Rozdział 2

403 31 0
                                    

Droga do domu nie była długa, mieszkaliśmy praktycznie przy targu, co innego Jess, która musiała przejść parę kilometrów, często odprowadzam ją więc do połowy drogi.

Żartowałyśmy akurat na temat tutejszej edukacji, gdy zauważyłam dwóch mężczyzn idących w stronę straganów. Normalnie, nikt by się tym nie przejął, ale nie tu. W wiosce, każdy znał każdego, w momencie gdy pojawiał się ktoś nieznajomy mieszkańcy czuli się zagrożeni i widzieli w nim potencjalnego zbrodniarza.

Pociągnęłam Jess za rękaw i wskoczyłyśmy za najbliższe drzewo. Na szczęście, zmysły łowcy kazały jej siedzieć cicho.

Wyjrzałam ostrożnie zza naszej skrytki. Obaj wyglądali na wojowników, jeden był wyższy z ciemnym zarostem i włosami do ramion, przez obcisłą koszulę widać było twarde mięśnie. Drugi z nich, nieco niższy i bardziej przysadzisty z równo ostrzyżonymi blond włosami, był równie doskonale wyrzeźbiony, a ich kroki zdradzały znajomość swoich możliwości. Nie mogli mieć więcej niż dwadzieścia lat.

Łączyło ich coś jeszcze. Przy pasie mieli zawieszone po dwa krótkie noże i małe brązowe woreczki. Nie było to standardowe uzbrojenie, ludzie zwykle woleli mieć przy sobie miecz lub nawet toporek. Ponad to byli podobnie ubrani, ich ciemne spodnie wchodziły do wysokich i ciężkich butów, na koszule mięli narzucone identyczne, długie płaszcze.

Gdy zniknęli za zakrętem dalej wpatrywałam się w drogę myśląc o tym co zobaczyłam.

-Możesz mi powiedzieć o co chodzi? - Wyszeptała ze złością Jess.

-Nie wiem, po prostu nie widziałam ich tu wcześniej.

-Ja też, i co z tego. Nie popadaj w paranoję jak cała reszta.

-Zauważyłaś jak wyglądali? - Nie dawałam za wygraną

-Byli ubrani jak jacyś zadufani baronowie, poza tym wyglądali całkiem nieźle.

-Nie o to mi chodzi - Warknęłam gniewnie - Ich broń. Byli uzbrojeni w dwa krótkie noże.

-Może wybierali się na patroszenie kolacji - Wzruszyła obojętnie ramionami.

-Może - Odparłam bez przekonania i wróciłam na drogę.

Nie poruszałam więcej tego tematu. Śmierdziało podstępem na kilometr, ale sama nic nie mogłam zrobić.

...

Wieczorem siedziałam przy kuchennym stole i obierałam ziemniaki z ogródka, przyrządzając kolację dla mojego brata i ojca.

-Co robisz? - Spytał Grover wpadając do pokoju

-A nie widać? - Nie byłam w nastroju na dyskusje

Zniechęcony, usiadł przy oknie i zapatrzył się. Robi to bardzo często, nie wiem co widzi w tym szarym miejscu, ale potrafi w ten sposób spędzać czas godzinami. Poczułam wyrzuty sumienia na myśl, że to przeze mnie stracił dobry humor.

-Może przyniesiesz mleko? - Zaproponowałam. Spojrzał na mnie bez emocji i poszedł do stodoły.

Mięliśmy jedną krowę i owcę. To był cały nasz dobytek. Oprócz tego udało nam się posadzić parę warzyw i ziół.

Po chwili drzwi otworzyły się, ale zamiast Grovera, do kuchni wszedł ojciec. Jęknęłam w duchu i postanowiłam nie zwracać na niego uwagi. Chodził przez chwilę po pokoju w tę i spowrotem udając, że czegoś szuka. W końcu usiadł przy stole i zaczął polerować sztućce.

-Co dzisiaj robiłaś? - Usłyszałam

-Szukałam jedzenia dla nas - Odburknęłam nie podnosząc wzroku

-Cały dzień? - Dopytywał

-Tak

-Zwykle polowanie zajmowało ludziom tylko parę godzin.

Przymknęłam oczy i odetchnęłam głęboko, siląc się na spokój

-Może zauważyłeś, że jest bieda - Zaczęłam mówiąc każde słowo osobno.  - Zwierzęta, też nie mają lekko, co chwile na nie ktoś poluje, więc wyobraź sobie, że one też szukają schronienia, i niełatwo je wytropić!

-Myślałem, że masz na tyle doświadczenia, że uciekający zając to dla ciebie nie problem.

Tego było już za wiele

-Twoim zadaniem jest nas wykarmić, nie moim - Wrzasnęłam podnosząc się z krzesła.

Akurat w tym momencie zauważyłam w drzwiach Grovera z garnkiem mleka. Westchnęłam głośno. Nie miałam w planach podnosić głosu. Najbardziej w świecie chciałam teraz wyjść i nie wrócić, żeby zobaczyć jak poradzi sobie ojciec bez stałego dostawcy żarcia. Ale nie mogłam tego zrobić bratu.

Najspokojniej w świecie usiadłam i wróciłam do obierania ziemniaków.

-Dziękuję ci Groverze - Uśmiechnęłam się do niego.

Niepewnie usiadł przy stole. Nie miał się czego obawiać, chwila słabości już minęła, nie dam się sprowokować.

Resztę wieczoru nie odzywałam się do ojca, a po posiłku wrzuciłam brudne naczynia do zlewu i ze złością trzasnęłam drzwiami. Niech sam sobie zmywa.

Z rozkoszą ułożyłam się w łóżku, pewna szybkiego snu, który jednak nie nadchodził. Myślałam o wielu rzeczach.

O Groverze i o tym, że zrobiłabym dla niego wszystko, ale niestety nie potrafię nawet udawać szczęśliwej rodziny, później o Jess i o tym, jak świetnie sobie radzi, o Władimirze, czy następnym razem, też uda mi się dobić targu. Na samym końcu przypomniało mi się o dwóch mężczyznach z targu. Przed zaśnięciem postanowiłam, że muszę sprawdzić o co w tym wszystkim chodzi, nawet jeśli będę musiała to zrobić sama.


Po drugiej stronieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz