Rozdział 1

753 43 8
                                    

Dzień jak co dzień. Zwyczajne śniadanie, składające się z suchej bułki i szklanki mleka. Potem poranna kłótnia z ojcem i przepraszające spojrzenie przeznaczone dla młodszego brata.

Nic nadzwyczajnego.

Tak wyglądały wszystkie dni od śmierci matki, ojciec nie mogąc pogodzić się z tą myślą, najpierw zamknął się w sobie, a później zaczął przesadnie się nami interesować. Mną i moim dwunastoletnim bratem Groverem, który stara się by nasza rodzina była normalna. O ile w ogóle można mówić, że jesteśmy rodziną. Gdyby nie Grover, dawno by mnie tu nie było.

Kolejnym punktem dnia było polowanie, tym zajmowałam się praktycznie cały czas, jako, że mój ojciec, wieczny nieudacznik z zawodu rybak, odkąd złamał swoją wędkę, nie przejmuje się wykarmieniem dzieci. A żyjemy w trudnych czasach, na targach zwykle wieje pustkami, a gdy już coś jest kosztuje tyle co mały zameczek.

Nie przeszkadza mi jednak funkcja łowcy.

Idę lasem, ostrożnie stąpając po ziemi by nie spłoszyć potencjalnej zwierzyny. Niestety, od rana nie wypatrzyłam nawet zająca. Powoli traciłam cierpliwość, choć wiem, że ta sztuka jej wymaga.

W gęstych krzakach dostrzegam ruch. Błyskawicznie się odwracam i wypuszczam strzałę. Instynktownie. Triumfując biegnę po łup, ale gdy tylko odchylam zarośla, okazuje się, że nadal pozostaję z pustymi rękoma. Klnę siarczyście, ale idę dalej.

Po dwóch godzinach, mój worek nadal jest pusty, zaczynałam tracić nadzieję, ale na szczęście napotkałam zbłąkaną sarnę. Z satysfakcją i pewnością wygranej napięłam łuk. Nawet nie zdążyłam strzelić, gdy zwierze spłoszone pognało w las. Coś albo ktoś musiał ją spłoszyć. Z wściekłości kopnęłam najbliższy kamień i e tym momencie usłyszałam głośny śmiech.

-Coś ci dzisiaj nie idzie, Riki - Usłyszałam głos Jess, mojej jedynej przyjaciółki.

-Ty kretynko! - Wrzasnęłam na nią - Spłoszyłaś mi obiad!

-Spokojnie, zdobyłam, dzisiaj większy łup, mogę się z tobą podzielić - Nie przestawała się uśmiechać.

Jess, jest w podobnej sytuacji. Jako najstarsza z pięciorga dzieci, i ze schorowaną matką, nie ma wyjścia, musi polować. Poznałyśmy się na targu, obie chciałyśmy wcisnąć jakiemuś starcowi świeże mięso za mydło i parę innych przyborów.

-Gdybyś siedziała cicho, nie musiałabyś się ze mną dzielić - Burknęłam

-Lubię się dzielić - Wzruszyła ramionami i usiadła pod drzewem, poszłam w jej ślady i wyciągnęłam z torby szklaną butelkę pomarańczowego płynu.

-Co to? - Spytała z ciekawością Jess

-Grover wczoraj ukradł kilka marchewek ze straganu. Masz przed sobą najświeższy sok, jaki można znaleźć w okolicy - Odparłam z dumą.

Tak to już jest, żeby przeżyć trzeba kraść. Wpierw nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że mój brat kradnie, ale cóż, to jedyny sposób na zdobycie niektórych składników. Zresztą nie jest jedynym złodzieje w naszej wiosce, jest nawet kilka szajek przestępczych, który co jakiś czas robią skoki na miasta i przywożą sobie wartościowe towary.

Wypiłyśmy sok w kilka sekund, nie zaprzątając sobie głowy rozkoszowaniem się smakiem. Nie ma na to czasu. Trzeba było udać się jeszcze na targ, a później zając obiadem.

-Chodźmy już bo zamkną nam stragany - Ponaglała mnie Jess.

Po chwili szłyśmy już podziemnymi tunelami na utarg życia, jak często żartowałyśmy o naszych nieudolnych próbach zdobycia czegoś wartościowego.

Droga nie jest zbyt długa, jeśli zna się skróty, które niestety polegają, na przeciskaniu się ciemnymi, ciasnymi i mokrymi korytarzami. Nie zwracam na to jednak większej uwagi, gdyż jedyne o czym myślę, to jaki dziś kit wcisnąć handlarzom.

Targ nie jest zbyt duży, stoi tu może ze trzydzieści straganów, ale nigdy nie są otwarte wszystkie, zawsze tylko tam gdzie sprzedawca ma towar. Dziś trafiło na czwórkę, stragan Władimira. Nieprzyjemny z niego gość, trzeba się nieźle nagłowić, żeby wymienić się z nim na cokolwiek.

-Co dzisiaj mamy? - Zagadnęła Jess, która była bardziej towarzyska i taktowna ode mnie.

-To co zwykle - Burknął pod nosem.

Miał rację, na stole leżały trzy mydła, parę ziół i sznurówki. Jedyne co potrzebowałam to coś do mycia się.

Co chcesz za kostkę mydła? - Spytałam rzeczowo

-Złoto - Odparł mrukliwie

-Wykluczone - Pokręciłam głową - Złoto za kostkę mydła? Nikt tego nie kupi, wolałabym śmierdzieć do końca życia

-Twój problem - Wzruszył ramionami.

Na tym właśnie polegał problem negocjacji z nim, nie aż tak bardzo zależało mu na sprzedaży towaru.

-Myślę, że dwa gołębie to dobra cena

-Gołębie? - parsknął - Po co mi gołębie?

-Nie wiem co z nimi zrobisz. To twoja sprawa

-A co powiesz na jelenia i dwa gołębie, za parę sznurówek i jedno mydło? - Włączyła się Jess - To chyba korzystna propozycja?

Żylasty mężczyzna waha się nieprzekonany

-I tak nic więcej już dziś nie sprzedaż - Ciągnęła

-A bierzcie to! - Machnął ręką - Tylko żebym was tu więcej nie widział.

Z zadowoleniem schowałam swoje mydło do kieszeni, pozbywając się ówcześnie drobiu. Władimir zawsze mówił, że nie chce nas więcej widzieć, ale jednak zawsze tu wracałyśmy, a on zawsze nam coś sprzedawał.

Tak była tu kolej rzeczy. Jeden drugiego zdradziły za woreczek srebra, ale gdy nie ma okazji, samemu nie da się wyżyć. Taki ludzki łańcuch pokarmowy, każdy żeruje jak może.

Po drugiej stronieWhere stories live. Discover now