LXXV

593 114 25
                                    

Życie było ciężkie i niesprawiedliwe, a każdy włożony trud natychmiastowo nagradzało stosowną ilością cierpienia i wyrzeczeń... Z każdym kolejnym dniem dociskało jego zmęczone ciało coraz bardziej do ziemi, niekiedy sprawiając, że wycieńczony organizm nie miał wystarczająco siły, by wstać z łóżka, a jednak padł dalej do przodu w tej swojej beznadziejności. Miał cel, ale czy aby na pewno realizował go w dalszym ciągu?

Czy życie, które w ostatecznym rozrachunku było jego największym przeciwnikiem, pozwalało mu go realizować?

-Słyszałem, że masz chorą matkę- jego głos, niczym sztylet ciął ciszę, lekki uśmiech był bardziej przerażający niż wszystkie groźby jakie były mu znane.- Jej leczenie jest bardzo kosztowne- mruknął z podziwem. - Twój tatuś musiał mocną ją skatować.

Changkyun... Znał go, a raczej powinien go znać. Chłopak teraz patrzył na niego intensywnym wzrokiem, uśmiechając się zaczepnie. Jego obecność tutaj, czy gdziekolwiek indziej, nigdy nie była dobrą wróżbą, ponieważ ten chłopak, który już został skrzywdzony... Teraz krzywdził innych. Stracił serce, więc jak mógł je okazać innym?

-Zepchnął ją ze schodów- powiedział spokojnie.

-Słucham?- Zmarszczył brwi.

-Mój ojciec zepchnął moją matkę ze schodów- mówił z przymkniętymi oczami.

-Och -mruknął. - To wiele wyjaśnia.

-Przyszedłeś tutaj tylko po to, żeby mówić o mojej sytuacji rodzinnej?

-Tak- spoważniał. - Przez ciebie i Minhyuka, zostałem wciągnięty w sprawę, od której chciałem się trzymać daleko.

-Nie rozumiem- powiedział szczerze.

-Ty i Minhyuk... Nie uważasz, że pora najwyższa to skończyć? -Zaczął ostrożnie. -Nie zrozum mnie źle, nic do was nie mam, ale... Chcesz czekać, aż przez was ktoś jeszcze ucierpi?

Shownu siedzący w drugim końcu sali wcale nie pomagał mu w zachowaniu spokoju, a nawet przeciwnie. Jego intensywny wzrok z każdą chwilą coraz bardziej podnosił mu ciśnienie, a fakt, że ma jakieś powiązania z Limem... To tworzyło niezwykle wybuchową mieszankę, o której Kihyun w chwili obecnej wolał nie myśleć. Toczył właśnie pojedynek, od którego wyniku może wiele zależeć.

-Masz na myśli Hyungwona, prawda?-Zapytał ostrożnie. - Jego i Wonho.

Changkyun zmarszczył brwi, ewidentnie zdziwiony, co jedynie potwierdzało wersje Shownu, z którym spotkał się zaledwie kilka dni temu, późno w nocy. Wtedy chłopak chciał ostrzec go przed możliwym ruchem ze strony Lima i jak widać faktycznie tak było, ale... Czy było się z czego cieszyć? Osoby, które nie powinny znać miejsca zamieszkania Hyungwona, poznały je zbyt łatwo.

-Jestem pod wrażeniem- kiwnął głową z uznaniem. - Tak, chodzi mi o Hyungwona i jeżeli mam być szczery, to chodzi mi tylko o niego- urwał, rzucając krótkie spojrzenie swojemu pielęgniarzowi. - Nie zrozum mnie źle... Naprawdę nie mam nic do ciebie, wydajesz się być miły i opiekuńczy, ale... Pogrążę cię, jeżeli będę musiał w ten sposób uratować Hyungwona, rozumiesz?

-W dalszym ciągu chcesz być potworem, co?- Powiedział smutno.

-A myślisz, że mam inne wyjście z tej sytuacji?- Warknął. - Myślisz, że nie bolą mnie te wszystkie spojrzenia kiedyś się gdzieś pojawiam? Naprawdę chciałbym to zmienić, ale niektórych rzeczy się po prostu nie da, więc radzę ci pamiętać, że jestem szalony.

-Nie jesteś szalony... Rozumiem, że martwisz się o jedynego przyjaciela, który ci został.

-Nic nie wiesz...- Warknął. - To, że cię ostrzegłem możesz uznać za moją dobrą wolę, ale... Naprawdę radze ci to skończyć- uspokoił się nagle. - Przynajmniej będziesz mógł kogoś uratować, zamiast ciągnąć wszystkich na dno.

Roommate #HyungwonhoWhere stories live. Discover now