Rozdział 66 cz.2

238 21 9
                                    

Za każdym razem po przeczytaniu listu wybuchałam płaczem, a krokodyle łzy lały się strumieniem po rozgrzanych policzkach. Dzisiejszy dzień nie stanowił wyjątku. Wraz z ciężkim wydechem schowałam notatkę do koperty, w której ją otrzymałam i odłożyłam na stałe miejsce. Przyłożyłam drżące się kończyny do klatki piersiowej i zaczęłam wykonywać subtelne manewry na boki, powodując kołysanie się całego ciała na pościelonym łóżku. Zużywszy całe opakowanie chusteczek zamknęłam spuchnięte powieki. Zasnęłam niepostrzeżenie. Sny ze skomplikowaną i wartką fabułą dręczyły mnie wyłącznie o nocnej porze. Popołudniowe drzemki obfitowały w dosłowną nicość. Dostrzegałam jedynie czarną niczym smoła pustkę, w którą zagłębiałam się coraz bardziej z każdą upływającą minutą snu. Ostatnimi czasy była to dla mnie jedyna okazja na relaks i tymczasowe zapomnienie, wyciszenie. Niestety, te błogie momenty subiektywnie trwały dla mnie zaledwie kilka sekund, choć potrafiłam tak przespać nawet cztery godziny. Obudził mnie mocny uścisk ramienia, któremu towarzyszył niski ton głosu wołający po cichu moje imię. Obraz w dalszym ciągu był zbyt niewyraźny, abym mogła zidentyfikować osobę siedzącą tuż obok. Złapanie ostrości było czynnością wymagającą większych zasobów poznawczych niż jakimi obecnie dysponowałam.

– Hej, Clarke – wyszeptał przyjemny męski głos, tym samym kończąc moją senną sielankę na amen. – Wybacz, że cię budzę, ale nie chcę, żebyś spóźniła się na wizytę – wyjaśnił Lincoln. Nawet robiąc rzecz, o którą go wcześniej prosiłam starał się usprawiedliwić swoje działania. A przy tym wszystkim używał głosu, który idealnie nadałby się do kołysanki.

– Ach, no tak – zareagowałam automatycznie. Podniosłam się dosyć mozolnie, przypomniawszy sobie o czekającym mnie spotkaniu z terapeutą. Odczekałam chwilę zanim czarne kropki zniknęły z pola widzenia. Oparłam głowę na jego ramieniu nim zyskałam pewniejszą równowagę. – Już, już – dodałam, unosząc ramiona w górę, celem przeciągnięcia się. Swoim ziewnięciem zaraziłam towarzysza, który przywitał mnie opiekuńczym uściskiem, jak już oprzytomniałam. Jego nieogolona bródka podrażniła nieco moją skórę, dlatego w ramach zemsty dodałam uszczypliwy komentarz odnośnie kilkudniowego zarostu. Na moją uwagę zareagował śmiechem. Najwyraźniej jego dziewczynie również nie przypadł do gustu ten eksperyment wizerunkowy.

Nie tracąc więcej czasu zeszliśmy po schodach i skierowaliśmy się ku głównym drzwiom wyjściowym. Gdy zakładałam buty wywiązała się między nami niewiele znacząca wymiana zdań. Takie zwykłe gadanie o głupotach, by przerwać nastałą ciszę. Z tej krótkiej konwersacji dowiedziałam się co wraz z Octavią zajadali w ramach obiadu. Otrzymałam również propozycję wspólnego spędzenia wieczoru, jednak byłam zmuszona odmówić. Nawet maślane oczy przyjaciela nic nie zdziałały. Miałam inne plany, których nie zamierzałam zmieniać nawet dla mojej ulubionej pary. Za to wprosiłam się na jutrzejszy obiad, skoro Lincoln będzie serwować krewetki w panierce z sosem słodko-kwaśnym nie mogłam pozwolić, aby taka okazja uciekła mi sprzed nosa. Kiedy temat jedzenia się wyczerpał podgłośniłam radio aż poczułam jak basy w samochodzie zaczęły pracować. Tym sposobem muzyka towarzyszyła nam, dopóki Lincoln nie wysadził mnie na parkingu w pobliżu miejsca docelowego.

Pożegnawszy się z przyjacielem weszłam do niewielkiego budynku, w którym znajdował się gabinet psychoterapeutyczny. Zdobyłam się na lekki uśmiech w stronę asystentki siedzącej za biurkiem. Musiała już mnie kojarzyć z twarzy, bowiem nie zaczepiła mnie, aby zapytać do kogo i na którą godzinę przyszłam. Znalazłam sobie dogodne miejsce w poczekalni i cierpliwie czekałam aż drzwi od gabinetu doktora Alessandro Juliani się w końcu otworzą. W miedzy czasie nadgoniłam wszystkie najnowsze wiadomości za pomocą mediów społecznościowych, aczkolwiek nie zdążyłam dokończyć czytania pseudofilozoficznego opisu pod nowym zdjęciem profilowym Reyes, ponieważ nagle przede mną wyrósł niczym dąb, wyczekiwany terapeuta.

Klasycznie, według schematu zapytał, w jakim nastroju minął mi ostatni tydzień. Czy wydarzyło się coś, o czym chciałabym najpierw porozmawiać, jednak nie rozpoczynałam żadnego wątku. Następnie przeszliśmy do bardziej dotkliwych rzeczy, które właściwie stanowiły mój główny powód przyjścia za każdym razem. Zapytał jak radzę sobie ze stratą, czy nadal przejawiam dotychczasowe autodestruktywne zachowania i myśli. Oczywiście, swój przekaz jak zwykle ubierał w bardzo łagodny i nieoceniający sposób. Na pierwszych sesjach z wielkim oporem przychodziło mi mówienie o zdarzeniach mających miejsce w ciągu ostatnich miesięcy. Bywały chwile, gdy rosnąca w gardle gula uniemożliwiała mi płynny przekaz werbalny. Jednak terapeuta okazywał wyjątkową cierpliwość i zrozumienie względem mojej osoby. Utrata Lexy była głównym powodem mojego zapisania się do niego. Czułam oraz widziałam, że sama sobie nie radzę. Wsparcie rodziny i przyjaciół było bardzo pomocne, jednak to po prostu nie było to samo. Potrzebowałam profesjonalnej pomocy, aby wyjść z tego okropnego stanu. Wiedziałam, że tego chciałaby Lexa. Rozwijając koncepcję miłości, wyjątkowego uczucia, które łączyło mnie z nią, w przypływie chwili silnych emocji wypaliłam:

– Czy ma pan pojęcie, jak rzadka jest miłość? Nie mam tutaj na myśli szczeniackiego zakochania, końskich zalotów, namiętnego romansu czy toksycznej relacji. Czy kiedykolwiek doświadczył pan osobiście, czegoś tak głęboko cudownego, błogiego wręcz? A kiedy zostało ci to odebrane twoje życie zdawało się nie do zniesienia? – przestałam zawracać sobie głowę grzecznościowymi zwrotami. – Bo tak właśnie się teraz czuję. Wierzę, że jeśli kogoś kochasz każdą częścią swojego ciała, a ta osoba odwzajemnia równie mocno twoje uczucia, stajesz się wyjątkowo wrażliwy i podatny na zranienia, co wbrew pozorom wcale nie świadczy o słabości. Ale jednak przez to można cię skrzywdzić w tak okrutny sposób... – Zaczęłam gnieść w dłoniach wilgotną od łez chusteczkę. – Jak już pan wie, straciłam miłość mojego życia. Zostałam skrzywdzona. Za ten ból mogę obwiniać tylko i wyłącznie samą siebie. To moja wina i będę pokutować do końca życia – wyszlochałam ostatnie zdanie.

Kiedy już ustabilizowałam reakcje fizjologiczne zaczęliśmy wspólnie analizować podłoże emocjonalne, które stało za wypowiedzianymi słowami. Muszę szczerze przyznać, że doktor wiedział dokładnie jakie pytania zadać. Na niektóre z nich sama nie znałam odpowiedzi. Cotygodniowe wizyty zmuszały mnie do zagłębienia się w swoje wnętrze na poziomie, do którego sama nie wiedziałam, że jestem zdolna. Choć wiele intensywnych uczuć i emocji towarzyszyło mi w trakcie każdej sesji, zawsze jak wychodziłam czułam się nieco lżejsza niż przed wejściem do gabinetu. To chyba oznacza, że terapia zaczęła przynosić pierwsze pozytywne skutki, chociaż jeszcze długa droga przede mną.

Po skończonej wizycie skierowałam się do łazienki, gdzie przemyłam parokrotnie twarz zimnym strumieniem wody. Pomogło mi to trochę wyjść z głowy i wrócić do szarej rzeczywistości. Następnie wybrałam się na dłuższy spacer po przedmieściach. Starałam się zwracać szczególną uwagę na otoczenie i tym samym docenić małe szczegóły tworzące codzienność. Szczególnie ucieszył mnie widok szczeniaka, którego właściciel uczył w parku pierwszych sztuczek. Nawet udało mi się go pogłaskać i zamówić parę słów z właścicielem. Z parku przeszłam do pobliskiego cmentarza, gdzie przystanęłam przy grobie Lexy. Z marszu zabrałam się za podstawowe porządki, w których skład wchodziły takie czynności jak: wytarcie nagrobku z piasku i kurzu, wymienienie wkładów w każdym zniczu, wymienienie wody kwiatom oraz potraktowanie terenu wokół grobu grabkami. Po wszystkim przysiadłam na skromnej ławeczce obok i wyciągnęłam paczkę fajek.

– Miałaś rację, odnośnie wszystkiego – zaczęłam, jednocześnie odpalając cienkiego papierosa. Kontynuowałam po pierwszym zaciągnięciu się dymem tytoniowym, do którego moje płuca zdążyły się już przyzwyczaić. – Na tym świecie dochodzi do okropnych rzeczy. Boli mnie to tak bardzo, że nigdy nie przestanę czuć tego bólu. Wspominam ludzi, których straciłam na zawsze. W tym ciebie, moja kochana. Jednakże nauczyłam się ostatnimi czasy dostrzegać również te szczęśliwsze chwile, których tutaj doświadczyłam. W końcu, to tutaj się w tobie zakochałam, po raz drugi. Tutaj jest moja rodzina i bliscy przyjaciele. Tutaj ponownie cię spotkałam, więc reasumując to miejsce dało mi tyle samo, ile potem odebrało. Zdaję sobie sprawę z tego, że moja dalsza egzystencja w tym momencie zależy tylko od tego, w jaki sposób będę patrzeć na te doświadczenia i jak będę je interpretować. Poświęciłaś się dla mnie, dlatego nie chcę, aby twoja ofiara poszła na marne. Wiem, że gdzieś tam jesteś i znowu na mnie czekasz. Cały czas mnie obserwujesz i upewniasz się, że jestem bezpieczna. Tak bardzo cię kocham. Spotkamy się ponownie, Lexa.

Ucałowałam wewnętrzną stronę dłoni, po czym dotknęłam nagrobku z największą czułością.

Nie rozpoznajesz mnie? | ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz