Rozdział 47.

4.5K 206 4
                                    

Nie zdawałam sobie sprawy, że mówię, coraz głośniej i z coraz większą złością, ale ostatnie zdanie prawie wykrzyczałam. 

Może chciałam dać upust tej całej nienawiści do siebie. 

- Sophie - zaczął miękkim głosem, ale nie chcę tego już dalej słuchać, będę żyć z jeszcze większym poczuciem winy i tyle.

- Wyjdź - przerwałam mu, zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze, jednak on się nie ruszył z miejsca. 

- Dlaczego ty tu dalej jesteś? Przecież ci wszystko powiedziałam, przepraszam cię jeszcze raz, ale to jest koniec. 

Zaczęłam się krztusić przez moje łzy, które cały czas wypływają z moich oczu, a oddychanie stało się trudniejsze.

Aiden zaczął się do mnie przybliżać, nie zrobił tego gwałtownie, ale ja natychmiast wstałam z łóżka, żeby się od niego odsunąć. 

Nie chcę jego dotyku. Chcę, żeby po prostu zrozumiał, o co mi chodzi i zrezygnował. Dlaczego nie może tego zrobić? Już dawno powinno go tu nie być. 

- Jak mogłaś ich zabić Sophie? To nie jest absolutnie twoja wina. - powiedział i sam wstał tak, że jesteśmy teraz po przeciwnych stronach łóżka. 

Chyba jestem zmuszona mu to wyjaśnić. Nie chcę, ale należy mu się to. A tak właściwie co mi na tym zależy? Może każdy powinien się dowiedzieć, jaka jestem i co zrobiłam. Ten wstyd, który wtedy bym czuła, mógłby być kolejną karą. 

- Kiedyś tańczyłam, jechali na mój wytęp i tak zginęli, w wypadku samochodowym, który nie miałby miejsca, gdybym ja tak bardzo ich nie prosiła, żeby tam byli. - jeszcze więcej łez zaczęło wypływać z moich oczu, a  ja muszę wkładać dużo siły, żeby wydusić z siebie chociaż jedno słowo. - Wracali z wakacji i wiedziałam, że mogą nie zdążyć, zaplanowali je dużo wcześniej, więc nie miałam prawa niczego od nich wymagać. To był jeden z wielu występów, mogli jeden ominąć. - kiedy skończyłam mówić to wszystko, nie sądziłam, że poczuję taką ulgę, jednak moja nienawiść do samej siebie jeszcze się powiększyła, kiedy wypowiedziałam te słowa na głos. - To ja ich zabiłam. - szepnęłam i zamknęłam oczy. 

- To ja to zrobiłam. - powtórzyłam. - To ja. 

Zaczęłam mówić już bardziej sama do siebie, żeby to wszystko jeszcze bardziej do mnie dotarło, że to wszystko moja wina. Ja mogę cierpieć, ale oni nie powinni. To ja zmarnowałam im szansę na lepsze życie.

- To wszystko przeze mnie. 

Na początku jeszcze starałam sobie wmówić, że to jednak nieprawda, ale nie powinnam tak myśleć, bo to moja wina.

- Moja. - powiedziałam na głos, żeby ten fakt na pewno do mnie dotarł. 

Poczułam wokół siebie ramiona Aidena. 

Nie zasługuje na niego, więc starałam się go odepchnąć, ale to na nic. Jest za silny i nie ustępuje, cały czas trzymając mnie w swoich objęciach. 

- To nie ty jesteś temu wszystkiemu winna. - zaczął szeptać 

Ja sama się brzydzę sobą, a na nim zależy mi bardziej, więc nie powinien mieć ze mną żadnego kontaktu. 

- Wyjdź - krzyknęłam, jednak to nic nie dało, bo cały czas tkwimy w tej samej pozycji. 

- Nie zostawię cię, pomogę ci z tym wszystkim. To nie jest twoja wina. 

Nie może tak mówić, po tym co zrobiłam. Powinien nie chcieć mnie już więcej widzieć.

- Wyjdź - znowu krzyknęłam tym razem tak, że zaczęłam kaszleć, przez ból gardła. - Wyjdź - zrobiłam ponownie to samo, ale jeszcze głośniej, chociaż nie wiedziałam, że to możliwe. 

My bad boyWhere stories live. Discover now