XC

489 85 87
                                    

Otwierając oczy, nie dostrzegł go, jego uśmiechu, czy błyszczących pomimo zmęczenia tęczówek.

To nie była żadna iluzja, czy zwykły koszmar, z którego dało się wybudzić, bo... Naprawdę opuścił Kihyuna, swoją pierwszą i ostatnią miłość. To było ich tragiczne przeznaczenie, by kochać się jak szaleńcy i tęsknić za sobą jak oni.

Świat po opuszczeniu malutkiego mieszkanka, do którego zdążył się tak przyzwyczaić... Wyglądał zupełnie inaczej i w niczym nie przypominał porzuconej codzienności. Dresy i stara koszulka Kihyuna, którą Minhyuk sprawnie sobie zawłaszczył, zbyt szybko zostały zamienione na garnitur z ciasno zawiązanym krawatem pod szyją, a poranne kłótnie o toaletę wydawały się jedynie miłym wspomnieniem w porównaniu z herbatkami w towarzystwie osób, które znajdowały się wysoko na liście śmierci, którą sporządzał każdego dnia Lee.

Życie... Okazywało się naprawdę straszne, jeżeli nie było w nim Kihyuna.

Nie było nawet sensu ukrywać tego, że w drodze z domu do siedziby firmy, kazał kierowcy mijać WSZYSTKIE miejsca, w których Kihyun pracował lub pracuje nadal, a przez to czas przejazdu niezwykle się wydłużał, ale... Lee tak naprawdę nie dbał o coś tak błahego, jeżeli tylko nadarzała się okazja, by choć na ułamek sekundy móc dostrzec twarz Yoo, upewnić się, że wszystko u niego w porządku... Że się trzyma.

Jednak... Nawet jeżeli Minhyuk powtarzał tę czynność niemalże codziennie, to ani razu jego gorące modlitwy nie zostały wysłuchane. Kihyuna po prostu nie było, a to wpędzało Minhyuka w coraz większy obłęd, przez który coraz częściej sięgał po stare praktyki.

-Przypomnisz mi, dlaczego tak często muszę oglądać twoją mordę?- Warknął, naprawdę wściekły.

Changkyun, jakby zaintrygowany, spojrzał na swojego rozmówcę, zza okularów.

-Przeszkadzam ci w czymś?- Zapytał, zamykając teczkę, której zawartość przeglądał już w momencie, w którym Minhyuk wszedł do swojego biura.

-Wyobraź sobie, że tak - powiedział, odchylając się na fotelu.

-Przecież nic ci nie robię - zmarszczył brwi.

-Oddychasz - odrzekł łaskawie. - To mi wystarcza.

-Jesteś dzisiaj wyjątkowo cięty...- Zauważył ostrożnie. - Stało się coś? Nadal nie wiesz co u Kihyuna?- Zapytał, szczerze zainteresowany.

-A ty wiesz co u Jooheona?- Warknął.- A no tak... On przecież nie żyje - prychnął, kładąc nogi na masywnym biurku. - Chcesz dalej kontynuować tą wymianę zdań?

Uśmiech, który Lim dotąd dzielnie trzymał na twarzy... Momentalnie znikł, pozostawiając po sobie jedynie smutek.

Minhyuk przeginał i to było oczywiste, ale... Bez Kihyuna nie było kogokolwiek kto mógłby go kontrolować, czy chociażby pomóc zmagać się z tą frustracją. Te wszystkie zadania należały właśnie do Yoo. Tylko on wiedział, jak walczyć z tym demonem znajdującym się głęboko w Minhyuku, a który coraz częściej zdawał się z niego wychodzić.

Jeżeli by się tak zastanowić, to Yoo był tym wszystkim, co Lee miał dobrego w sobie. Utrata Kihyuna jest niemalże równoznaczna z utratą połowy siebie.

-Czasami jesteś bezczelny, wiesz? - Zaczął cicho, Lim. - Jesteś zdrowo walnięty, czysty psychopata - kontynuował. - Ale dobrze... Chciałem ci tylko pomóc, choć tak odrobinę, na tyle ile mogę - mówił urażony, odjeżdżając w kierunku drzwi. - Śledziłem tego twojego...- Poinformował, znajdując się już przy drzwiach. - W teczce masz wszystko czego się dowiedziałem, radziłbym ci tam szybko zajrzeć...

Roommate #HyungwonhoWhere stories live. Discover now