Rozdział 38

196 17 0
                                    

Strażnicy pchnęli mnie w dół ciemnych schodów. Starając się zachować zimną krew, uniosłam dumnie głowę i z godnością zeszłam do sali.

Czekał tam na mnie jakiś mężczyzna. Jego postura przypominała mi wielką szafę, która stał u nas w domu w przedpokoju. Całe jego ciało okalane było pokaźną tkanką mięśniową, a wielki nos świadczył o doświadczeniu bojowym.

No dobra, odetchnęłam głęboko. Wiedziałam, że nie mam żadnych szans na zagadanie kata, zresztą to nie moja bajka, lepiej poradziła by sobie z tym Jess. Podeszłam więc sprężystym krokiem do mężczyzny i stanęłam przed nim czekając na rozkazy.

Spojrzał na mnie z uniesioną brwią, jakby zaskoczony moim zachowaniem.

Ktoś popchnął mnie na najbliżej stojący stół i przywiązał kończyny grubym, skurzanym pasem.

Tego się nie spodziewałam. Sądziłam, że w sali będzie tylko jedna osoba, a tu proszę, ktoś od tyłu rzuca mnie na stół. Tak jakbym sama nie potrafiła tego zrobić. Widocznie kat potrzebuje pomocnika. Ta myśl podbudowała trochę moją dumę, ponieważ doszłam do wniosku, że mają mnie za tak groźnego wroga, że nawet przy torturach potrzebują kilku katów.

Rozejrzałam się chcąc wiedzieć co mnie czeka.

Stól do którego byłam przywiązana był zimny i metalowy, ale poza mną, nie było na nim nic. Zaniepokoiło mnie to, bo nie wiedziałam czego się spodziewać.

Prychnęłam cicho, próbowałam zachować pogodę ducha kpiąc sobie z wszystkiego zupełnie nie w moim stylu, a tak naprawę cholernie się bałam.

Postanowiłam dać sobie spokój z tymi żałosnymi próbami przekonania siebie samej o odwadze.

Błądziłam wzrokiem od jednej maszyny do drugiej i zastanawiałam się ile z nich dzisiaj zostanie użytych.

Nagle poczułam coś chłodnego na moim brzuchu. Drgnęłam zaskoczona i usłyszałam cichy rechot.

-Gdzie jest perła?

Nie odpowiedziałam, patrzyłam tylko obojętnym wzrokiem po ubranym na czarno mężczyźnie.

Powtórzył pytanie. Zero reakcji. Poczułam jak ostrze lekko rozcina mój brzuch. Zacisnęłam zęby.

To samo pytanie powtarzało się jeszcze kilka razy z takim samym skutkiem, na moim ciele przybyło jednak kilka przecięć.

W końcu kaci dali za wygraną i odwiązali mnie od stołu. Przeczucie mówiło mi, że to nie koniec. I miałam rację, zostałam brutalnie posadzona na drewnianym krześle do którego przykuto mnie żelaznymi łańcuchami.

Z napięciem czekałam na dalszy rozwój wypadków. Obaj kaci zniknęli gdzieś, zostawiając mnie samą. Ale nie mieli się czego obawiać, w życiu nie dałabym rady podnieść się z tego krzesła.

Po chwili mężczyźnie wrócili, ten większy niósł rozżarzony pręt w dłoni. Z sykiem wciągnęłam powietrze, jeszcze nigdy nie byłam poparzona, w domu raczej nie było zbyt wiele ognia, więc nawet jako dziecko nie miałam szans dotknąć czegoś gorącego.

-Gdzie jest perła i Dafinierzy?

Tym razem podniosłam wzrok, wkładając w to spojrzenie całą moją nienawiść, wściekłość, pogardę i cała resztę emocji które targały mną od jakiegoś czasu.

Wrzasnęłam bardziej z zaskoczenia niż z bólu, kiedy pręt dotknął mojej łydki. Dysząc, spojrzałam wściekle na drugiego z katów, ale ten brutalnie odwrócił moją głowę z powrotem na miejsce.

Co jakiś czas pojawiało się słówko "Dafinierzy" albo "perła", ale nie odzywałam się ani słowem, mimo, że miałam wrażenie, że całe moje ciało było już spuchnięte.

Najgorsza chwila była wtedy, gdy kat, przez pomyłkę, albo i nie przyłożył pręt do rany na udzie. Wrzasnęłam jak opętana, nie pamiętam żebym kiedykolwiek czuła taki ból. Miałam wrażenie, że żywy ogień wchodzi w moje ciało, tak jakby chciał dostać się do mojego wnętrza i spalić mnie od środka.

Później było już lepiej, albo przynajmniej tak mi się zdawało, zaczynałam czuć coraz mniej, straciłam rachubę czasu, ledwo słyszałam powtarzane co jakiś czas pytania. W pewnym momencie, kiedy żelazo ponownie trafiło na jakąś ranę, nie krzyczałam już, po prostu zamknęłam oczy.

...

Moją pierwszą myślą było, że zasnęłam na koniu. Kiedy próbowałam unieść głową, przeszył mnie potworny ból, otwarłam oczy i zorientowałam się, że wiszę na jakimś strażniku, który dzielnie przemierza zawiłe korytarze zamku.

Nagle zalały mnie wspomnienia, przeniosłam wzrok na moją rękę, która wisiała pode mną więc nie musiałam się wysilać, żeby odwrócić głową.

Skrzywiłam się na ten widok. Skóra była popuchnięta i cała w bąblach gdzieniegdzie widać było płytkie rozcięcia spowodowane kilkakrotnym przykładaniem żelaza w to samo miejsce.

Stęknęłam cicho, miałam szczerą nadzieję, że tego typu rany goją się szybko, bo najmniejszy ruch sprawiał mi ogromny ból, nie mówiąc już o tym, że jeśli zostanie mi ten wygląd, zostanę oskarżona o czary. Jeśli oczywiście wrócę do wioski.

Niespodziewanie przypomniało mi się coś, co od początku pobytu na zamku pałętało mi się po głowie, a czułam, że było to bardzo ważne.

I było. Grover.

Jak mogłam zapomnieć o własnym bracie?! Tak zaaferowałam się w sprawę z Alem, że zapomniałam o najważniejszym celu.

On gdzieś tu był, ale gdzie? Czy wtrącili go do lochów, tak jak Ala, czy raczej jest traktowany jako gość specjalny? Moje myśli zaczęły galopować, czy przypadkiem nie pominęłam jakiegoś ważnego szczegółu, gdy nagle strażnik dotarł do ciemnych, kamiennych schodów.

Więc to było tutaj. Pomyślałam z przelotnym zainteresowaniem.

I w tym momencie zauważyłam kolejną przeszkodę. Nie mogli mnie tak po prostu wtrącić do lochu!

Miałam wypuścić Ala, a nie kiblować razem z nim! Zwłaszcza teraz, kiedy dotarło do mnie, że gdzieś tu, jest jeszcze mój brat.

Chciałam protestować, chciałam kopać, gryźć i robić wszystko by tylko uwolnić się od tego żołnierz i móc uciec.

Niestety mimo, całego wysiłku jaki w to włożyłam, zdołałam unieść rękę tylko na kilka centymetrów, zanim spalona skóra nie dała o sobie znać.

Poczułam jak łzy bezsilności spływają po moich policzkach.

Wściekłam się na samą siebie. Już bardziej sprawy zawalić się nie dało.

Mijaliśmy kolejne stalowe kraty umocowane w skale, aż w końcu strażnik zatrzymał się przed jedną z nich i ze szczękiem otworzył kluczem zamek.

Nie zadając sobie trudu zrzucił mnie na ziemię i zamknął za sobą ratę.

Syknęłam kiedy moje obolałe ciało uderzyło o twarde skały. Odwróciłam się na plecy i zaczęłam oddychać szybko. W tamtym momencie całe moje ciało było dla mnie ogromnym ciężarem, bolała mnie dosłownie każda część mnie.

Nie mogłam wytrzymać, myślałam, że zaraz eksploduję, kiedy nagle poczułam chłód na brzuchu.

Wrzasnęłam z bólu, jaki wywołało nagłe zetknięcie czegoś łagodnego z rozgrzanym ciałem. Po chwili ból ustał, rozluźniłam się nieco i otwarłam oczy.

W ciemnościach dostrzegłam sylwetkę Ala, który moczył szmatę w niewielkiej misce z wodą.

Byłam jednak zbyt zmęczona i obolała by odczuć zaskoczenie. Kiedy przyjaciel delikatnie przyłożył materiał do mojej nogi, syknęłam cicho, ale już nie krzyczałam.

Al napotkał moje spojrzenie.

-Co ty tu robisz? - Wysapałam, mimo, że wiedziałam akie to pytanie było głupie.

-Siedzę - Odparł cicho - Pogadamy później.

Przez moment byłam zirytowana takim ignorowaniem mnie, ale kiedy chłodny materiał po raz kolejny dotknął mojego ciała, świat zawirował i nastała ciemność.




Po drugiej stronieحيث تعيش القصص. اكتشف الآن