lekcjach nie musisz się bać, że czegoś nie przyniosłeś, albo że czegoś nie masz. Zero stresu, jednak za wiele się nie nauczysz. Każdy ma go po prostu w dupie. Jeśli tak to mogę ująć.

- Okej, dzięki. Idź zajmij sobie jakieś miejsce.

Więc poszłam odłożyć walizkę do schowka i weszłam do pojazdu. Większość osób już siedzi. Nagle ktoś złapał mnie za rękę. Odwróciłam się i zobaczyłam Amelię.

- Chodź. Idziemy na górę - powiedziała.

Autokar jest dwupiętrowy. W końcu musi jakoś pomieścić 200 osób. Wszysytkie miejsca są dwuosobowe, oprócz tych na końcu, gdzie jest ich około 15, wokół okrągłego stołu. I tutaj właśnie siadamy. Na razie jesteśmy tylko my, ale po jakiś 5 minutach przychodzi Caleb i kilka chłopaków, którzy grają w szkolnej drużynie piłkarskiej. Amelia jest na prawie każdym ich treningu, więc codziennie mam wszystko relacjonowane. Każde podanie, każdy strzał i tak dalej. Czasami to jest trochę męczące, ale kiedy o tym wszystkim mówi jest jakaś weselsza. I nie mam serca, żeby jej przerywać.

Kilka miejsc jest wolnych i modlę się o to, żeby nie zajęła ich Moly i jej koleżanki. Wczoraj Aiden był za miły, aby mogło tak zostać do końca dnia. Na lunchu dosiadła się do nas Moly i zaczęła całować Aidena tak, jakby jutra miało nie być. On nie wydawał się niezadowolony z tego faktu i nawzajem wylizywali sobie gardła. Cały czas nie chcę tego przyznać, ale ten widok wzbudził we mnie zazdrość. Może jeszcze zostało trochę ze starej mnie. 

Trzy dziewczyny dosiadły się do nas. Jedna z nich zajęła miejsce obok jakiegoś chłopaka. Podejrzewam, że ze sobą chodzą. Nie znam wszystkich, więc czuję się tutaj trochę niekomfortowo. Chociaż niektórych nie mam zamiaru poznawać (Moly). Przestań Sophie - myślę. Ona ci nic nie zrobiła. Nie mogę znieść tego, że ON budzi we mnie takie uczucia jak zazdrość. Dlaczego tak się dzieje?

- Cześć - usłyszałam bardzo niski głos, jest i on. 

Aiden usiadł obok Caleba. Centralnie na przeciwko mnie. Mnie. Staram się patrzeć wszędzie tylko nie przed siebie. Mój wzrok ląduję na wolnym miejscu. Proszę, żeby nie zajęła go Moly. Proszę, proszę, proszę. Błagam tylko nie ona. Przychodzi Grace. Tak. Tak. Tak. Cieszę się w duchu. Moje prośby zostały wysłuchane - to ona zajmuję to miejsce. Chwilę później autokar rusza. Trzy dni z daleka od domu zaczynają się teraz. Amelia z Calebem szepczą coś do siebie, przytulając się. Dwie dziewczyny, które siedzą obok siebie cały czas ze sobą rozmawiają. Czuję się jeszcze bardziej niekomfortowo, ale z tej sytuacji ratuje mnie jakiś chłopak, pytając:

My bad boyWhere stories live. Discover now