Rozdział 003

732 33 2
                                    

Następnego dnia Maeve miała poczekać w pokoju, kiedy Jonathan wyszedł. Dziewczyna schowała swoją torbę pod łóżko i wyskoczyła przez okno. Okrążyła dom, zanim zadzwoniła dzwonkiem do drzwi. Poprawiła swój golf, czekając cierpliwie.

Jonathan nacisnął klamkę zdezorientowany. Maeve stała przed drzwiami z uśmiechem. Chłopak spojrzał spanikowany w stronę kuchni.

- Kto to? - zapytała jego mama.

- Poczekaj! - zawołał Jonathan, wychodząc do Maeve, zanim zamknął za nimi drzwi. - Co ty robisz? - zapytał szeptem. - Miałaś poczekać.

- Pomyślałam, że to będzie lepsze niż ukrywanie się w szafie. Twoja mama będzie wiedziała, że istnieje, ale nie będzie wiedziała, że nocuje, więc nie będzie zdziwiona jak nas zobaczy na mieście. - szepnęła Maeve. - To jest dobry pomysł.

Zanim Jonathan mógł odpowiedzieć, jego mama otworzyła drzwi wejściowe. Zobaczyła Jonathan'a pochylonego w stronę Meave.

- Przepraszam - powiedziała szybko, chcąc zamknąć drzwi, a na jej twarzy było widać, że niedawno płakała.

- Mamo to nie tak - powiedział Jonathan. - Maeve tylko zaoferowała pomóc mi z plakatami.

- Naprawdę? - zapytała pani Byers, przykładając rękę do piersi. - Dziękuję - powiedziała rozczulona.

- To naprawdę nic takiego - Maeve potrząsnęła głową, nie przyzwyczajona do płaczącej osoby.

- Może wejdziesz jeszcze na jajecznicę? 

- Jajecznicę? - Maeve zmarczczyła brwi nie wiedząc co to jest. W labolatorium dostawała tylko kanapki i wodę. - Nie dziękuję. Nie mogę jeść jajecznicy.

- Skaza białkowa? - pani Byers odsunęła się w drzwiach, wpuszczając nastolatków do środka. 

- Tak - Maeve pokiwała głową, nie do końca wiedząc co potwierdziła. 

Maeve usiadła przy stole naprzeciwko pani Byers, a Jonathan pomiędzy nimi, jedząc swoją porcję. Joyce liczyła pieniądze, kiedy usłyszeli dzwonek do drzwi. Joyce szybko wstała z miejsca otwierając drzwi. Mężczyna wszedł do środka zdejmując kapelusz. Szeryf. Jonathan i Maeve spojrzeli na siebie nerwowo, również wstając ze swoich siedzeń. 

- Cholera Hopper, czekamy sześć godzin. Sześć! - zdenerwowała się Joyce.

- Przyjechałem tak szybko jak to możliwe - wymamrotał Hopper. - Musicie mi zaufać. Szukaliśmy całą noc aż do Cartersville. 

- I co? - zapytała Joyce z nadzieją w głosie. 

- Nic - Hopper pokiwał głową. Joyce schowała twarz w dłonie z płaczem. - Flo mówiła, że ktoś dzwonił. 

- Ta - westchnęła, pokazując Hopperowi drogę do telefonu. 

- Burza go przysmaliła - wetchnął policjan. Maeve założyła ręce na piersi, bacznie go obserwując. Miała swoje podejrzenia do tego, co mogło stać się z małym Will'em, ale na tem moment wszyscy mogli uznać ją za szurniętą. 

- Burza? - zapytała Joyce. - I to nie wydaje ci się dziwne?

- Owszem. 

- Można namierzyć kto dzwonił - powiedziała Maeve. 

- To tak nie działa - powiedział Hopper. Maeve tylko skinęła głową, wiedząc dokładnie, że w labolatorium właśnie tak robią. 

- Jesteś pewna, że to był Will? Flo mówiła, że słyszałaś oddech. 

- Tak, ale to był on. To był Will. Był przerażony, a potem coś... 

- To pewnie tylko jakiś dzieciak robiący sobie żarty.

- Jak? - zapytał Jonathan. 

- Było o was w telewizji. Różni idioci chodzą po świecie. Fałszywe tropy, żarty... - Hopper zaczął tłumaczyć.

- To nie był żart - wtrąciła Joyce, tracąc cierpliwość. - To był Will. Może trochę mi zaufasz!? Myślisz, żę zmyślam? 

- Przechodzisz trudny okres.

- I myślisz, że nie poznam oddechu syna!? Ty nie poznałbyś córki!? 

Hopper spojrzał na nią zraniony, odchodząc na bok. Maeve sprawdziła jego umysł i spojrzała na Joyce zdezorientowana. Jego córka nie żyła. 

- Loonie oddzwonił? - zapytał Hopper, odwracając się spowtrotem w stronę Joyce. 

- Nie - westchnęła kobieta. 

- Za długo to trwa. Pojadę go sprawdzić. - oznajmił Hopper zanim wyszedł. 

Jonthan wybiegł zaraz za nim,  Maeve niepewnie objęła Joyce ramionami. 

Pink Roses |Jonathan ByersWhere stories live. Discover now