Rozdział 011

604 25 0
                                    

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że Nancy zaczęła stepować - parsknął Jonathan, otwierając drzwi od domu.

- Nauczyłam się tego jak miałam z dziesięć lat - Maeve podrapała się po nosie z uśmiechem. 

Zawsze uwarzała, że jej moc była dość niezła i mogła robić to co chciała z wyznaczonymi ludźmi, ale nigdy nie patrzyła na to z zabawą. Było to zmuszenie człowieka do odpuszczenia własnej woli i poddania się jej. Nic zabawnego, nawet jeśli ktoś nagle zamienił się w akrobatę. Jednak wiedziała, że Jonathan potrzebował wytchnienia, więc nic nie powiedziała, zbywając wszystko uśmiechami. Nancy również była tym rozbawiona, mino, że to ona została zmuszona. 

Nastolatkowie zatrzymali się w wejściu, widząc Lonnie'go i Joyce razem na kanapie. 

- Co się dzieje? - zapytał Jonathan po krótkiej pauzie na przetrawienie tego widoku. 

- Cześć dzieciaki - Lonnie machnął ręką. Maeve spojrzała na niego krytykująco, od razu wiedząc po co przyjechał. Lonnie odwrócił wzrok, czując się odkryty, ale nie wiedząc dlaczego.

- Twój tata będzie dzisiaj nocować na kanapie - wyjaśniła Joyce. 

- Zostanę tak długo jak będzie trzeba - zadeklarował, sprawiając, że Maeve przewróciła oczmi. Jonathan podszedł po ściany zakrytą plandeką i odsłonił ją. - Tym się nie przejmuj. 

- Mamo czy wrócił ten potwór, którego widziałaś? - zapytał Jonathan. 

- Jonathan. Nie - Lonnie pokiwał głową. Jonathan spojrzał na Maeve zirytiwany, a dziewczyna skinęła agresywnie głową w stronę Lonnie'go. - Będę udawał, że tego nie widziałem. 

- Możemy porozmawiać? Sami?

Jonathan i Lonnie wyszli a Maeve usiadła obok Joyce na kanapie. 

- Dziękuję Maeve - westchnęła kobieta, opierając się o kanapę. 

- Za co? - zaptała niezręcznie nastolatka.

- Jesteś tutaj dla Jonathan'a i wspierasz go w tych chwilach... On może w to nie wierzy, ale jeszcze uda mi się sprowadzić Will'a do domu. Ja wiem, że on tam jest. 

- Pani Byers... - zaczęła Maeve.

- Możecie teraz wszyscy myśleć, że jestem walnięta i oszalałam do końca, ale ja wiem, że on tam jest. Nawet jeśli miałabym włączyć w to jakieś inne wymiary i nawet supermoce. Matka powinna zrobić wszystko, żeby jej dziecko było bezpieczne. 

W tamtym momenie obie Maeve i Joyce miały łzy w oczach. Joyce była zdeterminowana, żeby mimo wszystko odnaleźć swojego syna, wiedząc na jak szurniętą wychodziła, a Maeve pomyślała o swoich rodzicach. Bardzo szybko i bez walki oddali Maeve do Brennera, dostali zapłatę, żeby powiedzieć wszystkim o narodzinach zmarłego dziecka, a kilka lat pózniej kulkę w łeb, kiedy Terry Ives zaczęła sprawiać kłopoty. Tak dla pewność, że się do niej nie przyłączą. W gazecie wszystko zostało opisane jako wspólne samobójstwo małżeństwa, którzy nie mogli dalej żyć z myślą, że ich córka nie żyje. Zostali pochowani razem z ''Maeve''.

- Pani Byers... - powiedziała cicho Maeve, chwytając rękę kobiety. - Wierzę pani. - oznajmiła, a jedna łza spłynęła jej po policzku. 

Joyce przyciągnęła Maeve do uścisku, chcąc ją pocieszyć.

- Naprawdę się cieszę, że ktoś w końcu rozumie - westchnęła Joyce, kładąc ręce na plecy Maeve.

- Oczywiście - dziewczyna pokiwała głową, wycierając łzy kciukiem.

- Chciałbym się położyć - chrząknął Lonnie, wchodząc do salonu.

Joyce pokiwała głową wychodząc, a Maeve ruszyła zaraz za nią. Lonnie złapał ją za nadgarstek, patrząc wyzywająco w oczy, a zirytowana dziewczyna nadepnęła na jego stopę, żeby ją puścił.

Maeve weszła do pokoju Jonathan'a, który siedział na łóżku z twarzą w dłoniach.

- Znajdziemy go - zapewniła Maeve, kładąc rękę na jego ramię.

- Mam nadzieje. - odpowiedział Jonathan.

Pink Roses |Jonathan ByersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz