Rozdział 022

521 32 14
                                    

Maeve założyła nogę na nogę, pochylając się do przodu z kpiącym uśmiechem. Pierwsze pojazdy zaczęły opuszczać terytorium nie działającego już labolatorium. Nagrania doszły do gazet i wszystkie z nich o tym napisały. Labolatorium zostało zamknięte w mniej niż miesiąc, nie mogąc wytrzymać wszystkich pytać i oskrarżeń, nikt ich już nie wspierał. 

Dziewczyna pomachała do jednego z mężczyzn, który wystawił jej i Murray'owi środkowy palec. Maeve unioła brew, sprawiając, że mężczyzna odwrócił się w ich stronę z uśmiechem, machając żywiołowo. Murray parsknął śmiechem, a Maeve ponownie oparła się o krzesło, oserwując inne samochody.

- Jak z tobą i kochasiem? - zapytał Murray, biorąc łyka herbatki z termosa. Maeve zachłysnęła się swoim piciem.

- Przepraszam? - powiedziała, wycierając oczy. 

- Nie musisz - uśmiechnął się sarkastycznie Murray. - Nie wierzę, że nadal jesteście ''przyjaciółmi'' po tym co powiedziałem.

- Jesteśmy. To nic nie zmieniło. Po prostu postanowiliśmy cię olać - Maeve wzruszyła ramionami.

- Kłamiesz? - zapytał Murray ze swoim uśmiechem.

- Możliwe - Maeve ponownie wzruszyła ramionami zanim wzięła łyka swojej herbaty. - Idę już. O piętnastej jest pogrzeb Barb.

- Przekaż rodzicom moje kondolencje czy coś. 

- Jasne. Dzięki za herbatę. 

- Cokolwiek - Murray machnął ręką ze śmiechem robiąc zdjęcie mężczyźnie zamykającemu bramę. Maeve pokiwała głową rozbawiona, odchodząc. 

Śmierć Barb, jak i również Bob'a, którego zabiły Demodogi wytłumaczono wyciekiem toksycznych chemikaliów. Rodzice Barb byli zdruzgotani, kiedy się dowiedzieli, ale jakaś część ich umysłu była uwolniona od wiecznego zamartwiania się co się działo z ich córką. 

Maeve podeszła pod dom Byersów, który był najbliżej i zapukała do drzwi. Joyce otworzyła, po czym szybko wróciła do kuchni, zbliżały się święta, a ona zaczęła próbować nowych rzeczy. Maeve poszła do pokoju Jonathan'a, który próbował zawiązać krawat. 

- Nigdy się nie nauczysz - dziewczyna przewróciła oczami. - Daj to. - Jonathan westchnął podchodząc do Maeve.

- Jak się w ogóle nauczyłaś?

- Typek z pracy często miał uroczyste wizyty u rodzców, więc czasami mu pomagałam, kiedy Ronnie się nie chciało - Maeve wzruszyła ramionami, poprawiając krawat, żeby wyglądał równo.  - Gotowe.

- Dziekuję - uśmiechnął się Jonathan, całując Maeve w czoło. Dziewczyna przewróciła oczami, ukrywając uśmiech. - No co? - zaśmiał się chłopak.

- To było takie oklepane.

- To też? - zapytał całując ją w nos.

- Też.

- Jeśli, chcesz, żebym pocałował cię w usta, to po prostu to powiedz - zaśmiał się, odsuwając się delikatnie.

Maeve spojrzała na niego zrezygnowana, zanim pociągnęła go za krawat, przyciągając do siebie. Całowali się przez jakiś czas, a dłonie Jonathan'a znalałzy drogę do zapięcia koszuli Maeve.

- Nie - dziewczyna odsunęła go powolnie. - Musimy jechać po Nancy i na pogrzeb.

- Musimy? - westchnął Jonathan.

- Już jej obiecałam, daj spokój - Maeve poprawiła fryzurę Jonathan'a. - Za jakiś czas w końcu zda prawo jazdy.

- Oby - zaśmiał się chłopak, prostując krawat. 

Maeve poprawiła szminkę i oboje wyszli z pokoju. Szli do wyjścia, kiedy zatrzymała ich Joyce,

- Jonathan czekaj - rozkazała.

- Mamo, Nancy nas rozstrzeli - westchnął chłopak.

- Szminka - oznajmiła, wycierając mu usta. Maeve spojrzała w podłogę, próbując się nie zaśmiać. - Już. Jedźcie bezpiecznie. 

- Będziemy - Maeve kiwnęła głową, chwytając swój płaszcz z wieszaka. 

Pink Roses |Jonathan ByersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz