Rozdział 008

544 29 8
                                    

Maeve siedziała na krześle naprzeciw Nancy, chcąc się rozpłakać. Jonathan położył rękę na jej kolanie, żeby ją uspokoić. 

- Wszystko będzie dobrze Maeve - zapewniła zmartwiona Nancy.

- Jasne, że tak - parsknęła Maeve. - Jeśli, któryś z was tutaj nie przyjdzie, przysięgam, że rozwalę te lustro i dokończę to, co zaczęłam rok temu - oznajmiła, patrząc wyzywająco w stronę kamery w rogu pomieszczenia.

Kilka sekund później do pokoju wszedł jakiś mężczyzna. Maeve spojrzała na niego zirytowana, a Jonathan i Nancy podnieśli się ze swoich siedzeń. 

- Może się przejdziemy, co Maeve? - zapytał.

- Nie traktuj mnie jak dziecko - parsknęła dziewczyna, wycierając nos od krwi. Weszła głęboko w umysł doktora Owensa, żeby dowiedzieć się, czy chciał ją zamknąć.

- Zakładam, że teraz pójdziesz za mną - oznajmił. Maeve przewróciła oczami, odsuwając krzesło z głośnym szurnięciem. - ''Naukowcy mają na koncie wiele pomyłek''. George Sarton. - zacytował Owens, kiedy wyszli na korytarz. - Wiecie kto to jest? Wiem, że ty wiesz  - mężczyzna machnął ręką w stronę Maeve. - Ale to nie istotne. Rzecz w tym, że naprawiliśmy nasze błędy. 

- Błędy? - zapytała zirytowana Nancy. - Zabiliście Barb! 

- Mnóstwo błędów, ale ludzie którzy je popełnili, ci odpowiedzialni za sprawę Will'a o Barb już odeszli. Słusznie, czy nie, ale powierzono mi zaprowadzenie tutaj pożądku. Nie uda mi się to bez waszej pomocy. - Maeve parsknęła śmiechem, słuchając jego gadania.

- Po prostu chcesz, żeby się przymknęli - dziewczyna przewróciła oczami.

- Twarda się zrobiłaś, kiedy zaczęłaś się z nim spotkać, że już tak przy tobie chodzi bez słowa?

- Zabawne - powiedziała sarkastycznie Maeve, wciąż trzymając się blisko Jonathan'a. To nie on trzymał się jej.

- Nancy chcesz zobaczyć co naprawdę zabiło Barb? - zapytał Owens. Weszli do jakiegoś pomieszczenia. - Teddy, przyprowadziłem ci widownię i honorowego gościa, nie masz nic przeciwko? 

- Im więcej tym lepiej - odpowiedział Teddy. 

Owens wskazał na szybę. Nancy, Maeve i Jonathan spojrzeli w tamtą stronę. Było to przejście takie jak rok temu w lesie, tylko kilkanaście razy większe, z tego co było wiadać. 

- To jest duży błąd - oznajmił Owens. - I problem w tym, że nie możemy go naprawić. Możemy natomiast zapobiec jego rozprzestrzenianiu. To jest jak z wyrywaniem chwastów. Ale załóżmy na moment, że jakieś obce państwo, powiedzmy Sowieci... Gdyby się o tym dowiedzieli, to myślicie, że uznaliby to za błąd? Co gdyby to skopiowali? Im więcej uwagi na siebie ściągniemy, jeśli więcej ludzi jak Hollandowie poznali prawdę, to tym bardziej byłoby prawdopodobne. Dlatego muszę powstrzymać rozprzestrzenianie się plotki. Jak te chwasty. Wszelkimi sposobami. - jakiś mężczyna wszedł do pomieszczenia i zaczął podpalać pnącza. - Rozumiemy się teraz.

- Grozisz nam teraz, co? - parsknęła Maeve.

- Nie powinnaś zadawać takich pytań, wydajesz się rozeznana jeśli chodzi o grożenie ludziom, Maeve. 

- Nawet nieźle ci wyszło. Przynajmniej nie użyłeś typowego, zamknijcie ryje, albo was zabiję. Podobało mi się - dziewczyna zmarszczyła nos, patrząc na pnącza wijące się z bólu zadanego przez ogień.

- Teraz wydajesz się rozgadana, ale jakbym przypominał ci Brennera w jakimkowiek aspekcie, to znalazłabyś drogę do swojego byłego pokoju z zamkniętymi oczami i zakluczyła od środka. Nie zagłębiajmy się w to i ciesz się wolnością. Odprowadź ich - Owens skinął palcem na jakiegoś typka.

Jak tylko wyszli na zewnątrz, Jonathan odzyskał swoje kluczyki. Maeve szybko wskoczyła na miejsce pasażera i zapięła pasy. Jonathan odpalił samochód, szybko odjeżdżając. Maeve oparła głowę o szybę i pogrążyła się w swoich myślach. Jonathan spojrzał na nią ukradkiem, nie wiedząc jak ją pocieszyć.

Pink Roses |Jonathan ByersWhere stories live. Discover now