Rozdział 62

131 8 1
                                    

Strzały nadleciały znikąd. Nie zdążyłam rozejrzeć się za żołnierzami, którzy atakowali naszych łuczników. Przeklinając w myślach wyjęłam drugi miecz i nie tracąc czasu atakowałam kolejnych wrogów. 

Moje wysiłki jednak nie zdawały się na wiele, odział króla zwiększył się drastycznie. Wszędzie wokół mnie przepychali się wojownicy. Ogarnęła mnie zgroza, gdy zorientowałam się, że prawie wszyscy, to są strażnicy. 

Czułam jak pot spływa mi po plecach, ale nie przestawałam ciąć w szaleńczym tempie. Byłam na siebie wściekła, za to, że przepuściłam jedyną okazję, by zabić króla. Jeden jedyny raz, byłam w zamku, a teraz nie miałam do niego dostępu. 

Nagle usłyszałam świst tuż nad moim uchem. Podążyłam wzrokiem za nowo wypuszczoną salwą i poczułam jak serce mi staje. 

Jeden z grotów leciał wprost na wysoką, barczystą postać, odwróconą tyłem do linii ataku. 

-Nori! - Wrzasnęłam na całe gardło i rzuciłam się w tamtym kierunku.

Jak w zwolnionym tempie, chłopak odwrócił się zdezorientowany i oczy rozszerzyły mu się na widok strzały. Bezradnie uniósł dłoń, w ostatnim geście obrony.

Strzała przeszyła go na wylot a siła uderzenia zbiła z nóg. Chłopak zachwiał się i runął w dół muru. 

Wydałam się siebie długi jęk, ale nie straciłam czujności. Bezwzględnie wbiłam miecz w najbliższego żołnierza. 

Niech cierpią. Niech umierają tak samo jak Nori. 

Nie żebym specjalnie go lubiła. Nasza znajomość nie była łatwa od samego początku, jednak był moim przyjacielem tak samo jak reszta. Poczułam ukłucie w sercu na myśl, jak ta strata zaboli Drew, Toma i Ala. W czwórkę, byli sobie jak bracia, nawet jeśli charakter Noriego kazał mu gardzić niektórymi z nas. 

Powoli zaczęła do mnie dochodzić powaga sytuacji, czując wszechogarniającą mnie bezsilność rozglądałam się wokoło. Wszędzie był tylko ból i śmierć. Czułam wzbierające się w moich oczach łzy. 

Nagle ostatnie słowa Leny zaczęły obijać się po mojej głowie. "Pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na naszą pomoc". Z sykiem wciągnęłam powietrze. Czy to jest możliwe? 

Zgroza ustąpiła miejsce nowej nadziei i euforii, to się musiało udać.

Z nową energią upewniłam się, czy z Alem wszystko w porządku i wybiegłam z dziedzińca. 

Zatrzymałam się dopiero na obrzeżach, w miejscu gdzie chowano zmarłych. 

Wiedziałam już, dlaczego to Lansloci byli przywódcami i co w nich takiego wyjątkowego. Odpowiedź wydawała się tak oczywista. 

Przez chwilę, nie wiedziałam co ma robić, i ogarnął mnie niepokój, który równie szybko minął, a w moich żyłach zaczęła krążyć pewność siebie.

Stanęłam pewnie na nogach i uniosłam ręce w górę.

-Ja - zaczęłam mówić głośno i wyraźnie - Samara Lanslot, najstarsza córka mego ojca, wzywam was do walki u mego boku! Powstańcie teraz i pokażcie swą potęgę!

Głos nie załamał mi się ani razu, nie czułam też lęku.  Poczułam jak ulatuje ze mnie cała moc. Tak jakby ziemia wciągała mnie, i chciała pogrzebać żywcem. Krzyknęłam cicho, ból nasilał się. Upadłam na kolana i podparłam się rękami starając się jednocześnie pamiętać o oddechu. Nagle ziemia pode mną zadrgała i niewidzialna siła przestała mnie pożerać od środka.               Tuż u moich stóp zaczęła wyłaniać się mglista ręka. Po chwili na ziemi stał już cały mężczyzna z zabandażowaną, zakrwawioną głową. Skłonił się przede mną i usłyszałam jego chrapliwy głos:

-To dla nas zaszczyt, pani, wreszcie móc stanąć do walki z królem. Moi pobratymcy są już gotowi.

Machnął mglistą ręką, a za jego plecami, niczym młode roślinki, zaczęli wyłaniać się nowi wojownicy. Patrzyłam zafascynowana, aż w tłumie dostrzegłam uśmiechającą się do mnie Lenę. Była teraz ubrana, tak jak zobaczyłam ją po raz pierwszy, zakrwawiona, ale z mieczem w dłoni.

Przyjrzałam się mojej nowej armii. Wszyscy, bez wyjątku, stali pochyleni nisko przede mną i czekali na dalsze rozkazy. Byli duchami. Ich sylwetki mieniły się w południowym słońcu a na każdym z nich było widać jak zakończyli swe życie.

Stanęłam na nogach, chwiejąc się lekko, gdyż moja siła nie wróciła a ja sam czułam się wyssana ze wszystkiego. Mimo to uniosłam dumnie głowę.

-Czas na rewanż, moi drodzy - uśmiechnęłam się złowrogo.

...

Szłam na przedzie mojej nowej armii. 

Kiedy wkroczyliśmy na dziedziniec, wszyscy zamarli wpatrując się w nas z przerażeniem.

Uniosłam rękę w górę, i dałam znać Duchom, że mają zaczynać. Sytuacja zmieniła się w ciągu kilku chwil, teraz to żołnierze króla musieli bronić się rozpaczliwie, a Dafineirzy odzyskali nadzieję, kiedy zorientowali się, że ta przerażająca armia jest po ich stronie.

Ja zaś wiedziałam, że teraz kiedy, szanse się wyrównały, czeka na mnie inne zadanie. Nie wiedziałam jednak czy dam radę go wykonać. Wezwanie oddziału umarłych wyczerpało moje siły doszczętnie. Ledwo trzymałam się na nogach. 

Wsunęłam jednak bransoletkę z perełką na nadgarstek i odetchnęłam głęboko.

Czas odnaleźć króla.


Po drugiej stronieWhere stories live. Discover now