XXXI

881 158 78
                                    




Ciche słowa Hyungwona z tamtego dnia miały być obietnicą, dzięki której mieli szansę na ponowne podjęcie walki o tę znajomość. W rzeczywistości okazały się one jedynie złudną nadzieją, która miała pomóc Wonho zrzucić z siebie poczucie winy. Nie można zaprzeczyć, że Chae osiągnął swój cel, ale w tym całym planie nie przemyślał jednego- tego, jak bardzo jego milczenie zrani później Wonho. Utracona nadzieja. Zawód bolał zdecydowanie bardziej.

Cisza.

Nie odezwał się nawet słowem, pomimo tak wielu prób skontaktowania się z nim. Wonho nie złamał swojej obietnicy i nadal udawał, że tamto wydarzenie w ogóle nie miało miejsca, a jednak za coś został ukarany i skazany na bycie samotnym. Ktokolwiek wymyślił tę karę. Musiał wiedzieć, że trafi ona prosto w serce Hoseoka, łamiąc je na pół.

Powoli zaczynał rozumieć w jakiej sytuacji się znalazł. Znowu...

-Hyungwon... proszę, ciężko mi- wyszeptał, opierając się plecami o jego drzwi.- Naprawdę się o niego boję.

Dosłownie chwilę wcześniej zadzwonił Minhyuk, a wieści, które mu przekazał były niczym zatruty sztylet, którego draśnięcie powodowało natychmiastowe zatrzymanie akcji serca. Kihyun, ten sam człowiek, który zaledwie dwa dni wcześniej ocierał mu łzy z policzków... Teraz być może nie usłyszy już nawet jego głosu. Był tak bardzo wściekły i smutny zarazem, że to nie jego napadnięto, a takiego anioła jak Kihyun. Życie nie powinno wyglądać w ten sposób.

-On nie umrze, prawda?- Posłał to pytanie w pustkę.

Zaciskając palce na telefonie miał nadzieje, że ten zaraz oznajmi mu przychodzące połączenie. Naprawdę wystarczyłoby tylko kilka krótkich słów, a nawet cokolwiek, by było dobrze, gdyby tylko usłyszał jedno jedyne „żyje". Niestety, i tym razem odpowiedzią była cisza.

-Ja... Naprawdę nie mam już siły, by o ciebie walczyć- szepnął.- Chciałem... nie... Oddałem ci całego siebie, bo chciałem jedynie usłyszeć twój głos, zobaczyć uśmiech i wiedzieć, że wszystko z tobą dobrze, ale... Ty tak naprawdę nigdy nie chciałeś stamtąd wyjść, prawda? Nawet wtedy, kiedy prosiłeś mnie o czas...- Zamilkł słysząc swój łamiący się głos- D...- Zaczął, ale szybko przerwał, by otrzeć spływające łzy.- Dobrze się mną bawiłeś? Fajnie było? Ja... Mi naprawdę zależało, ale ty nie okazałeś się lepszy od tych wszystkich, przez których umierałem każdego dnia.

Nie ma człowieka, który nie miałby swojego limitu. Ten zaś pozwala przyjąć na siebie odpowiednią dawkę cierpienia w danym momencie. Wonho swoją granicę przekroczył w chwili, kiedy siedząc pod drzwiami kolejny raz było mu udowadniane, że znowu był jedynie zabawką. Milczenie Hyungwona i napaść na Kihyuna przelały czarę goryczy, która z każdym dniem coraz bardziej się wypełniała.

Miał ochotę płakać i krzyczeć, bo już bardziej żałosny stać się nie mógł.

-Skoro tak bardzo tego chcesz... Zostawię cię w spokoju.

Mimo wypowiedzianych słów jeszcze przez chwilę nie poruszył się choćby o milimetr. Gdzieś w głębi jego serca ciągle tliła się nadzieja, że Hyungwon w ostatniej chwili poprosi go by został. Niestety to się nie stało. Nie usłyszał ze strony chłopaka choćby zirytowanego westchnięcia.

Bycie zranionym w żadnym wypadku nie upoważniało Hyungwona do takiego zachowania. Wonho miał dziwne przeczucie, że chłopak zapomniał o mocy jaką posiada, jaką każdy człowiek posiada. Naprawdę niewiele potrzeba, by zranić osobę, której na tobie szczerze zależy. I choć Wonho w rzeczywistości sam był sobie winien tego, jak skończył, to obarczył Hyungwona daniem mu złudnej nadziei. Gdyby chłopak ani razu się nie odezwał... Serce na pewno bolałoby znacznie mniej.

Roommate #HyungwonhoWhere stories live. Discover now