Rozdział 005

339 37 2
                                    

Maeve krążyła po salonie, myśląc nad ich sytuacją. Joyce była na Alasce, nie odbierała telefonu. Byli bez samochodu z umiarkowaną ilością pieniędzy na taksówki, a Argyle musiał pracować.

Samochód podjechał na podjazd więc wszyscy szybko wybiegli z domu. Dwóch mężczyzn i kobieta wysiedli z samochodu. Maeve zacisnęła szczękę zdenerwowana, wpuszczając ich do środka.

Hawkins ponownie było w niebezpieczeństwie z tego co powiedziała kobieta, a mówiła prawdę. El pojechała z Owensem, żeby odzyskać swoje moce dla dobra sprawy, a Jonathan, Will i Mike musieli zostać w domu do końca procesu.

- Eleven poprosiła również, żebyś była przy niej podczas tego procesu, Maeve - powiedziała kobieta, a Maeve poczuła, że jej bańka mydlana właśnie doszczętnie pękła.

- Na testach? - Maeve zapytała, krzyżując ręce, żeby ukryć drżące ręce.

- Dokładnie. Doktor Owens to zaleca, więc nie masz tutaj wielkiego wyboru. Idź spakować torbę.

Otępiała Maeve wstała z kanapy, a każdy kolejny krok był co raz cięższy do wykonania. Jonathan zamknął za nimi drzwi od pokoju, kiedy jego dziewczyna usiadła na łóżku, chowając twarz w dłoniach.

- Wszystko się ułoży - Jonathan zajął miejsce obok niej.

- Nie mów tak - wyszeptała Maeve. - Zawsze wszystko się układa na pół roku, a później jest jeszcze gorzej.

- Więc zostań ze mną - Jonathan objął Maeve ramieniem. Dziewczyna tylko parsknęła, wyciągając torbę z pod łóżka.

- Kiedy mówią, że jest zalecane, znaczy, że albo pójdę grzecznie, albo założą mi elektryczną obrożę, którą mają w bagażniku. To wciąż są ludzie z laboratorium, Jonathan.

Jonathan nie powiedział nic więcej, tylko przyciągnął Maeve do siebie w szczelnym uścisku. Dziewczyna położyła głowę na zagłębieniu jego szyi, pociągając nosem. Jonathan pocałował ją w czubek głowy, nie chcąc wypuszczać jej ze swoich ramion.

- Kocham cię - wyszeptał chłopak.

- Ja ciebie też.

- Czas jechać - kobieta weszła do pokoju bez pukania.

Maeve chwyciła swoją torbę bez słowa, wycierając mokre policzki. Szybko zgarnęła koszulę z łóżka Jonathan'a, upychając ją w torbę, której nie zdążyła wypakować po przyjeździe.

Po drodze do samochodu dziewczyna minęła zdenerwowanego Mike'a i zrozpaczoną twarz Will'a. Drugi chłopak szybko do niej podbiegł, przytulając ją mocno i wcisnął jej coś do kieszeni bluzy.

- Będę tęsknić - szepnęła Maeve, odrywając się od niego.

Kiedy wsiadła do tyłu samochodu, kobieta zatrzasnęła drzwi na klucz, jakby miało jej to jakoś pomóc. Maeve tylko oparła głowę o szybę, patrząc na Jonathan'a stojącego w drzwiach.

To nie było fair. Maeve i El walczyły z Upside Down już trzy razy. Teraz powinna być ich kolej na szczęście w normalnym życiu. W liceum, w college'u. W Kalifornii, w Nowym Jorku. Gdziekolwiek. Teraz powinna być ich kolej na martwienie się tylko ocenami, a nie ratowaniem świata. Jedyne miejsce w jakie powinna jechać teraz Maeve była plaża.

Na to zasługiwały. Nie zasługiwały na to, żeby co pół roku wpychać je pod pociąg, oczekując, że wszystkich uratują, bo to nie było ludzkie. Nic co działo się w laboratorium nie było ludzkie. Traktowano je jak zwierzęta pod hasłem większego dobra i, żeby uchronić świat przed komunistami. To wszystko było gówno warte.

Maeve nie uważała, że po tym wszystkim puszczą je wolno, a nie była gotowa się z tym pożegnać. Trzy lata wolności. Dwa lata z Jonathan'em. Trzy lata jako normalny człowiek w błoto.

Agentka prowadząca samochód patrzyła w tylne lusterko z lekkim niepokojem jak wyraz twarzy Maeve zmienia się z rozpaczonego w zdegustowany i na końcu we wściekły, przez który zaczęła ciężej oddychać, zaciskając ręce na kolanach.

Pink Roses |Jonathan ByersWhere stories live. Discover now