CIII

397 88 41
                                    

           

Kiedy tak właściwie zaczęły się te wszystkie problemy...? Kiedy on i jego przyjaciela z panów całego świata stali się jego największymi ofiarami...? Przymykając oczy, stale nawiedzały go wspomnienia utraconego już życia, którym przyszło mu żyć. Był szczęśliwy, potrafił się śmiać i doceniać najdrobniejsze rzeczy... To wszystko zdawało się mieć swój koniec w momencie śmierci Jooheona, niegasnącego nigdy płomienia w sercu stale lodowatego Changkyuna. Wydawało się tak jakby, chłopak odchodząc, zabrał ze sobą całe ich szczęście.

Śmierć partnera Lima wydawała się być właśnie tą poszukiwaną cały czas granicą. Od tamtego momentu kompletnie nic nie było takie samo, a oni... Tak zżyci ze sobą przyjaciele, doświadczali raz za razem coraz to dotkliwszych kar za swoją egzystencję. Poczynając od Changkyuna, przez Minhyuka, aż do niego samego, Hyungwona.

Życie... Nie było sprawiedliwie dla nikogo. Ściskało za gardło, kiedy chcieli wołać o pomoc i rozluźniało swe szpony, gdy mieli łkać z bezsilności...

Tej nocy... Jak wiele, wiele innych. Nie mógł zasnąć, dręczony stałymi obawami, niedomówieniami i... wizjami przeszłości, już dawno zrezygnował z leżenia, uznając je nawet za upierdliwie. O wiele lepszym pomysłem wydawało mu się przeniesienie się na skraj łóżka, do pozycji siedzącej, w ten sposób nie miał chociaż tak dużego poczucia bezsilności.

Ze swoich ciasno splecionych palców przeniósł zmęczone spojrzenie na twarz spokojnie śpiącego chłopaka. Jego włosy były w całkowitym nieładzie, usta lekko rozchylone, nie wspominając już o pozycji w jakiej spał, zajmując znacznie więcej niż połowę łóżka, w którym razem spali. To w jakiś sposób rozmiękczało jego serce, sprawiało, że wargi lekko unosiły się ku górze.

Pośród mroku, w którym się znalazł i w którym miał pozostać już do końca świata, nagle zjawił się jasny promień słońca, który początkowo jedynie ogrzał, a następnie go oślepił, tak by nie mógł dojrzeć żadnych zagrożeń... Tak, by mógł ponownie zaufać, uwierzyć w siebie i wydostać się z tego głębokiego dołu, w którym się znalazł. Ten promień słońca okazał się mieć na imię Shin Hoseok, Wonho, najbardziej uparty chłopak na planecie. Dokładnie pamiętał, kiedy zapukał do pokoju, kiedy pierwszy raz się odezwał i ostatecznie, kiedy to właśnie on, Hyungwon podarował mu jedno ze swoich pierwszych słów, zapisanych na małej, żółtej karteczce, którą nieudolnie podarował wtedy Hoseokowi, łamiąc przy tym wszystkie możliwe zakazy.

Współczuł mu i jednocześnie czuł się winny. To wszystko nie powinno tak wyglądać. Ktoś tak oddany, czuły i piękny powinien zaznać szczęścia, z kimś równie cudownym. Niestety ten ideał uznał, że jego miejsce jest u boku... Kogoś takiego jak Hyungwon, osoby, która już dawno przestała wierzyć, że jest zdolna do czegokolwiek. Nawet do miłości.

A jednak! Za każdym razem, każdym bez wyjątku... Jego serce zdawało się przyśpieszać na każde wyznanie miłości, splecenie dłoni, czy... Pocałunek. Bał się tego co się dzieje, ponieważ doskonale wiedział, kiedy ostatni raz się tak czuł. Nie kochał go... Ale to nie wtkluczało faktu, że to mogło się w każdej chwili zmienić, bo jak długo mogło opierać się roztrzaskane serce,  kiedy Hoseok z każdym dniem, dokłada wszelkich starań, by zostało one złożone swojej pierwotnej postaci? Niedługo.

Skąd miał mieć pewność, że ostatni scenariusz się nie powtórzy? Skąd miał wiedzieć, czy Hoseok również go nie zostawi, jeżeli zrobi się zbyt trudno... Ostatnim razem również myślał, że to niemożliwe, a jednak... Stało się. Miłość nie jest wieczna i kiedyś się wypala. Związek, w którym już od samego początku wyczekuje się jego końca, nie ma najmniejszego sensu, a właśnie w ten sposób postępuje Hyungwon. Choć związek jego i Hoseoka nawet nie istnieje, to Chae już wyczekuje jego końca, przygotowując się na kolejny cios.

Roommate #HyungwonhoWhere stories live. Discover now